„Siedem lat później” Emily Giffin


Wydawnictwo: Otwarte, 2011

Oprawa: twarda

Ilość stron: 404

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Nick i Tess, szczęśliwe małżeństwo z dwójką uroczych, małych dzieci. Tess wykładała na uniwersytecie, ale po długim zastanowieniu stwierdziła, że chce być matką na pełen etat i zrezygnowała z pracy. Nick jest chirurgiem plastycznym, bardzo dobrym, znanym i poważanym. Całymi dniami nie ma go w domu, praca jest jego pasją. Tess generalnie nie protestuje, bo wie, jak bardzo kocha on swoją pracę i że widzi w niej powołanie do ratowania innych. Chociaż oczywiście trochę jej to jednak przeszkadza, bo wszystko jest na jej głowie – od załatwiania rachunków, przez zakupy, pełną opiekę nad dziećmi, do podejmowania właściwie prawie każej decyzji. A znowu Nick nie dostrzega, że Tess nie rozkoszuje się plotkowaniem z bogatymi mamuśkami z okolicy, a ma też oprócz tego masę roboty. Jednak generalnie – żyje im się dobrze, kochają się i pociągają fizycznie.

Właśnie świętują siódmą rocznicę ślubu, gdy w trakcie kolacji Nick zostaje wezwany do szpitala. Tess oczywiście nie protestuje, bo jakże tu odmówić, gdy chodzi o poparzonego małego chłopca. Charlie – tenże maluch – był na przyjęciu urodzinowym kolegi i nikt nie wie jakim cudem znalazł się nagle zbyt blisko ogniska, przez co trafia do szpitala z oparzeniami twarzy i jednej dłoni. Nick rzuca się w wir ratowania zdrowia małego, a na dodatek zaprzyjaźnia się z nim. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu, a to automatycznie powoduje rozkwitanie przyjaźni rónież z mamą Charliego – Valerie.

Valerie, cóż mogę o niej powiedzieć… Charlie to efekt młodzieńczego romansu z artystą, który ją rzucił i wyjechał nie wiedząc nawet o ciąży, a Valerie nigdy mu o dziecku nie powiedziała. Skończyła studia prawnicze i od kilku lat pracuje w kancelarii. Oprócz synka oraz brata bliźniaka z nikim praktycznie nie jest blisko – nie ma przyjaciółek, dobrych znajomych, właściwie nie umawia się na randki. Cały czas zastanawiałam się dlaczego tak się dzieje. W każdym bądź razie Nick ją fascynuje, pociąga, jest tego świadoma właściwie prawie od pierwszych chwil.

I tak rodzi się wielokąt, bo trójkątem tego nazwać nie mogę. Czy Valerie uwiedzie Nicka, czy też będzie na odwrót? A może pozostaną tylko przyjaciółmi? Może Nick zostawi swoją rodzinę i stworzy nową wraz z Valerie i Charliem? A może wróci do Tess i dzieci? A może każde z nich będzie samotne? Możliwości jest wiele, jaką drogą poprowadzi nas autorka? Sprawdźcie sami 🙂

Nie ma w tej książce właściwie nic odkrywczego, to wszystko już było. To dlaczego jest tak interesująca i czyta się ją bardzo dobrze? Może dlatego, że autorka stworzyła naprawdę realistycznych bohaterów i umiejętnie tka ich losy. A może dlatego, że rozwój akcji poznajemy na przemian z punktu widzenia trójki głównych bohaterów. A może dlatego, że wszystko jest tak hm… gładko przeplecione, tak dobrze się zazębia, ale jednocześnie aż do końca nie wiemy, co się tak naprawdę właściwie stanie. Fabuła jest ciekawa, od samego początku do samego końca było wciągająco i ciekawie. Bohaterowie są fajni, ale potrafią być też wkurzający, zdarzały się momenty, że praktycznie każdy z nich mnie denerwował. Jednocześnie każdemu z nich w jakimś stopniu współczułam, bo miałam wrażenie, że wpadli w sieć i nie mogą się uwolnić. Było mi żal Tessy, bo to taka fajna, sensowna babka, dobra matka i żona, myśląca (czasami zbyt wiele ;p) i starająca się, by wszystko szło jak najlepiej. Było mi żal Valerie, bo miałam wrażenie, że ten pierwszy dziwny związek stworzył z niej kalekę emocjonalną, która nie potrafiła sobie ułożyć życia, ani zrozumieć, czego by chciała od swego życia. Było mi żal Nicka, bo mimo tego, że kocha rodzinę, to jednak gdzieś się w tym wszystkim pogubił. Autorka wybrała dobry sposób na zakończenie powieści, przypadł mi do gustu, nie poszła w stronę słodzenia i ochów-achów.

Język powieści jest taki „normalny”, ani zbyt prosty, ani zbyt wydumany. Wydanie jest naprawdę ładne – ciekawa obwoluta, starannie wykonana twarda okładka, dobry papier, czcionka przyjazna dla oczu. Cena jest odpowiednia do jakości wydania.

Swoją drogą chyba już wszyscy wiedzą, że od czasu do czasu lubię czytać tzw. babskie czytadła. Tak wyszło, że przeczytałam już prawie wszystkie książki tej autorki (zostało mi tylko „Sto dni po ślubie”, ale to też mam na półce ;p), więc myślę, że mogę już to powiedzieć: dla mnie jest to autorka nierówna. Bo „Coś pożyczonego” i „Coś niebieskiego” to czytadła dobre i generalnie nic ponadto. „Dziecioodporna” z kolei to już średniactwo, jakby spadek formy. A znowu „Siedem lat później” to zdecydowany powrót do formy, jak dla mnie ta książka jest najlepsza ze wszystkich do tej pory czytanych. Ośmielę się wręcz stwierdzić, że widać w niej rozwój autorki. Jeżeli kolejne książki będą podobnej jakości, to będziemy miały (bo chyba jednak głównie kobiety czytają Giffin ;p) autorkę naprawdę dobrych czytadeł 🙂

Polecam wszystkim spragnionym dobrej lektury poruszającej tematykę związków, zdrady, przyjaźni, nadziei, rodziny. Takich, które dają odrobinę uśmiechu, dużo wzruszeń, a jeszcze więcej pytań – co ja bym zrobiła (i zrobił, bo jakby nie patrzeć spora część książki, to odczucia Nicka) w takiej sytuacji?

19 myśli w temacie “„Siedem lat później” Emily Giffin

  1. Ja jestem zrażona całkowicie do twórczości pisarskiej Emily Giffin. Wystarczyło mi przeczytać „Coś pożyczonego” i „Coś niebieskiego” i wiem, że więcej do jej książek nie zaglądnę… Niby wciągają te książki, niby szybko się czytają, ale jak dla mnie wieje od nich banalnością…:)

  2. Ja czekam na tę książkę, wygraną u Tajemnicy i po Twojej recenzji jestem coraz bardziej ciekawa jak mi się spodoba…
    Bo recenzja brzmi zachęcająco:)

  3. A tfu, ładnie to tak Grzesia o ślinkę przyprawiać jak już mu półka pęka powoli acz skutecznie? Ostatni akapit sprawił, że prawie spadłem z krzesła ;D

    1. Paula – czyli typowo: każda książka ma swoje określone grono odbiorców 🙂 Ciekawa swoją drogą jestem tego, jakie książki z kategorii czytadeł znalazłaś i które Ci się podobały?
      Ja swoją drogą mam łatwo z czytadłami, bo się po nich nie spodziewam unikatowych i nowych pomysłów, generalnie ta kategoria to dla mnie „mielenie” tego samego (prawie), tylko na różne sposoby 😉

      Anek7 – też jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń, bo jeszcze nie wyczułam jakie mamy podobieństwa i różnice w lubieniu i interpretowaniu książek 😀 Ale jestem na dobrej drodze, zaglądam do Ciebie, podczytuję, Ty również bywasz u mnie, więc się za jakiś czas powinna sytuacja wyklarować 😉

      Pulawsky – Hm… nie chciałam tego upadku, mam nadzieję, że się nie potłukłeś i nie pozwiesz mnie o spowodowanie strat zdrowotnych ;p Grzesiu, zapisz sobie tytuł w poszukiwanych i poczekaj, aż się zwolni jakieś miejsce na półce 😉
      A jeszcze lepiej – spraw sobie nowy regał :]

  4. Z kategorii czytadeł do moich ulubionych należą: trylogia rozlewiskowa Kalicińskiej (tylko i wyłącznie ta, inne książki o samotnych kobietach odnajdujących szczęście na prowincji czytam chętnie, ale już nie z takim zachwytem:P), zrobiła na mnie też wrażenie „Piąta aleja” Bushnell, co mnie zaskoczyło kompletnie, bo „Sex w wielkim mieście” jej autorstwa mnie kompletnie dobił… „Piąta aleja” to bardzo miła niespodzianka, czuję, że wrócę do niej niedługo:) Innych czytadeł nie pamiętam, za wszystkie nie żałuję a z postanowieniem poprawy wiadomo jak jest!:P

  5. I ja lubię czytadła. Oczywiście w ograniczonych ilościach 🙂

    Bezsprzecznie „Coś pożyczonego” należy do jednego z moich ulubionych. Chociaż wiem, że nie była to książka ani genialna, ani specjalnie odkrywcza, to bardzo przypadła mi do gustu.

    Na półce czeka teraz „Coś niebieskiego” i doczekać się nie może, bo jakoś boję się tej książki.

    Widzę jednak, że „Siedem lat później” to zupełnie inna półka i zarazem powieść, do której mnie bardzo zachęciłaś 🙂

    Pozdrawiam 🙂

    1. Pulawsky – wiem, wiem, sama mam ten sam problem 😉

      Paula – dzięki za odpowiedź 😀 Trylogię czytałam i była ok, najbardziej podobała mi się pierwsza część, pochłonęłam ją błyskawicznie i bardzo mi się podobała. Potem była tendencja spadkowa mojego zachwytu – druga część jeszcze była dla mnie dobra, a trzecia już średnia. Również czytam podobne książki do tych 😀
      „Piąta aleja” – hm… nie czytałam, jak znajdę w bibliotece, to wypożyczę. Wiesz, że nie pamiętam, czy czytałam „Seks…”?! Wiem, że oglądałam ;p

      Claudette – oczywiście, ja też w ograniczonych ilościach, zbyt wiele powoduje przesyt i niechęć. „Coś pożyczonego” zdecydowanie mi się podobało, do dzisiaj tyle pamiętam. „Coś pożyczonego” też mi się podobało, ale już troszkę mniej.
      Miłego czytania!

    1. Iza – dzięki za info 😀 Jak „przetrzepię” trochę pożyczone od innych ksiązki, to pomyślę o ofercie jakowejś 😉

      Enedtil – bywa i tak 😀 Ja miałam czas, kiedy właściwie czytałam same prawie czytadła (bo mało co innego było dostępne w tej mojej dziurze zabitej dechami), potem znowu praktycznie w ogóle, a teraz czytadło to książka jedna na XX, dla czystego odprężenia umysłu. A poza tym – lubię sobie poczytać od czasu do czasu takie książki 😀

  6. A czy możecie polecić kogoś, kto pisze równie dobrze, co Giffin? Ksiązkę/ksiązki równie wciągające, o podobnej tematyce, tak samo fajnie napisane? Po przeczytaniu wszystkich przekładów Giffin czuje się jak na głodzie i żadna książka już mnie tak nie wciąga, co książki Giffin…

  7. Książka Kathleen Rowntree „Przyjaciółki”, u nas przetłumaczona tylko raz i trudno dostępna, opowiada o małżeństwie Tessie i Nicku. On jest wykładowcą na uniwersytecie, wdającym się w romans, mieszkają na prowincji, gdzie ona prowadzi samotnicze życie malarki, bo rozmowy o marynatach z miejskimi plotkarkami jej nie interesują. Ich związek wisi na włosku, a w między czasie gdzieś jeszcze plącze się tam środowisko szpitalne, bo jeden z bohaterów jest ciężko chory i non stop są nawrotki do diagnostyki. Gdy wpadło mi w ręce „Siedem lat później”, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorka co nieco sobie zapożyczyła od starszej koleżanki, choć mogę być w błędzie. Co o lektur tego rodzaju – jednak amerykańskie kobiece powieściopisarstwo nie może mnie do siebie przekonać. Nie jest dla mnie autentyczne, raczej spreparowane przez babeczkę spędzającą wakacje na Zachodnim Wybrzeżu. Wolę brytyjskie klimaty.

  8. Wydawałoby się banalna historia zdrady małżeńskiej, a tymczasem pokazuje jak wiele osób cierpi.. Historia zdaje się by prawdziwą, realną, jakby toczyła się gdzieś obok. Może i niektórzy powiedzą, że to typowa babska książka, a jednak można poznać też męski punkt widzenia.

Dodaj odpowiedź do enedtil Anuluj pisanie odpowiedzi