Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2010
Oprawa: twarda
Ilość stron: 1350
Moja ocena: 6/6
Ocena wciągnięcia: 6/6
*****
„Mgły Avalonu” to jedna z wielu wersji legendy arturiańskiej. Wszyscy znamy – czy to z lektur, czy z filmów dzielnego i mądrego Artura, jego piękną żonę Ginewrę, najlepszego przyjaciela Lancelota oraz podłą siostrę-wiedźmę, czyli Morganę Le Fay. Pomyślicie: „No i co tu może być nowego? Sto razy ta sama historia!”
Tyle że to nie jest ta sama historia. Tym razem legendę opowiedziano z perspektywy kobiet, przez to jest odmienna od tych, które tak dobrze znamy. Może paść zarzut, że to „jakieś feministyczne głupoty”, ale będzie to zarzut nieprawdziwy. Nie wiem, skąd się bierze mania określania „literaturą feministyczną” każdej książki, która przedstawia znaną opowieść widzianą oczyma przedstawicielek płci pięknej? To tak, jakbyśmy zapomnieli, że mężczyźni i kobiety od zawsze dzielili życie, razem przeżywali wypadki, które ich dotykały. Razem, ale każde na swój sposób. I dlatego uważam za naturalne pisanie takich opowieści w celu pokazania innej perspektywy. Nie po to, by tworzyć feministyczne manifesty.
„Mgły Avalonu” według Bradley to zderzenie dwóch różnych religii. Stara wiara i Bogini przeciwko chrześcijaństwu, Jezusowi i Matce Boskiej. Świat druidów i kapłanek przeciwko światu księży i biskupów. Przeszłość przeciwko przyszłości. Dookoła wojny, najazdy, ogień i śmierć. Wśród rycerzy panuje nadzieja na to, że wspólny cel pomoże im zwyciężyć, zjednoczyć się, by wygrać. To zjednoczenie jednak zaczyna prowadzić do sytuacji, w której inność nie jest tolerowana, w której normy zostały ujednolicone i w której jedyną prawidłową (i bezpieczną) wiarą jest chrześcijaństwo.
Zadaniem Artura, nałożonym na niego w trakcie podwójnej koronacji, jest połączenie i obrona tych dwóch światów, by ocalić całość swojego kraju i złożyć im obydwu hołd. Czy jednak zadba on o to? Czy będzie pamiętał o obydwu przysięgach i ich przestrzegał?
W tej wersji Artur to, owszem, dzielny (ale niezbyt sprawny) rycerz i mądry król, ale również pantoflarz ustępujący pięknej żonie, byle tylko nie płakała. Gwenifer (czyli Ginewra) to piękna i niezbyt bystra dziewczyna, która zakochana jest do szaleństwa w Lancelocie. Z czasem zaślepiona królowa zaczyna zachowywać się, jakby była świętszą od samego Boga. Lancelot – kogo kocha i dlaczego? Zafascynowany Gwenifer, ciągnący romans z nią przez lata, a jednak gdzieś głęboko w ukrytej części jestestwa zakochany w Arturze? Morgiana ukazana jest tutaj jako dumna i mądra ofiara najbliższych jej osób – złożona „na ołtarzu” poświęceń dla kraju i Bogini, która jednak w pewnym momencie tak się w swej misji ocalenia starych wierzeń zasklepia, że przestaje widzieć rzeczywisty świat. Wszyscy główni bohaterowie zaplątani są w jakiś dziwny supeł nie do rozwiązania. Zdarzenie dotykające jedno z nich, odbija się na wszystkich.
Spotkałam się z zarzutami tendencyjności autorki, wynikającymi z faktu, że cały występujący w książce kler został opisany jako ograniczony i fanatyczny, a wszyscy druidzi i kapłanki jako osoby mądre i wykształcone. Coś w tym jest, chociaż ja odbieram to wszystko inaczej. Przecież autorka widzi całość oczami Morgiany, a dla niej chrześcijaństwo i jego przedstawiciele są zagrożeniem dla jej świata, jej wiary i wszystkich świętości. Nauka nowego kościoła stoi w tak olbrzymiej niezgodzie z tym, czego od dziecka uczyła się Morgiana – z tym, że imion boskich jest wiele, a wszystkie one są nazwą jednego boga i dlatego nie ma „złej” i „dobrej” wiary. Z takim przekonaniem naprawdę można widzieć księży jako zaślepionych fanatyków. Innym powodem złej opinii w oczach wyznawców starej wiary jest fakt, że kapłani uważają kobietę za zło wcielone, diabelski pomiot i stwór, który powinien siedzieć cicho, usługiwać mężczyznom, rodzić dzieci i pokutować za sam fakt bycia kobietą.
Musi być posłuszna woli swego ojca, jakby to była wola Boska, bo przez kobietę ludzkość popadła w grzech pierworodny i każda kobieta musi pamiętać, że to jej winą jest pierworodny grzech popełniony w raju. Żadna z kobiet nigdy nie może być absolutnie dobra, poza Marią, Matką Boską.
To kolejne wstrząsające przeciwstawienie się wizji równości między ludźmi oraz tego, że Bogini daje przecież wszelkie życie, więc jakże kobiety mogą być złem wcielonym?
Ci księża tak bardzo nienawidzą życia i płodności, że to naprawdę cud, iż to ich tak zwane błogosławieństwo nie obraca pól w jałową perzynę!
Zdaniem Morgiany nowi głosiciele wiary nie widzą natury dookoła siebie, nie rozumieją funkcjonowania ludzi, cyklu życia. Może wziąwszy to wszystko pod uwagę, ta dysproporcja przestanie rozjuszać osoby religijne?
„Mgły Avalonu” cudownie pokazują proces przemijania, przekształcania się wartości oraz transformację wierzeń ludu, podążanie za nową religią, która tak mocno w różnych aspektach wpływa na każdą jednostkę! Bardzo zauważalna jest w tej książce zmiana modelu funkcjonowania społeczeństwa. Przejście od matriarchatu (istniejącego wśród wyznawców Bogini) do patriarchatu (zapoczątkowanego przez Rzymian, a podtrzymanego i rozwiniętego przez chrześcijan).
Pełno jest tutaj silnych i ciekawych kobiet. Autorka postawiła na pokazanie czasów Artura z ich perspektywy, ale także zagwarantowała różnorodność ich wizji i opinii. Mamy więc Panią Jeziora – Vivianę, która nie waha się mordować ludzi, intrygować, tworzyć i rozbijać małżeństwa (a wszystko to w dobrym celu: by zapewnić spokój i koniec wojen). Kolejna żeńska postać, Igriana, bez większych oporów zgodziła się na sterowanie własnym losem, zamordowanie męża, przyjęcie nowego męża, oddanie dzieci na wychowanie. A Morgouse, siostra Igriany, to królowa mądra, zdecydowana, przenikliwa, a przy tym rozpustna i lubująca się w uciechach. Jest też oczywiście Gwenifer, której rozwój z młodej, płytkiej i niepewnej siebie dziewczyny w bezrozumną dewotkę zapewnił mi źródło frustracji i napady chęci rzucenia książką o ścianę!
Nie wiedziałam, że mam taki piskliwy głos, kiedy jestem zła.
Jednak w pewnym momencie nawet Gwenifer zaczyna wątpić i próbuje znaleźć własne odpowiedzi.
Co się ze mną dzieje, że myślę o tym, by krytykować Artura, a nawet samego biskupa za to, co uczynili? A potem, z nową siłą znów pomyślała: Na Boga, tak! Oni nie są Bogami, są tylko ludźmi i ich cele nie są święte!
A na koniec Morgana – mądra, a jednocześnie zagubiona; przewidująca, a jednak nie dostrzegająca pewnych faktów; królowa, służka, kostucha, samotna wojowniczka o sprawę.
Mimo objętości (1350 stron!) „Mgły Avalonu” czyta się ją błyskawicznie. W pewnym momencie przychodzi nawet żal, że nie jest ona dłuższa. Bo jakże mogłoby być inaczej, jeżeli świat stworzony przez autorkę jest tak barwny, ciekawy, pełen dopracowanych detali? Bradley dopracowała krainy średniowiecznej Brytanii przedstawione w książce do ostatniego szczegółu – poznajemy detale życia codziennego rycerzy i dworu, ich zwyczaje, intrygi. Rzeczywistość, w której ciągle obecna jest magia, zostaje coraz bardziej spychana na margines życia i piętnowana jako coś diabelskiego i złego. Jednak mimo ogromu i rozbudowania książki, nie miałam trudności w podążaniu za akcją, nie gubiłam się w imionach, rodach czy ich historiach. Wszystko zapisano tak doskonałym językiem, że całość jest bardzo klimatyczna, bardzo subtelna, a jednocześnie głęboka. Brak tutaj – tak częstych w historiach dworskich i rycerskich – „lukru”, tej cudownej wizji bohaterskich rycerzy, najmądrzejszego króla, cudownej królowej. Tutaj rzeczywistość aż skrzeczy! Każdy jest tylko człowiekiem, ma swoje wady i zalety, rozwija się w określonym kierunku, podejmuje błędne decyzje. A na dodatek każdy z bohaterów jest w jakiś sposób tragiczny, mamy więc pewnego stopniu nawiązanie do wzorów antycznych.
Żeby już nie przedłużać tej bardzo długiej recenzji (ale jakże można inaczej w przypadku takiej pozycji?), na zakończenie napiszę tylko tyle: „Mgły Avalonu” to wspaniała książka! Ośmielę się wręcz stwierdzić, że warta przeczytania przez każdego z nas!
*****
Recenzja dla portalu Book z nami
No Enga!!! Podołać takiej cegle to faktycznie jak spacer we mgle – ciężki i żmudny! Ale dałaś radę:)))
Enga, dzięki za recenzję, teraz wiem, że raczej na pewno nie przeczytam tej książki, a zastanawiałam się nad tym. Ciągnie mnie tylko do tych detali średniowiecznej rzeczywistości, ale jest tyle innych książek pokazujących to w wersji zdecydowanie krótszej :]
ooo, w końcu się uporałaś 🙂 Szkoda że ta książka ma tyle stron… kilka razy już ją w księgarni trzymałam w ręce, ale przeraża mnie ta liczba 1350 ;p
Świetna recenzja 🙂
U mnie „Mgły Avalonu” już od jakiegoś czasu leżą na półeczce, czekając na swoją kolej. Pewnie sobie jeszcze troszkę poczekają, ponieważ jestem wciąż „świeżo” po filmie i niestety przeszkadza mi to w czytaniu.
Nie dziewczyny, właśnie ta objętość wbrew pozorom w tym przypadku nie jest ciężarem, a dużą zaletą! Pozwoliło to autorce na skonstruowanie cudownego świata, zafundowanie nam głębi psychologicznej postaci oraz ukazania ich rozwoju. A mniej więcej od połowy zaczęłam wręcz żałować, że książka nie jest tak o kilkaset stron dłuższa :p Więc objętość tutaj to duży plus 😀
Kornwalia – a dlaczego nie chcesz czytać? Moim zdaniem jest to książka bardzo dobra i polecę ją z czystym sercem każdemu 🙂
Enedtil – warto pewnie poczekać nawet dosyć długo, by nie mieć nakładania się „wizji” filmowych na treść książki. Dlatego ja staram się najpierw czytać, potem oglądać. Jakoś gorzej odbieram książki, które czytam po obejrzeniu filmu
Ponad 1350 stron? Podziwiam, chociaż takie „cegły” też na mnie czekają 😉
„Mgły Avalonu” nie czytałam, ale kto wie.. Pozdrawiam 🙂
Ja uwielbiam wszystko co o Arturze, Merlinie i ogólnie w tych klimatach, nawet jeśli sto razy ta sama historia ;]
A tego u mnie nie ma w bibliotece ;(
No, wreszcie jest recenzja:) Bardzo pokrywa sie z moimi wrazeniami, z tym ze wg mnie kluczowi mezczyzni powiesci byli ukazani na tle kobiet jako slabowite, bez kregoslupa, wrecz negatywne jednostki. Byc moze stad posadzanie Zimmer-Bradley o feminizm.
Podobnie jak Aga, polecam ta ksiazke z calego serca. Niby cegla, ale czyta sie blyskawicznie.
Wiesz, faktycznie – faceci w książce przedstawieni są mało pochlebnie, albo słabeusze, albo głupcy, albo pantoflarze, albo wredne chamy 😉 Mało kto jest przedstawiony pozytywnie. Ale z drugiej strony większość przedstawionych tam kobiet (poza głównymi bohaterkami) jest również przedstawiona mało pochlebnie 😀
Czasy króla Artura są fascynujące. Bardzo chciałabym przeczytać, ale nie ma w bibliotece…
Enga, jakoś sztuczne mi się to wydaje, tyle tych postaci naładowano, mało interesujący panowie.
Kompletnie to nie jest sztuczne, ani przez chwilę nie miałam tego wrażenia. A co do panów, to są raczej mało pochlebnie odmalowani, ale wcale przez to nie są mało interesujący, przynajmniej wg mnie 😀 Mogę kiedyś zabrać ją na jakieś spotkanie biblionetkowe i sobie poczytasz kawałki, zobaczysz sama, jakie będziesz miała odczucia. Oczywiście do niczego nie zmuszam, ale przykro mi by było, jakby wynikło jakieś negatywne zdanie na temat tej książki, bo dla mnie jest ona wartościową pozycją.
Ok, to przytargaj 😉 ale wiesz, mogę po prostu nie być jej targetem. zobaczymy.
Dobra 🙂 Może jak aura będzie odrobinę bardziej sprzyjająca, żebym z nią nie poleciała na ekhm… ryjek ;p
Ło matko ale długi tekst!:) Czytam i czytam;)
Jakoś mnie ta książka nie ciągnie. Kiedyś miałem podejście do niej i wydała mi się śakaś taka nie dla mnie. Poza tym faceci w niej, jak czytam, są od zamiatania, więc ehh no nie bardzo;)
Długa i dobra książka, to i długi tekst ;p Co do książki – no cóż, nie zmuszam, ale zachęcam do dania jej kiedyś drugiej szansy 😀 A co do facetów :p to oni nie są od zamiatania, oni są tylko zwyczajnie pokazani, nie jak herosi w glorii chwały i zachwytów :p Miła odmiana po czytaniu w fantastyce ostatnio całkiem wielu książek o świetnych facetach i kobitkach, które im służą do opatrywania ran, sprzątania i okładów z młodych piersi :D:D:D
Te okłady to akurat całkiem sympatyczny element;)
To bardzo dobra książka, właściwie już klasyka. Czytałam przed laty egzemplarz biblioteczny, a kiedy tylko pojawiło się wznowienie, kupiłam sobie „Mgły Avalonu” na własność.
Kojarzę tytuł, nie wiem skąd. Co prawda nie często zdarza się, żeby książka była taka długa 😛 Ale to chyba nawet plus. Jak znajdę czas to pewnie przeczytam kiedyś 🙂 Bo w całej tej legendzie najciekawsze są właśnie Morgana i chyba nieobecna w tej książce [a przynajmniej o niej nie informowałaś] czarownica Mab – matka (?) Merlina. A co z samym Merlinem? Jest opisany?
Mab faktycznie tam nie ma. Ale Merlin Brytanii jest, a nawet dwóch, bo jednego – Taliesina – poznajemy w momencie, w którym jest już starym człowiekiem i w pewnym momencie namaszcza na swojego zastępcę Kevina Barda.Jednak czy była to dobra decyzja? 😛 Jeżeli interesuje Cię Morgana, to zdecydowanie warto przeczytać!
Elenoir – dobry ruch takie kupno 😀 Ja mojej nie oddam 😀
Świetna recenzja, jestem absolutnie przekonana, że to książka dla mnie! I absolutnie nie przeraża mnie długość powieści, wręcz przeciwnie tym bardziej mnie zachęca 🙂 Przedstawienie legendy arturiańskiej z punktu widzenia brzmi jak bardzo dobre posunięcie, nie rozumiem tylko czemu boisz się słowa ‚feminizm’… Bo to takie fu słowo na „ef”?
Nie, absolutnie się go nie boję 😀
Mam tylko dosyć wciskania „go” (piszę w cudzysłowie, bo niekoniecznie jestem przekonana, że we wszystkich przypadkach można to nazwać feminizmem) wszędzie, gdzie się da, w wielu wypadkach zdecydowanie na siłę i od czapy. Dochodzi już powoli do sytuacji, że cokolwiek się zrobi/napisze, to zaraz jest to określane mianem feminizmu, a chyba nie o to chodzi, prawda? Poza tym, ja lubię feminizm mądry (tutaj można np. poczytać sobie o twórczości Ursuli le Guin, również recenzje jej książek np. cyklu Ziemiomorze), a nie lubię fanatycznej i zamkniętej wersji feminizmu, jaka niekiedy jest prezentowana (i niestety często pojawia się w mediach jako obraz „typowego” feminizmu, co mnie martwi) – typowego obrazka feministki, która by tylko jaja facetom wyrwała, a potem zrobiła z nich jajecznicę 😉 Ale ja nie tylko tutaj fanatyzmu się boję, generalnie boję się każdego rodzaju fanatyzmu 😀
Dziękuję za ciepłe słowa na temat recenzji 🙂
Rozumiem, Agnieszko. Ten „wojujący” feminizm to jest właśnie ten, który najczęściej pokazują media. I stąd właśnie często mamy takie o nim wyobrażenie, stąd ludzie go często nie lubią. Tak, fanatyzm jest zły w każdej postaci! Stanowczo się z Tobą zgadzam. A „Mgły Avalonu” Mikołaj mi przyniesie, mam nadzieję, już do niego wysłałam smsa 😉
Dokładnie! Uważam, że duża jest wina mediów w wypczaniu idei i wizji feminizmu. Ale to już temat na osobną debatę 🙂
Świetnie, że Mikołaj przyniesie akurat „Mgły Avalonu”, życzę miłego czytania!
Bardzo lubię „Mgły Avalonu” i czytałam je już kilkukrotnie (fakt, że nie zawsze całe). To wydanie chyba im się nie przysłuży, bo wyglądają naprawdę potężnie z tym formatem, grubością i twardą okładką. Moje wydanie ma co prawda te 1000 stron, ale w normalnym formacie i na oko wygląda objętościowo podobnie do Larssona, więc tak nie przeraża.
A sama książka to mój ukochany retelling legendy o królu Arturze. I ja akurat nie obrażałabym się tu na słowo feministyczny. Dodałabym co najwyżej, że nareszcie feministyczny, bo jednak inne wersje tej opowieści są do bólu maskulinistyczne. A ja zawsze najbardziej lubiłam wszelkie historie (zwłaszcza te o dzielnych wojownikach) opowiadane z punktu widzenia kobiet…
Z drugiej strony, ja na przykład jakoś nigdy specjalnie nie zauważyłam tego, żeby mężczyźni byli w tej książce dużo głupsi czy słabsi niż kobiety. Nawet moim ulubionym bohaterem był Merlin Brytanii… Generalnie mam wrażenie, że większość postaci w „Mgłach…” jest ukazana niezbyt pochlebnie, czy są kobietami czy mężczyznami. „Na szczęście” już kilka czy kilkanaście osób zdążyło mi wytłumaczyć, że to podła feministyczna powieść, w której mężczyźni są głupcami. Raczej nie uwierzyłam i nadal czytam ją po swojemu. 🙂
🙂 Faktycznie, wydanie lekko przeraża 😀
Co do treści – ja się nie obrażam w ogóle za określenie feministyczny, uważam jednak, że kategoryzowanie tej powieści tylko w ten sposób jest maksymalnie krzywdzące dla tej książki. Bo jest ona tak bogata w treści, a łatka „lektury feministycznej” niestety jej część czytelników może odebrać. Czy słusznie, czy nie, to już inna sprawa. W zupełności się za to zgadzam ze stwierdzeniem, że większość postaci pokazana jest w sposób mało pochlebny, niezależnie od płci (i nawet o tym pisałam w odpowiedzi na któryś komentarz). A może generalnie są oni pokazani zwczajnie, po ludzku, bez ubarwiania? I dlatego wydaje nam się, że tak surowo są przedstawieni? A Taliesin to był jeden z moich ulubionych bohaterów 🙂
Ja planuję zatrzymać tą książkę na zawsze i całkiem możliwe, że będę do niej wracać i zachwycać sie od nowa 🙂 Bo ze wszech miar jest tego warta!
Zgadzam się, że to książka, do której warto wracać. Chociaż zauważyłam, że ja chętniej czytam teraz początek — tak mniej-więcej do połowy niż końcówkę. W sumie sama nie wiem czemu…?
Co do feminizmu, to rzeczywiście taka łatka może odstraszać potencjalnych czytelników, ale z drugiej strony ja wychodzę z założenia, że warto mówić o niej jako feministycznej, to może ten przymiotnik przestanie mieć moc odstraszania. 🙂
Równiez ja gorąco polecam, chocżem chłop 🙂 Przyznam, że nie mogłem się od tej lektury oderwać. Piękna wielowątkowa historia, z klikoma kapitalnymi postaciami. Praktycznie nie ma postaci jasnych, lukrowanych, a o niewielu mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że to bohaterowie pozytywni. Dla mnie takimi pozytywnymi postaciami są obydwaj Merlinowi – Taliesin i Kevin Harfiarz (TAK!) oraz kapłanka Avalonu – Raven. Królują odcienie szarości, z wahnięciami w jedną lub drugą stronę. Świetnie nakreślono sylwetkę Morgiany, znakomicie się sprawdza w roli głównej bohaterki. W książce brakuje nieco pełnokrwiestego czarnego charakteru. Papierowych, płaskich jak deska od prasowania sylwetek księży, czy nawróconych chcrześcijan nie liczę, gdyż to nudne postaci, na nich Zmimmer Bradley się potknęła. Ostatecznie Morgause mogłaby pełnić taką rolę.