Zmiana. Nareszcie!

Przez długie lata kokosiłam się pod tym adresem, chociaż czułam się nim coraz bardziej ograniczona. Nareszcie, pod wpływem impulsu poprosiłam Mistrza Jana (do niedawna znanego Tramwajarza z Tramwaju nr 4) o pomoc i tak dzięki niemu w jeden wieczór trafiłam pod nowy adres. Adres mój, najmojszy – https://agnieszkatatera.wordpress.com/. Dlatego nie przewiduję już migracji. O ile będę pisała, będzie to tutaj. I w końcu nie czuję na duszy ograniczenia „książkowo”, mogę bezkarnie pisać o wszystkim, co mi w duszy gra.

Dlaczego nie własna domena? A po co mi ona? Ten blog to hobby w czystej postaci, żadna „profesjonalizacja blogosfery” , „monetyzacja” itp. itd. Ma być, działać, sprawiać frajdę i tyle.

Jeżeli ktoś tu jeszcze zagląda – proszę, zaobserwujcie nową domenę, inaczej nie będziecie mieli powiadomień o wpisach. Jeżeli w ogóle ktoś jeszcze ma gdzieś zapisany mój stary adres w rss czy innym czytniku – proszę, podmieńcie go na ten właśnie. A może kogoś to nowe otwarcie zachęci do obserwowania? Może też w końcu dzięki niemu wrócę do bardziej regularnego pisania? Trzymajcie kciuki!

Reklama

Czasami warto żyć…

W ostatni wtorek byłam w Teatrze Narodowym. Nic unikatowego, rzekniecie, wszak to Twój ukochany teatr! Fakt, ale tego wieczoru wydarzyła się tam magia… Nie byłam w stanie napisać szybciej, musiałam mieć czas, by przetrawić.

Minęło kilka dni, w końcu miałam okazję by przemyśleć to, co zobaczyłam na scenie w trakcie wtorkowego „W mrocznym, mrocznym domu”. A wydarzyło się tam coś, co w życiu zdarza się rzadko, chwile olśnienia, najczystszego zachwytu, takie, dla których warto żyć.

Widziałam ten spektakl już wiele razy (cztery czy pięć? zresztą pisałam już o moich wrażeniach TUTAJ). Za pierwszy razem walnęła mną treść (konflikty rodzinne, nierozliczone przez lata sprawy, molestowanie, poszukiwanie własnej tożsamości, seksualności etc.), drugi raz był porywający, kolejne bardzo dobre. Ale we wtorek…

We wtorek starło me uczucia w proch. Cała trójka grała świetnie. Marcin Przybylski jako Drew był na rozdrożu, chciałam mu uwierzyć, że się chce zmienić, ale czułam też, jak manipuluje, jak wygrywa w nim ta wersja, którą wyhodowano/wyhodował przez lata. Milenka Suszyńska była przeuroczym wcieleniem szesnastolatki, tak słodkiej, pociągającej i zabawnej, jaką każda dziewczyna chciałaby być.

W_MROCZNYM_galeria_3
Fot. Andrzej Wencel

Ale mimo tak dobrego poziomu i tak zgaśli przy Grzegorzu Małeckim, który tak zagrał Terry’ego, że mimo że przecież widziałam to już wcześniej, wiedziałam, czego się spodziewać, to rezonowało to wszystko w mej duszy na poziomie normalnie prawie nieosiągalnym. Wiem, że obydwie z Kasią S. miałyśmy ochotę się wedrzeć na scenę, przytulić, wysłuchać, wspólnie zapłakać, udzielić wsparcia, jakie tylko mogłoby być możliwe. Wiem, brzmi to pewnie śmiesznie, ale takie uczucie w nas wzbudziła jego gra. Nie wiem, na ile to kwestia akurat tego dnia, bo generalnie jest w tym spektaklu świetny, ale tamtego wieczoru był wielki przez wielkie W.

W takie wieczory, jak tamten, widać, że jest w jego talencie coś szczególnego, tzw. „palec boży”. Trafia się od czasu do czasu taki spektakl, po którym wychodzę w zadziwieniu, zachwyceniu, oniemiała. Były takie „Dziady”… o mamuniu. Nie wiem, od czego to zależy, pewnie od kombinacji wielu czynników, ale dziękuję losowi za ten czas, bo jest to dla mnie czas, gdy czuję, że jest w życiu coś więcej, że sztuka to coś więcej i bez niej życie jednak byłoby okropnie puste.

Podsumowując: jeżeli jeszcze nie widzieliście „W mrocznym, mrocznym domu” w Teatrze Narodowym w Warszawie, to koniecznie to nadróbcie. Może też traficie na akurat taki wieczór…?

Pomysł na powrót?

Jako że czuję potrzebę, by ten blog nie umarł, a nie ciągle nie mam ochoty na pisanie o książkach (chyba rezultat takiej, a nie innej pracy 😉 ), to postanowiłam wrzucać tutaj różności, tak „na rozruch”, by może znowu się przyzwyczaić do pisania tutaj, wejść w ten rytm. Zobaczymy, czy zadziała! Pomyślałam, że na początek będę wrzucać krótkie impresje (takie fejsbukowe) z obejrzanych sztuk, filmów, różne zachwyty. Zobaczymy, czy będzie to furtka do sukcesu! 😉

Na początek cofnę się o kilka dni… Cóż ja mogę powiedzieć – miałam najlepsze imieniny z wszystkich Agnieszek! Wspaniałe towarzystwo i spektakl, w trakcie którego miałam wrażenie, że aktorzy grają dla mnie! Nie wiem, który to już raz, ale ciągle zachwyca tak samo – „Fredraszki” w Teatrze Narodowym zapewniają wspaniały, pełen śmiechu, celnych spostrzeżeń społecznych wieczór, smakowity i mocno erotyczny! Do tego wspaniała obsada, grali tak, że oczu nie można było oderwać! Grzegorz Małecki był dzisiaj iście szatański, Katarzyna Gniewkowska kobieco uwodzicielska, Beata Ścibakówna cudowna w roli zdradzanej-zdradzającej, Mateusz Rusin z pazurem, Paulina Korthals po dziewczęcemu niewinnie, a Milenka Suszyńska w tej roli to najczystsze wcielenie seksu. Do tego przecudowny Jan Englert i Krzysztof Wakuliński. Ach, cóż to był za spektakl! My wspaniale się bawiłyśmy, ale mam też wrażenie, że aktorzy dzięki naszym reakcjom też mieli trochę więcej przyjemności z grania Razem z Kasią mamy wprawę w pozytywnym rozkręcaniu publiczności teatralnej!

27173898_10154915753151076_3590523302008186023_o

Przy okazji pochwalę się też fantastyczną akcją, którą robimy do jednej z moich książek-podopiecznych, a mianowicie do „Kobiety w oknie”. Przy tym tytule dzieje się bardzo dużo i to wielopoziomowo, ale ta akcja jest szczególna. No i dawno nie miałam takiej frajdy, jak przy kręceniu tego filmiku!

Kilkaset ukrytych ksiązek! Borys Szyc w nietypowej roli! Masa radości z tak wyjątkowej akcji wspierającej czytelnictwo i ekscytacja poziom milion procent!

I jakby nie było – moja kariera filmowa się rozwija 😉 Przy „Obsesji” Kasi Miszczuk grałam trupa, teraz już żyję, hurra! A pomijając już wszystko inne, jak wiele osób może się pochwalić, że zagrało w filmie z Borysem?

Co może jeden człowiek? („Zapisane w kartach” Anne Bishop)

oracle-cards-437688_1920

Jak ja nie lubię pisać o kolejnych częściach cyklu! A jak bardzo nie lubię pisać o ostatnim tomie! Jak to zrobić bez spojlerowania dla tych, którzy przypadkiem jeszcze tej serii nie znają, a może chcieliby poznać? Jak napisać, by miało to sens? Znacie może satysfakcjonującą metodę?

W każdym razie – „Zapisane w kartach” kończy cykl „Inni” Anne Bishop. Cykl naprawdę fajny, z pomysłem i jajem. To żadna wielka literatura, ale literatura rozrywkowa jak złoto, czyta się doskonale. I może to jest wyjście, opisać wrażenie z całości?

Po konflikcie między ludźmi i Innymi część ludzkiego świata zniknęła, a reszta stoi na skraju przepaści. Inni muszą zadecydować, czy zniszczą nasz gatunek, czy dadzą jednak wybranej części szansę na odbudowanie relacji. Chcą poobserwować ludzkie zachowania i z tego względu pozwalają, by na Dziedziniec w Lakeside został przyjęty Cyrus Montgomery, brat zaprzyjaźnionego z Innymi policjanta. Jednak nie reprezentuje on tej dobrej strony, to cwaniaczek, który tylko myśli, jak wykantować kolejne osoby, zrobić kolejny szemrany biznes, za nic mając kogokolwiek poza sobą, nawet własne dzieci. Starsi myślą, że będzie to dobry obiekt do obserwacji, by sprawdzić, jak jeden zły osobnik jest w stanie wpłynąć na stado. Nie wiedzą jednak, na co się zgodzili…

W tej części Anne Bishop skupiła się na naszym gatunku, jego funkcjonowaniu, wpływie na świat (niestety, często destrukcyjnym), na tym, jak jednostka wpływa na grupę, jak bardzo teoretycznie drobne czynniki wpływają na obraz całości. Jak kamyk rzucony do wody wywołuje fale, tak i każda nasza decyzja ma potencjalny wpływ na świat dookoła nas. W ten lub inny sposób.

To, co bardzo lubię w tej serii, to bohaterowie, szczególnie Inni. Wyobrażenie Wilczej Straży, Sanguinatich, Wroniej Straży, Żniwiarza czy też żywiołów pogody w postaci kucyków – bezcenne! Strasznie mi się to podoba, takie kreatywne podejście, na jakie się nie natknęłam od dłuższego czasu w literaturze rozrywkowej. Do tego ci bohaterowie są zwyczajnie fajni, mają cechy charakterystyczne, które sprawiają, że przywiązujemy się do nich, jak do naszych znajomych – są opiekuńczy, marudni, upierdliwi, kochani, wredni, pełen miks wrażeń. Każdy jest jakiś, niezależnie, czy jest to bohater pierwszo- czy trzecioplanowy. I za to wielkie brawa dla autorki!

Bardzo podoba mi się także system Dziedzińców, miast pod wpływem tej lub innej grupy Innych, całość relacji międzygatunkowych. Przyznaję, że często w trakcie czytania bliżej mi było do Innych, niż do ludzi z całym spektrum naszych wad.

Interesująca była także relacja wieszczki krwi, głównej bohaterki – Meg z szefem Wilczej Straży – Simonem. Bardzo ładnie stworzony i poprowadzony wątek związku między dwoma gatunkami, w którym to związku potrzebne są niezmierzone pokłady cierpliwości, dobrej woli, otwartości i gotowości do nauki. Na dodatek prowadzony subtelnie, nienachalnie, z poczuciem humoru (jak zresztą w całej książce). Brawa za delikatność! A właściwie tak bardzo można tę relację potraktować jako przykład relacji generalnie – między bardzo różnymi osobami, przedstawicielami dwóch narodów, grup społecznych etc.

Podsumowując, bo się rozgadałam – serdecznie polecam cykl „Inni”, ja bawiłam się zacnie i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych tomów! Jest mi bardzo żal rozstać się z takimi bohaterami, ale po cichu liczę, że autorka zafunduje nam w przyszłości coś równie fajnego!

Walka do krańca sił („Szamańskie tango” – Aneta Jadowska)

szamańskieTango-banner660x200.jpg

Jak część z Was może pamięta, pierwszy tom serii – „Szamański blues” – uznałam za udany. Właściwie nie miałam wątpliwości, że kontynuacja też taka będzie. W końcu znam książki Anety Jadowskiej prawie że od podszewki 😉

Witkac odkrywa siebie w roli ojca. Kurczaczek wzbudza jego nieustanny zachwyt, jednak mężczyzna odkrywa również to, jakim wyzwaniem jest nadrobienie utraconych lat i błyskawiczna próba nauki tego, jak być jak najlepszym ojcem. Szczególnie tak specyficznej córki, jak Wiktoria. Dziewczyna jest bystra, bardzo szybko się uczy, ale ma też kompleks związany z tak późno odkrytymi umiejętnościami magicznymi. Próbuje to jak najszybciej nadrobić. Można rzec, że za każdą cenę…

Gdy Witkac zabiera Wiktorię na miejsce zbrodni, jeszcze nie wie, że tak nieodpowiedzialne (jak na ojca) zachowanie to tylko czubek góry lodowej. Jego Kurczaczek zafunduje mu jazdę bez trzymanki.

A gdy do tego dodamy mocne zawirowania na posterunku (czyżby nie mając 40 lat musiał przejść na emeryturę?!), ducha nie do końca opiekuńczego w postaci Sępa wyżerającego mu lodówkę i nagminnie korzystającego z mieszkania Witkaca jak z własnego oraz Przedwiecznych, którzy tylko czekają na to, by ponownie dorwać go w swe ręce i zmusić do dokończenia inicjacji, to robi się wręcz karuzela zdarzeń!

Bardzo mi się ten tom podobał. Spędziłam nad nim większość wolnego czasu w sobotę i część niedzieli, dawno nie zdarzyło mi się, bym czytała prawie że ciągiem jakąś książkę! Jak zwykle u tej autorki bohaterowie są pełnokrwiści, z całą gamą wad i zalet, czasami wręcz upierdliwością godną mistrza! Fajne pomysły fabularne, potoczysty język, wciągająca akcja, to wszystko gwarantuje udaną lekturę. A jest tam jeszcze otwarta furtka na przyszłość chociażby w postaci pewnego nawiedzonego domu w Thornie… O samym Kurczaczku i Witkacu nie mówiąc. A i Dora w jej sytuacji pewnie będzie chciała pilnie wrócić do akcji! Może to wszystko brzmi chaotycznie, ale z jednej strony chcę tryskać entuzjazmem, a z drugiej nie chcę spojlerować. Dodam tylko jeszcze, że bardzo podobała mi się ta część akcji, która odbywała się w zaświatach, bardzo ciekawie stworzone miejsce! A dodatkowo me zainteresowanie wzbudziła Harfiarka, mam nadzieję, że wróci w okolice Sępa i Witkaca jeszcze wiele razy.

Bardzo lubię światy i bohaterów tworzonych przez tę autorkę i jeżeli szukacie fajnej rozrywki na godziwym poziomie – sięgajcie po jej książki!