Magia bez słów („Gogol” – reż. Lionel Menard)

Czasami, gdy jesteśmy bardzo sceptycznie do czegoś nastawieni, wydarza się największa magia. Tak też wyglądała moja przygoda z „Gogolem”.

18260961_10213070228489572_1581782165_o
Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Gdy Chochlik kulturalny zaproponował byśmy to obejrzeli, to trochę powarkiwałam na niego, bo cóż to za pomysł w ogóle!?! Ja i pantomima? Serio? Przecież to takie byle co, jak ci „mimowie” na ulicach turystycznych miast czy też durnawy Krosny w telewizji. Jakie to szczęście, że dałam się namówić! Teraz już wiem, że tamto obok prawdziwej sztuki mimu nawet nie stało, mało tego, dałam się porwać tak bardzo, że poczułam się samozwańczą ambasadorką Warszawskiego Centrum Pantomimy i będę robić, co tylko się da, by jak najwięcej osób wiedziało o tej wspaniałej grupie Artystów! A dlaczego?

gogol1.jpg
Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

„Gogol” to spektakl inspirowany twórczością tego pisarza, a konkretnie „Płaszczem”. Pewnego dnia Rene stwierdza, że nie da rady już dłużej cerować swojego zupełnie już znoszonego płaszcza. Po drodze do pracy wstępuje więc do krawca, gdzie znajduje ziszczenie swych marzeń o solidnym, ciepłym okryciu. Jednakże płaszcz ten kosztuje krocie, a Rene to biedny kopista. Który jednak postanawia zrobić wszystko, by spełnić swe marzenie. Pracuje więc i pracuje… A w tym czasie życie płynie jakby obok niego – ludzie kochają się, bawią, żenią, zdradzają, pragną, zazdroszczą. Gdy wreszcie odkrywa, że uzbierał dosyć pieniędzy biegnie do krawca i spełnia swe marzenie. Czy jednak było warto? I jak skończy się ta historia? Naprawdę warto przekonać się samemu!

gogol7.jpg
Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Po pierwsze reżyser i grupa Warszawskiego Centrum Pantomimy to skończeni Artyści. Całe przedstawienie jest przemyślane w 100% i całkowicie spójne, każdy gest, każde spojrzenie, każdy dźwięk jest po coś, czemuś służy i łączy się z całością. O wszystko zadbano i wszystko całkowicie dopracowano. To już więcej niż w sporej części spektakli, na które chodzimy.

Po drugie – talenty aktorskie tej niedużej grupy są wielkie! Są fantastyczni, aż czasami nie wiedziałam, na którą osobę patrzeć w danym momencie. Oczywiście najbardziej zachwycał mnie swą grą szef WCP – Bartłomiej Ostapczuk, wielki, ogromny wręcz talent, kompletnie się nie dziwię, że (jak słyszałam od Chochlika i wyczytałam w różnych wywiadach i informacjach związanych z WCP) grupy z różnych krajów usilnie starają się ściągnąć go do siebie. Pozostaje więc cieszyć się, że wybrał polską scenę! Jednakże cała reszta grupy też jest niesamowita! Wygląda na to, że świetnie dobrano role do osobowości i predyspozycji aktorów. Widać, że wkładają w grę serce, dają z siebie wszystko, by zachwycić i poruszyć widzów. W każdym z nich podobało mi się coś innego i każda osoba zachwycała – córka krawca lekkością i gracją nimfy, szefowa świetną mimiką „złej” w połączeniu z talentem komicznym, Paulina Szczęsna chociażby tym, że gdy grała chwile szczęścia, to jaśniała całą sobą (a na dodatek przez 1,5 h musi grać klęcząc!). Krawiec niby jowialny, ale jak się okazuje kombinator, a współpracownik-kopista też jak się okazuje ma swoje za skórą, co Ireneusz Wojaczek bardzo fajnie odgrywa. Generalnie – każdą osobę warto zobaczyć na scenie, widać, że mają nie tylko talent, ale jeszcze myślą w trakcie grania, każdy gest i ruch ma przemyślane znaczenie!

18209906_10213070228569574_1971121011_o
Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Po trzecie – dbałość o szczegóły! Zarówno kostiumy, jak i makijaż, scenografia, muzyka, światła, wszystko to jest przygotowane doskonale. Scenografia jest bardzo prosta, wręcz uboga, ale jak się okazuje w trakcie – bardzo przemyślana i wielofunkcyjna, świetnie wykorzystana w trakcie spektaklu. Kostiumy są niby niedbałe, ale świetnie dopracowane i pasujące do całokształtu spektaklu. Tak samo zresztą, jak wyśmienita i spójna charakteryzacja. Za pierwszym razem również światła i dźwięk były w 100% tak, jak były zaplanowane, przy powtórce niestety trochę się to rozjechało, jednak jak dla mnie jest to tylko argument za tym, by grać spektakle WCP częściej, to ekipa Teatru Dramatycznego, nie wyjdzie z wprawy przy ich wystawianiu. A tak bardzo warto je grać! Do tego świetnie dobrana muzyka i dźwięki, całość tworzy przepiękną, magiczną i bardzo poetycką opowieść o marzeniach i ich spełnianiu, tak otwartą na interpretacje każdego widza…

Po czwarte – ruch sceniczny. Jakie to jest piękne! Ta miękkość ruchów, ta gibkość, giętkość, dbałość o to, by nawet poruszenie małym palcem miało wagę i sens. Cudeńko! Nie mogłam oczu oderwać!

18236129_10213070228609575_1117129365_o
Fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Piszę, piszę i końca nie widać. A generalnie chciałabym napisać krótko i zwięźle: spektakl zaprezentowany przez Warszawskie Centrum Pantomimy należy do naprawdę najlepszych, jakie dane mi było widzieć. I nie jest to tylko moje zdanie – obydwa razy byliśmy na „Gogolu” grupowo i właściwie wszyscy wychodzili zaskoczeni i pod wielkim wrażeniem. Część osób – tak, jak ja – zapłakana. Większość deklarowała, że koniecznie musi chodzić w przyszłości na inne ich spektakle. Jest to majstersztyk, który powinien być hołubiony i doceniany!

A jeżeli moje dzikie zachwyty chociaż trochę Was przekonały do tego, by skończyć z myśleniem „Pantomima? Eeee… to nie dla mnie!” i chcecie przekonać się sami, jak cudowne przeżycie Was czeka, to zapraszam 14. maja na 19:00 na Scenę Przodownik na ul. Olesińskiej 21 w Warszawie. Przeżyjecie magiczny wieczór! Tym razem będzie to inny ich spektakl – „Agua de lagrimas”, inspirowana „Pachnidłem”, znowu coś dla moli książkowych 🙂 Obejrzyjcie zresztą zwiastun!

PS. Jeżeli chcecie przeczytać o tym spektaklu jeszcze trochę, również wiele zachwytów, ale opisanych bardziej fachowo, to zapraszam do zapoznania się z tekstem Chochlika kulturalnego.

PPS. A jeżeli chcecie przeczytać wrażenia osoby, która była na pantomimie pierwszy raz, to zapraszam Was do lektury tekstu Sylwii.

Urzekająco piękne! („Kooza” – Cirque du Soleil)

cirque du soleil kooza

Marzenie. Tkwiło w mej głowie i sercu przez kilka lat. Jednak cały czas tłumaczyłam sobie, że jeszcze nie, że za daleko, za drogo, za… Wymówki – jak to wszyscy dobrze wiedzą – znajdą się zawsze. Tak jest zwyczajnie najłatwiej, nie podejmować próby, nie ryzykować, przesuwać w czasie na nieokreślone „kiedyś”.

Ale los postanowił nagle zniwelować jedną z wymówek – odległość. Drugą również – mogłam już sobie pozwolić na realizację marzenia. Oczywiście, że nadal mogłabym narzekać, że za drogo i ponownie odłożyć jego realizację, coś jednak zaskoczyło w mej mózgownicy i pomyślałam sobie, że życie mam jedno, nie ma co odkładać realizacji marzeń, bo skąd pewność, że kiedykolwiek później będę w stanie je zrealizować?

I tak oto w ubiegły czwartek, po godzinie dziewiętnastej zjawiliśmy się z dwójką przyjaciół tutaj:

cirque du soleil warsaw warszawa

„Kooza” oznacza szkatułkę. I to właśnie od niej zaczyna się przedstawienie. To z niej wyskakuje Oszust, który zabiera głównego bohatera, Niewinnego, w podróż dookoła niesamowitego świata. Niewinny próbuje odnaleźć swoje w nim miejsce, a czeka go wiele niesamowicie barwnych i niewiarygodnych przygód. Właśnie to można przeczytać w opisie przedstawienia, zapowiada się więc ciekawie…

Jest, zaczęło się! I już pierwsze minuty kupiły mnie całkowicie! Czym?

Mistrzostwem. Od lat wiedziałam, że ta firma zatrudnia tylko mistrzów w swym fachu, ale czym innym jest wiedzieć, a czym innym zobaczyć wykonanie na żywo! Przez większą część przedstawienia jedyne, co byłam w stanie robić, to szeptać sama do siebie „o ja cięęęę…”, „nie wierzę!”, „no nie mogę, niewiarygodne!” i dalej w ten deseń.

Stopień wyćwiczenia ciała, panowania nad nim, wprowadzały mnie w kolejne stopnie zdumienia. Doszłam do wniosku, że występujący w ogóle nie mają kości, składają się tylko z megaelastycznych i megawytrzymałych mięśni. I mnóstwa uroku, który czyni ich występy jeszcze piękniejszymi!

Przepiękne rozwinięcie idei cyrku, akrobacji i wykorzystywania możliwości ludzkiego ciała, bez niedbałości, działania na odwal i bez wykorzystywania zwierząt. Najlepsze, co można zaoferować!

Pięknem. Cała historia jest fenomenalnie pokazana, odegrana, oprawiona. To nie jest zbiór głupich gagów, nijak się ze sobą nie łączących występów i prostej rozrywki. To przedstawienie to spójna historia, opowiedziana przy użyciu wielu różnych środków.To połączenie teatru, tańca, koncertu, rewii, kabaretu oraz klasycznego pokazu cyrkowego. Coś pięknego! Wdzięk, urok, czar, uwodzenie. A do tego odwaga, bo bez niej nie byłoby możliwe wykonywanie numerów takich, jak ten (szczególnie tego, co działo się w drugiej części pokazu):

Ja tylko podskakiwałam z emocji, a w co bardziej niebezpiecznych momentach wyrywały mi się wręcz ciche okrzyki „och!”. Bałam się jak diabli tylko na to patrząc, nie wyobrażam sobie uczucia, które musi mieć człowiek biorąc udział w wykonaniu czegoś takiego!

Dopracowaniem szczegółów. I chodzi tu naprawdę o całokształt – niesamowite kostiumy, makijaż, piękne fryzury, zgranie w czasie najmniejszych pierdół, zabawianie publiczności w przerwach, dorzucenie kilku polskich zdań, angażowanie publiczności, całe miasteczko okołocyrkowe, sprawność obsługi okołowystępowej. A do tego świetna orkiestra i wokalistki. Naprawdę widać, że Cirque du Soleil od kilkudziesięciu lat jest identyfikowany z wyjątkowym poziomem zawodowstwa.

Emocjami. Praktycznie cały występ obejrzałam wpatrzona w niego, jak małe dziecko. Chyba wszyscy kojarzycie to, jak dzieci potrafią skupić się np. na oglądanej bajce? Stają się głuche na wszystko inne, nie zauważają otoczenia, są całe „w bajce”. Ja w czwartek miałam tak samo! Z otwartymi ustami, wpatrzona w scenę, z zachwytem w oczach, Niesamowite, wieki się już tak nie czułam, powrót do dzieciństwa!

Można się śmiać, wzruszyć, bać, przejąć, przestraszyć, wręcz rozkochać 🙂 Nie jestem w stanie oddać słowami mego zachwytu, to trzeba przeżyć, być tam, dać się wciągnąć. Żaden film, teatr czy koncert tak na mnie nie podziałał, jak to przedstawienie. Sama w to nie wierzę!

Nawet nie mogę napisać, że polecam, bo to określenie wydaje mi się zbyt słabe i nieadekwatne dla ogromu mego zachwytu. Po zakończeniu przedstawienia byliśmy tak pozytywnie naładowani, pod takim wrażeniem, że wracaliśmy do domu milcząc przez większość drogi. Dopiero pod koniec podróży powoli zaczynały z nas wychodzić emocje i zaczęliśmy omawiać wrażenia. A tych nie da się łatwo opisać, były zbyt intensywne, było tak pięknie!

Ja już wiem, że zawsze, gdy Cirque du Soleil pojawi się w Polsce z kolejnym przestawieniem, ja chcę tam być. Chcę znowu poczuć ten dziki zachwyt, chcę dać się wciągnąć do tajemniczego, niesamowitego świata. I chcę dać im zarobić, bo za taki profesjonalizm jestem skłonna płacić, takie umiejętności trzeba cenić, pomagać o nie dbać, by artyści mogli się w spokoju rozwijać i zapewniać tysiącom innych ludzi tak zachwycające chwile.

A Polska chyba dojrzała w końcu do tego typu przedstawień, co bardzo mnie cieszy. Planowano pobyt cyrku na ciut więcej niż tydzień, a okazało się, że popyt jest tak duży, że zostają aż do 19 października, czyli prawie cały miesiąc! Ja jestem bardzo szczęśliwa, bo jeżeli tak dobrze sprzedają się bilety na „Koozę”, to może w przyszłym roku przyjadą do Polski znowu dwa razy? Tyle szczęścia!

Zobaczcie sami, jakie to piękne:

*****

PS. Ja mam nowe marzenie, już dużo większe. Są takie przedstawienia, które odbywają się tylko w siedzibie firmy, w USA, a dokładniej w Las Vegas… 😉 Na przykład to:

Małe radości #1

Muszę wrzucić ten post, bo inaczej nie wytrzymam, pęknę i w ogóle 😉 Jeżeli zapoznacie się z całością, to będziecie się pewnie śmiać, wzruszać, uśmiechać i rozczulać. Coś u mnie się zrobiło emocjonalnie ostatnio, ale to dobrze!

Tym razem wrzucam filmiki. Zróbcie to dla mnie i obejrzyjcie je w całości, szczególnie ten pierwszy. On mnie rozwalił, jakaż to przecudowna akcja! Z każdą minutą jest bardziej rozkoszny! Najpierw się uśmiechałam, potem śmiałam w głos, potem spłakałam z uśmiechem na twarzy! Zobaczcie sami…

Muszę w wolnych chwilach obejrzeć inne pierwsze razy” na ich stronie, to musi być bardzo ciekawe i poruszające!

Drugi film jest wzruszającym zapisem miłości i upływu czasu. Piękny! Podziwiam tego ojca – za pomysł i konsekwencję w wykonaniu. Jakaż to cudowna pamiątka!

Trzeci jest tylko i wyłącznie rozkoszny 🙂 Nie chcę teraz analizować, dlaczego trzymają tygryska w domu, co się z tym wiąże i co to oznacza. Patrzę tylko na tego figlarza i się rozpływam z zachwytu, jest przesłodki! Taki Tygrysek z Kubusia Puchatka.

Poprawka! Wprawdzie miały być trzy, ale właśnie natknęłam się na to wykonanie i padłam! Gdy tylko słucham, bez wizji, to mam wrażenie, że to śpiewa zdecydowanie ktoś inny. Mega!

Za takie skarby kocham Internet! Inaczej nie miałabym okazji zobaczyć tylu wspaniałości, posłuchać utalentowanych ludzi, wzruszać i śmiać się z ludźmi z całego świata. Pewnie, jest w nim wiele śmiecia, ale większość można omijać i tworzyć sobie swoistą „enklawę zachwytów”. Do tego właśnie dążę, trzymajcie kciuki!

Kominek z Żubrem oraz Bambino z jazzem

*****

W związku z tą wieścią mam delikatnie zepsuty nastrój, więc pocieszam się, jak tylko mogę.

Pierwsza(?) reklama telewizyjna z udziałem blogera. Kominek reklamuje Żubra 😉 Moim zdaniem wyszło świetnie, a Tomek to chyba samorodny talent aktorski, zobaczcie sami. Dystans, poczucie humoru i dobre wykonanie.

A to cudeńko, które siedzi mi w głowie od soboty i którym pewnie jeszcze wiele razy będę Was spamować tutaj, na Facebooku i gdzie tylko się da. Cudowny tekst, świetnie zaśpiewane i zagrane, a w dodatku Mikołaj, który podbił me serce. Wyśmienity utwór!

Garść zachwytów, vol. 2

*****

W połowie ranka deszcz ustał. Woda skapywała z drzew przy alamedzie, a krepa zwieszała się wilgotnymi sznurkami. Stał razem z końmi i przyglądał się orszakowi ślubnemu wychodzącemu z kościoła. Pan młody ubrany był w za duży czarny garnitur, w którym musiał czuć się, sądząc po jego rozpaczliwej minie, bardzo nieswojo, jakby nie przywykł jeszcze do noszenia ubrań. Jego wybranka wyglądała na zawstydzoną i z całych sił wczepiała się w rękaw męża. Przystanęli na schodach, pozując do obowiązkowej fotografii, a ich dziwne, uroczyste stroje na tle kościoła wyglądały cudownie, zupełnie jak na starych zdjęciach. Młoda para zestarzała się niemal natychmiast w sepiowych, monochromatycznych barwach deszczowego dnia, w zagubionej wśród gór wiosce.

Na alamedzie staruszka w czarnym rebozo* przechylała stoły i krzesła, zlewając z nich wodę. Razem z innymi zaczęła rozstawiać jedzenie wyjmowane z wiader i koszyków, a obok stanęli trzej muzycy w uwalanych błotem srebrnych garniturach i z instrumentami w rękach. Pan młody podał żonie dłoń, pomagając jej ominąć kałużę ozlaną przed kościołem. Odbijały się w niej szare postaci na tle równie szarego nieba. Z orszaku wybiegł jakiś chłopczyk i skoczył w kałużę, rozpryskując wodę i błoto na wszystkich, po czym uciekł razem z bandą urwisów. Panna młoda przytuliła się do męża. Ten klął pod nosem i spoglądał za łobuziakami, ale nic nie mógł zrobić, a żona obejrzała sukienkę, spojrzała na męża i wybuchnęła śmiechem. Wtedy on także się roześmiał, a za nim cały orszak, i szli przez ulicę, śmiejąc się i patrząc po sobie, a kiedy weszli na alamedę orkiestra zaczęła grać. (str. 398-399)

* rodzaj szala

*****

Ta cudowna, barwa scena jakby żywcem wyjęta z filmu, pochodzi z książki „Rącze konie” Cormaka McCarthy’ego. Wiele tam mocnych, przejmujących czy skłaniających do refleksji scen, ale spośród wszystkich akurat tą chciałam się z Wami podzielić. Poczułam się, jakbym oglądała film, a w tym filmie scenę ukazującą szczęście. Chyba za kilka miesięcy obejrzę film na podstawie tej powieści, ciekawe, czy ta scena w ogóle tam się znajdzie. Zostało mi 20 stron książki do końca, ale już mogę ją z czystym sercem polecić, na wrażenia z lektury jednak poczekacie kilka dni.

Obejrzałam właśnie trailer filmu. Postawili na wątki miłosne, które są tu bardzo ważne, powiedziałabym jednak, że jest tu o wiele więcej, ale o tym w recenzji. A na razie obejrzyjcie sami 🙂

PS. Chyba zrobię sobie odpowiednią kategorię pod te moje zachwyty 🙂