„Rącze konie” – Cormac McCarthy

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 424

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Trylogia pogranicza, tom 1

*****

W Teksasie umiera stary ranczer. Jego farmę ma przejąć spadkobierczyni, jednakże ona ma głęboko w nosie rolnictwo i walkę o każdy dzień. A o tym marzy wnuk zmarłego – John Grady Cole, młody mężczyzna, który kocha wiejskie życie. Jednakże nie jest mu dane spełnienie tego marzenia.

Rozgoryczony John – razem ze swoim przyjacielem – postanawiają wyruszyć w drogę, szukać swojego miejsca na ziemi. Mają poczucie, że Stany im tego nie zaoferują, więc ruszają do Meksyku. W trakcie podróży dołącza do nich jeszcze młodszy podróżnik, który jednak specjalizuje się we wciąganiu ich w kłopoty.

Przemierzają setki kilometrów, praktycznie bez pieniędzy, konno, śpiąc gdzie popadnie i jedząc byle co. John z przyjacielem w końcu trafiają na wielkie ranczo, gdzie zatrudniają ich najpierw do pomocy w zaganianiu bydła, a po jakimś czasie zostaje odkryty talent Johna. Ma on pewnego rodzaju dar – potrafi tak pracować z końmi, że praktycznie żaden nie zdoła się oprzeć jego woli, migiem ujeżdża nawet dzikie mustangi. Prawdziwy zaklinacz koni. Praca na tej farmie wiąże się dla Johna również z pierwszą miłością, intensywnym uczuciem do pewnej czarnowłosej piękności.

Jednakże pewnego dnia wracają do nich konsekwencje czynu dokonanego przez ich – chwilowego tylko – młodziutkiego towarzysza podróży i tak zaczyna się koszmarna część ich pobytu w Meksyku. Dopada ich niesprawiedliwość, niesłuszne oskarżenia, okrutne przesłuchania, niewiarygodne wręcz więzienie. Tyle zła uderza w tych dwóch młodzieńców, jakie będą tego konsekwencje?

„Rącze konie” to zarazem powieść drogi, jak i powieść inicjacyjna. McCarthy oferuje surowe, niby oschłe, ale jednocześnie zachwycające opisy podróży młodzieńców przez Meksyk. Kraina, która ich otacza jest rozległa, spartańska, bezlitosna. Ludzie jakby dostosowali się do ich otoczenia, zrobią wszystko, by przetrwać, by przeżyć kolejny dzień. Pobyt w Meksyku kształtuje Johna, przyspiesza jego dojrzewanie. Gdy przekraczali graniczną rzekę, mimo ukończonych dziewiętnastu lat, był tak naprawdę jeszcze dzieckiem. To Meksyk zamienia go w mężczyznę. Wyzwania, które na niego czekają, bezprawie, które go dotyka. To tam zaczyna rozumieć życie, miłość, znaczenie przyjaźni, zobowiązań, stosunków międzyludzkich. Twarda to kraina, która słabeusza zniszczy, tylko silni psychicznie ludzie są w stanie poradzić sobie z otoczeniem, klimatem,  chaosem, który tam panuje. Można przegrać, można wygrać. Można też uciec. Na co zdecyduje się John?

Cormac McCarthy ponownie mnie zachwycił praktycznie bezgranicznie. Najpierw podbił mnie „Drogą”, a teraz ugruntował swą pozycję. Ja naprawdę nie rozumiem swojego zafascynowania jego książkami, bo teoretycznie jest w nich wiele rzeczy, za którymi nie przepadam – oschły styl, niejasna narracja, nie do końca wyszczególniane dialogi etc. A mimo tego wpadłam po uszy, uważam, że to jeden z najlepiej piszących pisarzy, których książki miałam okazję poznać. Te wspaniałe opisy, tematy, które porusza, to, że nie oszczędza swych bohaterów i czytelników jego książek. A najgorsze jest to, że ja tak naprawdę nie umiem wyrazić pełni moich wrażeń, nie wystarcza mi umiejętności. Ja zdecydowanie sięgnę po inne jego książki, muszę zdobyć „Przeprawę”, czyli drugi tom tej trylogii. A Wam polecam spróbowanie tej niełatwej, ale wielkiej prozy!

©