Przy rodzinnym stole

jajka wielkanoc

Wielkanoc… Sama nie wiem dlaczego, ale te Święta zawsze kojarzyły mi się – paradoksalnie! – mniej uroczyście od Bożego Narodzenia. Chociaż, gdy teraz na to patrzę, to widzę, że to wcale nie jest prawda, ale tak mi się ugruntowało przez lata.

Pewnie chociażby dlatego, że często dookoła nas jest wtedy zwariowana wiosna. Wszystko kwitnie jak oszalałe, ptaki rozśpiewane wiją gniazda, koty się marcują, sadzonki w ogródku rosną, słońce grzeje. I jak w takiej scenerii zachowywać powagę i smutek? Dzieciak (czy też młodzież) ma ochotę biegać, skakać, cieszyć się życiem, a nie celebrować gorzkie żale. Tak ja to dawniej widziałam. Nawet wyprawa na drogi krzyżowe nie była tym, co robiłam chętnie w piątkowe popołudnia. Gdy zaczęłam dorastać, to doceniłam gorzkie żale.

Wielkanocą – jako dzieciak – zaczynałam się cieszyć w sobotę, gdy przystępowaliśmy do malowania jajek. Od wieków ta czynność należy do mnie – najpierw pod nadzorem Mamy, potem samodzielnie. Uwielbiałam ten moment, gdy zwykłe jajko przeistacza się coś prześlicznego, te intensywne kolory, ten błysk. A potem przygotowywanie święconki, która głodnego (bo przecież post) człowieka, idącego z nią do kościoła, doprowadzała na skraj wytrzymałości.

W sobotę zjeżdżała się też rodzina. Wielkanoc to czas, który spędza u nas zawsze brat mego Taty ze swoją rodziną oraz jeszcze drugi jego brat. Przy śniadaniu wielkanocnym siada więc u nas zawsze 9 osób, a w porywach duuużo więcej. Dzielenie święconki, składanie życzeń, a potem powolne śniadanie, tak zawsze wygląda u nas niedzielny poranek. Potem upychanie całej naszej bandy w samochodach i jazda do kościoła.

Gdy byliśmy mali, to był jeszcze dodatkowy aspekt. Zajączek zostawiał dla nas – w zależności od pogody – w ogródku lub gdzieś w domu koszyczki ze słodyczami i drobiazgami. Jakaż to była frajda to ich szukanie! A dorośli mieli chyba jeszcze więcej frajdy w kierowaniu nami na zasadzie „ciepło-zimno” lub w zgrywaniu nieświadomych 😉

A potem? Właściwie tylko i wyłącznie rodzinne przebywanie razem i tyle. Jeżeli pogoda dopisuje – spacery, jeżeli nie, to tłoczenie się w domu. Czasami odwiedzanie miejsc z przeszłości. Przyjmowanie wizyt rodziny Mamy. Trochę spokoju, trochę gwaru.

Ach, był jeszcze jeden niezmienny aspekt – w poniedziałek budzono nas wodą! Całe szczęście bez przesady, raczej symbolicznie, ale mimo tego – rozgrzane pięty opryskane zimną wodą zawsze gwarantowały szybką pobudkę 😉 Teraz właściwie już nic takiego się nie dzieje, ale przez lata była to rzecz pewna,  o której mój Tato zawsze pamiętał!

A ze spraw zupełnie prozaicznych, to przy okazji tych Świąt, zawsze pojawiał się z mej strony najwyższy podziw dla mojej Mamy. Bo pucowanie domu i gotowanie, to pewnie norma w większości domów, które Wielkanoc obchodzą. Ale moi Rodzice co roku zamawiają w sklepie mięsnym dosłownie pół świni i mięsne pyszności powstają u nas w domu. Szynka gotowana, schab pieczony, obiady takie i owakie, mięs do wyboru do koloru. Do tego sałatki domowej roboty i mnóstwo innych, własnoręcznie przygotowanych pyszności. Normalnie szał! Kiedyś jeszcze sama robiła wszystkie ciasta, ale od kilku lat mamy zaufaną osobę, która nam przygotowuje większość słodkości. U nas powstają tylko babki – gotowana i pieczona, które z kolei przygotowuje mój ojciech chrzestny. Tak prawdziwie tradycyjnej pod względem kulinariów Wielkanocy, to już chyba nie spotkam zbyt szybko!

Jako osoba dorosła inaczej już postrzegam te Święta, ale chyba ciągle bliższe są mi Święta Bożego Narodzenia, mimo tej wstrętnej zimy, na którą przypadają 😉

Tak czy siak – wszystkim tym, którzy Wielkanoc obchodzą życzę, by były to Święta dobre, spokojne, pełne bliskości i doceniania najmniejszych radości!

stół wielkanocny
Fot. Sandee Bisson

Trzy po trzy #1

Weekendowe poranki. Najpiękniejszy czas w tygodniu. Cisza, spokój, większość ludzi odsypia tydzień pracy/szkoły. A ja wolę wtedy zjeść cudowne śniadanie, zaparzyć kawę i czytać. Uwielbiam ten czas i ten spokój. Najbardziej urokliwy moment dnia, czekam na niego zawsze z niecierpliwością.

Dzisiaj było jedno z serii „śniadań mistrzów”. Mnie – sama nie wiem dlaczego – od wieków kojarzy się z Woody Allenem i jego filmami. Świeża bułka (niestety, bajgle to ciągle u nas towar deficytowy), serek śmietankowy, łosoś. Dzisiaj wersja wzbogacona jeszcze o szczypiorek. Mniam, mniam…

śniadanie

Plotę tak sobie trzy po trzy, ale po seansie „Pod mocnym aniołem”, na którym to byłam wczoraj wieczorem, ciągle nie mam siły na napisanie czegoś konstruktywnego na temat tego filmu. Jednocześnie ten stan zmemłania wpływa też na mą chęć na pisanie jakiekolwiek „oceniającego” postu. Więc dzisiaj recenzji niet.

Ale mogę Wam podziękować przepięknie, machając czapką, za udział w dziewięciu aukcjach książek, z których dochód wsparł Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Wszystkie książki zostały sprzedane, niektóre nawet za sporo ponad cenę rynkową. I, dzięki Waszemu zapałowi do licytowania tychże pozycji, udało się zebrać sumę 262,50 zł! Jesteście cudowni 🙂 A za rok zrobimy coś jeszcze fajniejszego, zyskałam motywację do kwadratu!WOSP

Nie wiem, czy to wpływ zimy, czy jakiegoś niedoboru w organizmie, w każdym razie ostatnio czuję potrzebę otaczania się rzeczami ładnymi i fajnymi, pozytywnymi ludźmi, a ograniczania wpływu zawistnych i marudzących osób. Chodzi za mną nawet taki pomysł na dzielenie się małymi zachwytami tutaj, na blogu. Co Wy na to? Byłyby to różności, od pysznego ciastka, przez świetne miejsca, cudnych ludzi, po jakieś wydarzenia. Generalnie – wszystko, co wzbudza pozytywne emocje.

Muszę sobie kupić jakiegoś kwitnącego kwiatka. Znacie takie, które przeżyją mieszkanie bez promienia słonecznego (tak pechowo mieszkam, że słońce nigdy tu nie zagląda) i nie muszą być podlewane co dwa dni?

Miłego dnia!

PS. Zdjęcie wykonałam aparatem Samsung Galaxy S4 Zoom.