Współpraca z wydawnictwami = nieuczciwe recenzje?


Wczoraj późnym wieczorem natknęłam się dyskusje dotyczące oznaczania recenzji np. tekstem „książka otrzymana od wydawnictwa XYZ” jako sposób na zapobieganie nieuczciwym recenzjom(??). Przyznam, że trochę mnie ruszył emocjonalnie zarzut, że jeżeli otrzymuje się książki od wydawnictwa, to właściwie 99% opinii o nich jest zafałszowanych z „wdzięczności”.  Ruszyło mnie to na tyle, że wzięłam udział w dyskusji, aczkolwiek zaczynam żałować, bo nie czuję tego, że uzyskałam odpowiedzi. Cóż… Dyskusja dłuuuuga jest TUTAJ, a krótsza TUTAJ. Edycja: znalazłam jeszcze TUTAJ kolejną dyskusję.

Moje wypowiedzi widzicie w wątkach dyskusyjnych. A co Wy o tym sądzicie? Sporo z Was współpracuje z wydawnictwami. Czy współpraca ta wpływa na Wasze opinie? (Wiem, tutaj pewnie pojawi się zarzut: nikt nie powie, że wpływa ;p) Jeżeli tak, to jak wpływa? Czy uważacie, że takie oznaczenie recenzji coś zmieni w ich postrzeganiu? Jeżeli tak, to w jaki sposób może to postrzeganie zmienić? Zapraszam do wypowiadania się 😀

Edycja: przyjmując, że nawet wszystkie osoby biorące udział w dyskusji oznaczą książki otrzymane od wydawnictw, to czy ma to szansę wpłynąć na całość blogosfery „książkowej”? Co to, że 20 blogów będzie miało oznaczenia coś zmieni? Zapraszam!

72 myśli w temacie “Współpraca z wydawnictwami = nieuczciwe recenzje?

  1. Dla mnie otrzymanie książki od Wydawnictwa równa się stuprocentowej uczciwości. Bo jak to tak? Dostajesz darmowe książki i jeszcze przekręcasz? Rozumiem, że pragnie się wypaść jak najlepiej przed wydawnictwem, jednak dobrze sformowana recenzja (niekoniecznie w samym superlatywach) będzie lepsza od takiej wyidealizowanej.

    Pozdrawiam

  2. Czytałam swego czasu tę dyskusję, ale nie chciałam się do niej włączyć. Dla mnie proponowane rozwiązanie jest nielogiczne, bo taki tag „książka recenzyjna” nic nie zmienia, natomiast będzie rzutował na postrzeganie danego bloga przez jego czytelników. Aha, recenzyjna, czyli oceny pod postem nie należy brać za prawdziwą. I zakłada jeszcze jedno: że blogerzy są zarzucenia stosami książek, które ich nie interesują, ale które i tak muszą przeczytać. Otóż jest odwrotnie: książki do recenzji wybieramy sobie sami. Jesteśmy już w większości dorośli, więc znamy swój gust.To sprawia, że większość pozycji interesuje już nas na starcie i ma dużą szansę się nam spodobać. Raz dostałam coś, czego nie chciałam i problem rozwiązałam, że książkę przekazałam do recenzji osobie zainteresowanej taką tematyką (pamiętasz, radziłam się Ciebie wtedy:) ) Śmiem twierdzić, że fakt otrzymania od wydawn. książki nie wpływa na moją ocenę, piszę o jej dobrych i złych stronach, no chyba, że ma same dobre, więc nie będę wtedy wymyślać tych złych 😉 Na szczęście, nie zamówiłam sobie jeszcze pozycji, która by mnie całkowicie rozczarowała.

  3. Prowadzę bloga od 4 lat – najpierw na blox, potem na blogspot… Przyznaję się bez bicia, że moje pierwsze recenzje mogły mieć taki charakter. Nie robiłam wtedy tego pełni świadomie – dopiero się uczyłam. Z każdą kolejną potrafiłam wyciągnąć z książki więcej… Wszystkiego musiałam nauczyć się sama, do wszystkiego co dzisiaj mam doszłam sama. Nie mam oporów, żeby książkę skrytykować i właściwie już po tych pierwszych recenzjach nie obawiałam się, że jeśli napiszę źle o książce, to wydawnictwo przestanie ze mną współpracować. Tekst musi być rzetelny – i jeśli piszę jakąś opinię, która książkę chwali, to jest to tylko i wyłącznie moje własne odczucie. Nie mam oporów przed napisaniem, że książka mi się nie podobała, ale zawsze staram się wskazać na jakiś jej pozytywny aspekt, dzięki któremu może się jednak komuś spodobać – obiektywizm + subiektywność. Złoty środek (np. recenzja książki Krajewskiego, albo Instytutu). A zaznaczam, że recenzuję egzemplarz recenzencki ot tak – żeby mi ktoś mimo moich dobrych chęci nie zarzucał, że piszę pod publiczkę. Chociaż mogłabym tego nie robić – bo ostatnimi czasy wszystkie moje teksty odnoszą się do egzemplarzy recenzenckich – ale są to książki, które sama sobie wybieram, co jest dla mnie dużym plusem, bo czytam książki, które chcę przeczytać 🙂 To jest dla mnie temat rzeka. Można o tym dyskutować i dyskutować… Wyrażę tu i tam swoje zdanie i tyle 🙂 … Kłócić się nie zamierzam, dyskutować od rana do wieczora też – wolę poczytać książkę 🙂 Tych mi nie brakuje.

  4. Ech, jak ja się cieszę, że rzadko otrzymuję takie książki od wydawnictw. Zmuszać się do pisania o czymś, co mi kompletnie nie leży, to nie w moim stylu. Pazerna na wszystkie książki, które mi proponują, też nie jestem. Odmówiłam jakichś „matek-swatek”, jakichś „stokrotek na śniegu” i wielu innych. Natomiast te, które przyjęłam zawsze mają uczciwą recenzję. Ale i mam w domu książki otrzymane, których nie mam zamiaru czytać, bo to nie moja bajka.
    Ech, jak bardzo się cieszę, że bardzo rzadko otrzymuję książki od wydawnictw.

  5. Ja dopiero zaczyna swój romans z wydawnictwami i narazie trafiałam na książki dobre, o których nie musiałam pisać nic złego. Na szczęście dla mnie, mam taki charakter, że nie potrafię pisać o czymś, że jest tylko złe. Zawsze szukam tez plusów 😉 Poza tym mam zdanie, że nawet jeśli ja napisze bardzo negatywną recenzję, nie znaczy to od razu, że komuś innemu książka nie przypadnie do gustu (a przeczytawszy moją opinie może wogóle nie sięgnąć po książkę). Gusta czytelnicze są różne. Dlatego Jeżeli już piszę źle, to jest to bardzo stonowane i mimo wszystko zachęcam do przeczytania i własnej oceny 🙂 i tak też będę czynić z książkami z wydawnictw 😉

  6. Cóż, ja do tej pory dostałam tylko jedną książkę do recenzji (od Lubimyczytac.pl) i… bardzo mi się nie podobała, czego nie omieszkałam napisać w recenzji. Chyba docenili uczciwość, bo recenzję wyróżnili. Co mnie z kolei przekonało, że nie wszystkie wydawnictwa i portale, które sponsorują takie akcje, żądają tworzenia „laurek”. Uważam, że najważniejsza w recenzjach jest uczciwość wobec samego siebie i czytelników, a psucie sobie opinii dla kilku dodatkowych książek jest po prostu nieopłacalne. W końcu jeśli jakieś wydawnictwo nie zechce współpracować ze szczerym recenzentem, mogę sobie jego książki wypożyczyć w bibliotece. W kwestii odpowiednich tagów zgadzam się z Kornwalią.

  7. Cała afera zaczęła sie od tego, że pewien bloger kupił sobie książkę polecaną przez dziesiątki innych blogerów (a były to wszystko egzemplarze recenzyjne) i solidnie się rozczarował. Stąd pojawiło się podejrzenie, że może recenzje nie tyle sa nieuczciwe, co mają niewielkie odchylenie pozytywne, a czasami samo odchylenie robi różnicę.
    Pomysł z otagowaniem nie jest sposobem na uczciwość, tylko chodzi raczej o zachowanie pewnej przejrzystości.

    1. Ja już obiecałam sobie nie brać udziału w dyskusji. Tylko zapytam i zamilknę 😉 Dlaczego ksiażka, która podoba się mnie, ma się podobać Tobie (w tym przypadku jemu)?

      I skąd wiemy, że te wszystkie dziesiątki były recenzyjne? Bo przecież chyba nie były otagowane? Może ktoś czekał i zaraz kupił w dzień premiery? Ciekawa jestem, ja tej książki nie znam, recenzje mnie nie zainteresowały.

      A te wszystkie moje pytania, to już teraz są raczej retoryczne.

    2. Tak dziś o tym myślałam i moim zdaniem ten ktoś się rozczarował, bo wziął pod uwagę opinię x osób, których gust nie do końca korespondował z jego własnym. Np. Enga często ocenia książki Fabryki Słów, ja rzadko sięgam po to wydawnictwo, dlatego nie rzucam się od razu na ich książki zrecenzowane pozytywnie przez Engę. Lubię ją sobie poczytać, ale wiem, że często nasze gusta się nie pokrywają 😉

      1. Dokładnie – czytam o wielu, wielu (może zbyt wielu) książkach. Czytam opinie o nich z przyjemnością, co wcale nie oznacza, że po nie sięgnę. Wiem, co lubię, mam wyrobiony gust, od dłuższego czasu czytam te blogi, wiem jak piszą i co lubią ich autorzy, potrfię więc przefiltrować pozytywne recyzje według swojego gustu.

  8. muszę jeszcze napisać, że często kupowałam książki, które ktoś polecał na blogach (posiadał egzemplarz od wydawnictwa) i nigdy się nie zawiodłam.
    Przy okazji jeszcze plusem książek od wydawnictw jest to, że sama mogę je sobie wybrać (3 na 4 wydawnictwa zapytały mnie co chciałabym dostać do recenzji) Więc to nie jest tak, że otrzymuje się książki o tematyce, która nas nie interesuje.
    Co do tej sławnej już książki…. czytałam pozytywne recenzje (niekoniecznie egzemplarzy recenzyjnych) i negatywne. Jak zwykle… kwestia gustu 🙂

    1. Wydawało mi się, że retoryczne, bo „mleko się rozlało”, facetowi stała się krzywda i spowodował burzę dyskusji. Więc wszystko już się stało. Ale jeżeli nie są retoryczne, to zapraszam do dyskusji. Jak napisałam na profilu bloga na FB – dyskusji na poziomie nigdy zbyt wiele 😀

      Iza – nie biorę. Tutaj jakoś na razie nikt nie wyraził swych opinii w taki sposób, bym mogła to brać osobiście do siebie 🙂 I całe szczęście, bom mocno znerwicowana ostatnimi czasy i łatwo mnie doprowadzić do nerwów 😀

      1. Ja pożyczyłam od Wykredowanej pierwszy tom Anne Bishop. Wiele osób na swoich blogach mówiło, że ta książka jest wspaniała (a nie były to egzemplarze recenzenckie!). Ja natomiast po przeczytaniu stwierdziłam, że jest mierna. Więc niech ten osobnik weźmie sobie do serca to, że każdy ma swój własny gust. Wierzę w uczciwość każdej osoby, którą mam w „obserwowanych” na blogu i nie sądzę, by książki do recenzji cokolwiek zmieniały w naszym ich odbiorze. A najlepsze co robi większość bloggerów w tym momencie – pisze konstruktywną krytykę, pokazuje dobre i złe strony przeczytanej książki, a na koniec mówi szczerze – książka dla mnie była zła/beznadziejna/bez polotu/polecam tylko zatwardziałym fanom gatunku, czy coś w tym duchu.

  9. Dyskusję czytałam, udziału nie wzięłam, ale zaczęłam się zastanawiać na tym tematem, tylko od drugiej strony jakby. Zawsze pisałam, że książkę dostałam od wydawnictwa, nie myśląc w ogóle o czytelnikach! Po prostu chciałam podziękować, bo dostałam książkę za darmo, czy mi się podobała, czy nie. Teraz jednak okazuje się, że to może być odczytywane, jako reklama? Absurd. Pierwszą książkę, którą dostałam do recenzji zjechałam niemiłosiernie, dałam jej 1 lub 2 punkty i liczyłam się z tym, że nigdy już żadnej nie dostanę. Dostałam i dostaję nadal, zawsze szczerze o nich pisząc. Jeśli mi się coś nie podoba, to piszę to szczerze (oczywiście, jeśli coś mnie nie inetresuje w ogóle, to nie zgłaszam się do recenzji! Choć niektóre wydawnictwa wysyłają książki w ciemno). Tak więc nie wiem, dlaczego mam być teraz postrzegana jako nieuczciwa (??!!!), bo zamieszczam lub nie taką adnotację… Zawsze piszę szczere teksty i nie mam zamiaru tego zmieniać…

  10. Od czego zaczęła się dyskusja? Że zachwalana na wielu blogach książka nie spodobała się komuś tam. No a dlaczego miałaby się spodobać? Gusta są różne. Zresztą blogi, które ja czytam, niemal jednogłośnie ‚zjechały’ rzeczoną pozycję i nie rozumiem całej afery. Ryzyko, że polecana książka komuś się nie spodoba, istnieje zawsze, a nie należy się w niej doszukiwać jakichś teorii spiskowych. Bo co w sytuacji, jeśli jest blogowy boom na jakąś książkę, której nikt nie dostał do recenzji, ale 90% osób się podoba. I kupuje ją sobie inna osoba i jest niezadowolona. Wtedy też się pojawią jakieś zarzuty o nierzetelności? Come on. Miałam się nie wypowiadać, ale trochę mnie poniosło 😉

  11. A ja nie rozumiem w ogóle o co ta cała dyskusja :D. Facet wymyślił kilka zarzutów, żeby mu się lepiej zrobiło, że musi za książki płacić, co jest dla mnie głupotą, bo idę o stówę, że mimo współpracy z wydawnictwami wydaję na książki tyle samo co on, jeśli nie więcej (choć naprawdę staram się ograniczać :D). Nie wykluczam, że są osoby, które dostając nawet najgorszy gniot będą go zachwalać, bo to od wydawnictwa, ale takich opinii po prostu nie czytam, bo i po co. Wiem, że większość blogerów, jeśli nie wszyscy, których kojarzę, piszą szczerze i naprawdę nie robi im różnicy czy książkę dostali od wydawnictwa, mamy, babci czy też musieli wydać ciężko zarobione pieniądze. A to, że mi się nie spodoba czasem coś nad czym inni pieją z zachwytu, no trudno, przecież nie wszystkie książki trafiają w mój gust i niekoniecznie muszę się zachwycać, tak samo to czym ja się zachwycam niekoniecznie musi podobać się komuś kto może właśnie pod wpływem mojej recenzji książkę zakupi.
    W każdym razie ja nie mam zamiaru pod każdą notką pisać czy dostałam książkę od wydawnictwa, chłopaka czy ciotki, bo to w żaden sposób na moją ocenę nie wpływa, a jeśli ktoś ciekaw to w linkach mam przecież wydawnictwa, z którymi współpracuje, niech sobie spojrzy 🙂

  12. sama nie współpracuję z żadnym wydawnictwem, lecz rzeczywiście wiele osób na blogach pisze o swojej współpracy. Myślę, że zdarzają się i recenzje uczciwe, i te takie troszkę koloryzujące zalety książki. Jednak mam nadzieję, że większość blogowiczów pisze szczerze, co myśli o danej pozycji, bo przecież wydawnictwu chodzi o dobrą recenzję, a dobra nie znaczy wychwalająca.
    pozdrawiam 😉

  13. Nie przeczytałam wszystkich komentarzy powyżej, więc może się powtórzę.
    Zacznę od tego, że sama chciałam taką notkę opublikować, ale zrobiłam tak: napisałam ją, zapisałam w edycji i poszłam spać. Dziś mi przeszło i nie chce mi się kłótni, która niczego nie zmieni.

    Ja zapytałabym tylko, ile propozycji współpracy odrzucili ci, którzy nas oskarżają o obłudę? Jakie samozaparcie musieli wykazać, żeby nie ulec pokusie otrzymywania nowości, które sami sobie wybiorą, za zupełną darmochę??? Niech się pochwalą własnym kręgosłupem moralnym.

    Druga rzecz – ja jestem sporo starsza od większości tu piszących. Już dawno temu przekonałam się, że w każdej książce można znaleźć coś, za co warto ją pochwalić. Jeśli książka mi się nie podoba, to często używam argumentu, że to może DO MNIE ona nie trafia, a do kogoś innego trafi?
    Nie lubię czytać książki z drapieżnym nastawieniem, że jestem taka mądra i zaraz tu wam pokażę, na czym to ja ich przyłapałam. Jestem życzliwie nastawiona do świata, ludzi i książek też. Bo nie jestem babcią samo zło. Czy to źle? Dla niektórych tak.
    Nie cierpię recenzentów, którzy z wyższością wytykają pisarzom i wydawnictwom wszystkie potknięcia. Tacy się robią wtedy malutcy i małostkowi, że strach.

    No i zamiast oddzielnej notki u mnie, udało mi się wypowiedzieć u Ciebie, Engo.

    A w tych wszystkich innych dyskusjach nie biorę udziału, bo tam jest nagonka i chwalenie się „jaki to jestem niezależny/a”.
    A ja książki dostaję i nie przestanę ich przyjmować. Bo lubię:)

    1. Święte racja Kalio! Ubrałaś w słowa jasne i zrozumiałe to, co mi chodziło po głowie, ale moja nerwica mi przeszkodziła w konkretnym ich napisaniu :/ Mogłabym się jednak pod tym komentarzem podpisać!

  14. Endze i Moni dziękuję,

    LILITHIN – Twoja wypowiedź jest mądra i to kolejny argument, która obala teorię spiskową. Ja w ten sposób nie pomyslałam, ale rzeczywiście, pmiętam sytuację, gdy większość zachwycała się książka (tytuł wyleciał mi z głowy, ale to było o tym, jak mała dziewczynka oskarżyła chłopaka siostry o morderstwo bodajże i on trafił do więzienia, a potem na wojnę i tam zginął, Keanu Reeves na okładce) no i zachwyty.
    A mnie jakoś ta historia nie urzekła i co? Miałam do większości bloggerów pisać, że są nierzetelni? Że jak oni tak chwalą, kiedy mi się nie podoba?

  15. No i teraz wychodzi jaka jestem zła. 😉

    Ja naprawdę nie uważam, że ktoś, kto dostaje książki od wydawnictwa jest nieuczciwy w swoich opiniach. Nie oczekuję też, że nagle wszyscy zaczną pisać o źródle pochodzenia każdej ze zrecenzowanych książek. Ja tak będę robić, ale nie mam pretensji, jeśli ktoś się nie zdecyduje – rozumiem to, rozumiem również powody takiej decyzji, z wieloma z nich się zgadzam.

    I naprawdę nie czuję się od nikogo lepsza.

    W sumie nie spodziewałam się, że włożę kij w mrowisko… 😦

    I rozumiem również, że opinia różna od mojej może być jak najbardziej uczciwa. To chyba oczywiste. Zdarzyło mi się czytać blogi, których autorzy (głównie sprzecznością swoich wypowiedzi na blogu i pod innymi recenzjami) obudzili we mnie podejrzenie o nieuczciwość. Ni i wielkie halo, już ich po prostu nie czytam, bo jest wiele uczciwych i dobrych blogerów – zbyt dużo nawet, nie mam czasu czytać tych wszystkich świetnych blogów.

    W sumie mam opinię podobną do Macieja Lewandowskiego, który skomentował ten post na Twoim facebookowym proliu.

    Tylko, że blogi to są nasze prywatne strony i każdy ma prawo tam podejmować decyzje, jakie uważa za słuszne. Może nawet pisać jedną „laurkę za drugą. Czytelnicy nie są głupi, po pewnym czasie zorientują się o co chodzi i wtedy podejmą decyzję, czy chcą na dany blog dalej zaglądać.

    Holender, ja naprawdę nie chciałam nikogo urazić!

    1. karolina.ja – gdzież Ty jesteś zła? To, że pociągnęłaś temat, to nie jest nic złego, dyskutować można przecież.

      O wszystkim już pisałam, więc powtarzać nie będę. Decyzję kiedyś podejmę, co zrobić, ale na razie mam dosyć 😉

      A, przyszło mi do głowy jeszcze a propos laurek – nie dość, że się prędzej, czy później ludzie zorientują i przestaną zaglądać to jedno. A drugie – to jest zwyczajnie głupie, bo chwaląc książki jak leci, ryzykuje się możliwość otrzymywania kolejnych gniotów 😛 Bo o ile w większości wydawnictw można samemu wybierać książki, to zdarzają się i takie, które bez pytania coś przysyłają. A szanse rosną, jeżeli wszystko, co od tego wydawnictwa się miało zostało pochwalone gorąco 😉 I po co się męczyć ponownie i ponownie? 😀

  16. Pozwolę sobie przekleić tu moje wypowiedzi z dyskusji na Facebooku (bo – jak mówi mój znajomy – Facebook to zuo).

    Uważam, że należy oznaczać, że daną książkę otrzymało się do recenzji z wydawnictwa. I nie ma w tym momencie sensu (dla mnie przynajmniej) zastanawiać się (czy ubolewać) nad faktem zakładania przez czytelników z góry nieuczciwości czy manip…ulacji. Przyjmijmy, że czytelnicy są nieufni i starajmy się pokazać im, że jesteśmy wiarygodni i rzetelni. Temu służą tego typu oświadczenia. Budujemy zaufanie. Opłaca się.

    Zadajmy pytanie odwrotne: dlaczego NIE OZNACZAĆ książek otrzymanych z wydawnictwa? Dlaczego? Czy jest coś do ukrycia? Czy to wstyd?

    W prowadzonych przeze mnie Lkturach reportera od początku stosuję zasadę, żeby oznaczać otrzymane z wydawnictw egzemplarze recenzenckie i czuję się z tym dobrze. Nikt do tej pory nie wyrażał na ten temat żadnych uwag (ani negatywnych, ani pozytywnych), a czytelnik ma jasny obraz sytuacji.

    I dalej: opisane przez Agnieszkę reakcje niektórych czytelników („oho, dostał/a do recenzji, to pewnie jest pieśń pochwalna pod wydawnictwo, a nie rzetelna robot…a”) nie mają znaczenia. Podajemy prawdziwe informacje, niczego nie ukrywając – to jest zadanie recenzenta (blogera, dziennikarza) – co sobie czytelnik wykombinuje z tych informacji, to jego sprawa. Natomiast jeżeli …jakiejś ważnej informacji nie podamy, a potem będzie to rzutować na odbiór tekstu przez czytającego, to jest już sprawa piszącego. Należy przedstawiać całą dostępną nam prawdę.

    To nie jest udowadnianie uczciwości. To są zasady rzetelnego i wiarygodnego pisania. Fakt – nie zawsze taki dopisek gwarantuje rzetelność danej recenzji – ale jego brak zdecydowanie może taką rzetelność (i wiarygodność) podważyć.

  17. Ja ostatnio zaczęłam współpracować z jednym wydawnictwem i dostałam ciekawą książkę ;). Z chęcią będę dalej współpracowała.
    A co do tych „sztucznych” recenzji to nie zawsze prawda, gdyż często wydawnictwa dają naprawdę ciekawe książki ;).

  18. Hm… pan Maciej dał mi do myślenia…
    Dotąd nie zaznaczałam, że książka jest od wydawnictwa, bo nie miało to dla mnie znaczenia (przypominam, zyczliwie oceniam każą książkę, zdarzyło mi się dwa razy zjechać za głupotę i niedbałość, ale to dosłownie dwa razy, tak to przeżyłam, że więcej nie chcę).

    Czy będę oznaczać książki otrzymywane od wydawnictw? Muszę pomyśleć.
    Na podstawie wypowiedzi p. Maćka może powinnam?

    O, właśnie kurier przyniósł mi nanowszą Fani Flagg. Ja NAPRAWDĘ lubię tę pisarkę. Czy muszę napisać ocs złego o jej książce tylko dlatego, że dostałam ją od Nowej Prozy? No widzicie – dlaczego Flagg ma być potraktowana nieuczciwie?

    1. Kalio – ale właśnie o to chodzi, żeby pisać o książkach uczciwie. Pisanie źle o książce, która Ci się podobała też nie jest uczciwe i nikt normalny nie będzie tego przecież popierał.

  19. Może ja dorzucę swoje pięć groszy. Jestem blogowiczką dopiero od kilku miesięcy i dopiero z biegiem czasu zorientowałam się, jak to się dzieje, że na kolejnych blogach pojawiają sią recenzje tej samej książki – jak dotąd nie wiedziałam, że wydawnictwa mają zwyczaj i zwykłym śmiertelnikom ( czyli blogowiczom ) rozsyłać swoje książki do recenzji. U niektórych blogowiczek – jak tu u Agnieszki -jest z boczku konkretna informacja : współpracuję z tymi i z tymi i dla mnie, nie znającej każdego blogowicza z miesięcy czytania, obserwowania etc. była to konkretna wskazówka. Muszą też powiedzieć, że rozumiałam ją tak jak rozumiem podobnąwskazówkę w CV wolnych dziennikarzy, czyli jako związek pracodawcy z pracownikiem- wydawnictwa reklamują się na danym blogu, blogowicz recenzuje książki i w zamian za to otrzymuje jakieś wynagrodzenie. Ze tym wynagrodzeniem są same książki wyłoniło się dla mnie dopiero z biegiem czasu, przy kolejnych losowaniach- jak dotąd jeszcze nie rozgryzłam, czy do losowania idzie egzemplarz recenzecki czy dodatkowy ufundowany przez wydawnictwo i czy wydawnictwo w ten sposób poszukuje kolejnych wolnych recenzentów.
    Potrafię zrozumieć czyjeś rozczarowanie przy jakiejś wielce zachwalanej nowince czytelniczej, ktąra okazuje się nie być tym, czy miała być – każdy z nas coś takiego na pewno w życiu przeżył. I jeśli nie zna się wszystklich faktów dookoła blogowych to z tego rozgoryczenia pewnie łatwo jest stworzyć teorię spiskową.

    Z tej afery dowiedziałam się teraz i też, że niektórym blogowiczkom za współpracę podziękowano, kiedy recenzja nie została napisana w sposób oczekiwany przez wydawnictwo, co mimo wszelkiej obiektywności niewątpliwie wywołuje pewną presję na piszącego.
    Osobiście podoba mi się pomysł podawania w recenzji ” egzemplarz recenzycyjny”, może niekoniecznie czerwonymi literami i w samej recenzji, ale np. jako etykieta/label – wiele książek omawianych na blogu jest omawianych z powodu wyzwań lub zamówionej recenzji, ale nie są to książki do końca odpowiadające charakterowi bloga czy osobowości autora/autorki. Dla osoby zapoznającej się dopiero z daną osobą i jej życiem blogowym może być to też ułatwieniem nie ustawiającym w konkretne ramki.
    Ale każdy jest właścicielem swojego bloga i powinnien tak się zachowywać, jak on uważa za sensowne.
    Pozdrawiam

    1. Kalio – ja również bardzo lubię twórczość Fannie Flagg. I jej najnowsza książka bardzo mi się podobała, jest taka typowa dla książek tej autorki 😀

      Pemberley – dziękuję za zabranie głosu 🙂 Właśnie nad takimi tagami zaczynam dumać, bo jednak dopiski mnie denerwują. Ale dumam nad zrobieniem większej „akcji tagowej” 😀

  20. Nie otrzymuję zbyt wielu książek do recenzji. Podoba mi się perspektywa darmowych książek, ale już mniej związany z tym przymus. Nie lubię myśleć „musisz to przeczytać!”, „musisz to zrecenzować!”. Wolę czytać to, na co mam ochotę i pisać o książkach, o których mam trochę więcej do powiedzenia. Dlatego wielu takim propozycjom odmawiam. Bloga prowadzę od dawna (grubo ponad 3 lata, wcześniej byłam na onecie). O moich wcześniejszych „recenzjach” wolę nawet nie pamiętać. W tamtym czasie dostałam kilka książek i wtedy może trochę podciągałam ich oceny, ale twierdzę, że byłam wtedy młoda i głupia 🙂 Przez ostatnie półtora roku dostałam zaledwie kilka (cztery, pięć?) książek i akurat na żadną nie mogłam narzekać. Teraz natomiast muszę napisać recenzję kolejnej i ta podobała mi się mniej. Nie, nie była zła, ale… I na pewno szczerze napiszę to w mojej recenzji.

  21. Ja jestem czytelnikiem, i z mojej obserwacji http://www.lekturyreportera.pl i ogólnie blogów podoba mi się podejście obu Maćków, jeden z Lektury drugi prowadzi blog http://www.blog.mediafun.pl – ogólnie zarabianie przez blogerów jest źle postrzegane, ale jest na to sposób i blog Mediafana pokazuje, że można – tam po prostu reklama jest wyraźnie zaznaczona, jeżeli bloger dostaje produkt do testowania, to pisze, dostałem produkt do testowania, będzie o tym ileś wpisów i już.
    Zarabianie nie jest złem, kombinowanie i wciskanie między wiersze produktu placement jest nieuczciwe dla czytelnika. Ot, takie proste.

  22. Powiem tak, współpraca z wydawnictwami to jedna z najlepszych rzezy jakie mnie spotkały. Czemu? Otóż niewiele osób ma takie możliwości, niewiele także dostaje je za darmo. Popyt na książki mam bardzo duży, a pieniędzy mało. Niestety jako licealistka na razie nic nie zarabiam, a lubię dużo czytać. Wydawnictwa dają mi ta cudowną sposobność nie tylko książek, ale także rozwijania się pod względem pisania recenzji.

    Moje recenzje zawsze są szczere, nie ma przekłamań, idealizowania ani wyolbrzymionych problemów.

    Myślę, że chociaż ta dyskusja jest ciekawa, może trochę w innej formie, kiedy nikt się nie denerwuję, jednak jest zbędna. Bo każdy ma swoje sumienie. Nikt nie musi czytać czyiś recenzji jeśli nie chce, a tym bardziej kierować się jego opinią przy wyborze książki. Wielokrotnie było tak, że książka nie spodobała się koleżance a mi tak, lub odwrotnie.

    Gdyby każdy miał takie samo zdanie byłoby nudno.

    Dziękuję za uwagę. Pozdrawiam.

  23. Pięknie się temat rozwinął:) Chciałam kiedyś coś na ten temat napisać u siebie, ale teraz, skoro już tyle osób to poruszyło, może sobie daruję. Generalnie podpisuję się pod Kalio, Lilithin i jeszcze kilkoma wypowiedziami. Dostaję książki od wydawnictw, ale częściej odmawiam niż biorę, głównie dlatego, że dla mnie kwestią jest nie tyle cena książek, ile czas na ich przeczytanie. Jeśli biorę książkę od wydawnictwa, daję w zamian coś dla mnie cennego, czyli mój czas, i dlatego wybieram książki ostrożnie. Z tego też względu częściej piszę recenzje pozytywne niż negatywne, bo tych książek, które mi się nie podobają, staram się nie czytać. Oczywiście, nie zawsze się tak uda, ale ja, tak jak Kalio, mam raczej pozytywne podejście do wszystkiego, także do książek.
    Co do oznaczania książek, które otrzymałam, to myślałam o tym już wcześniej i właściwie nie robię tego chyba tylko z braku takiego nawyku. Czasem sama jestem po prostu ciekawa, czy ktoś tę książkę dostał, czy kupił, natomiast w żaden sposób nie wpływa to na moje postrzeganie recenzji. Tym, co sobie cenię w blogach, jest możliwość poznania gustów osoby piszącej, a skoro ten gust znam i cenię, to nie ma dla mnie znaczenia, skąd ta osoba ma książkę, o której pisze, bo po prostu mam do niej zaufanie. Blogów, do których zaufania nie mam, nie czytam, albo czytam ostrożnie, żeby wyrobić sobie na ich temat opinię.
    Natomiast jedna rzecz mnie uderzyła w tych dyskusjach – to, co napisała Pemeberley, że słyszała o wydawnictwach, które zerwały współpracę z osobami, których recenzje nie były zbyt pochlenbne. Jeśli to prawda, to uważam, że takie wydawnictwa powinny zostać na blogach napiętnowane jako prowadzące nieuczciwą politykę marketingową, de facto oszukującą nas, klientów. Mam jedna nadzieję, że to tylko plotka, bo ciężko mi w to uwierzyć…

  24. To ja może krótko dołączę głosem osoby, która nie prowadzi bloga książkowego, tylko z ciekawością buszuje po tych już pisanych, więc i z Wydawnictwami wszelakimi kontaktu opisywanego tu nie ma… Jestem namiętną czytelniczką książek odkąd tylko pamiętam. Ponad rok temu, zupełnie przypadkowo, trafiłam na jeden z książkowych blogów i tak, od linku do linku, poznałam również inne tej kategorii. Regularnie Was podczytuję, czasem coś skomentuję i nie ukrywam, że jakiś odsetek przeczytanych/kupionych przeze mnie książek ma rodowód wywiedziony z blogowych recenzji. Powiem po prostu: zupełnie nie interesuje mnie, czy dana recenzja jest namaszczona przez oczekiwania Wydawnictwa, czy uczciwie napisana przez osobę, która ma do recenzowanej książki jakiś swój stosunek. Dlaczego mnie to nie interesuje? Dlatego, że wszystko, cokolwiek czytam na temat danej pozycji, przefiltrowuję sobie przez własne doświadczenie czytelnicze, przez własną pasję interesowania się rynkiem książkowo-wydawniczym, przez własne gusta literackie wreszcie. Oczywiście, wspaniale jest, kiedy recenzent przedstawia w sposób autentyczny swój stosunek do książki, bo świadczy to o nim, jako o człowieku. Niemniej, dla mnie inspirująca do sięgnięcia po jakąś tam książkę jest cała masa czynników, których na blogach książkowych odnajduję jedynie niewielki procent. Adnotacje o otrzymaniu książki od Wydawnictwa, bądź ich brak nie mają dla mnie sensu, ponieważ nie gwarantują ani uczciwości opisu, ani obiektywizmu oceny. Niepoważnym jest założenie, że zaznaczenie takie zdeterminuje moralną odpowiedzialność recenzenta za własne słowo. I szokujące, podobnie jak dla Padmy, jest dla mnie odkrycie informacji o istnieniu Wydawnictw zrywających umowy w przypadku recenzji innych, niż oczekują…
    Co do osób piszących jednak nieuczciwe recenzje… Poruszam się już po blogowym światku książkowym wystarczająco długo, aby orientować się, które blogi nie są wiarygodne pod tym względem. Myślę, że każdy, kto interesuje się i tą stroną blogosfery, będzie umiał zjawisko takie wychwycić, bo, pomimo różnych ze strony blogerów zabiegów, bardzo rzuca się w oczy osobie zorientowanej „książkowo”. Sama zaglądam na jeden z bardziej znanych blogów o książkach, prowadzonych przez panią/dziewczynę nieustannie zadowoloną z każdej swojej lektury, opisującej każdą, dosłownie KAŻDĄ książkę z pozytywnymi uczuciami. Rotacja książek jest na tym blogu ogromna, pani wciąż coś czyta i recenzuje prawie codziennie, widzę więc, że raczej sama nie mogłaby sobie pozwolić na kupowanie książek z taką częstotliwością (recenzje dotyczą prawie zawsze aktualnych nowości, bywa, że dopiero od kilku godzin obecnych na rynku) i, zapewne, korzysta z ofert Wydawnictw. Nie potępiam tego: skoro dochodzi się do takiego porozumienia, proszę bardzo – przysyłajcie, będzie zrecenzowane. Niepokoi mnie tylko wspomniany już wyżej entuzjazm/zadowolenie/oczarowanie dziewczyny wszystkimi czytanymi książkami. To nie jest normalne i naturalne, że tak się każda lektura podoba i brak jest odczucia/głosu krytycznego, a jeżeli pojawia się, to tylko w formie lekkiego niezadowolenia jakimiś (pardon!) pierdółkami akcji czy kompozycji… Nie ufam zupełnie ocenie tej blogowiczki, wchodzę do niej, zaczynam czytać recenzję i wiem, że w podsumowaniu będą peany/pochwały/noty pozytywne. Może i ma taki gust, że wszystko się jej podoba, ale nie sądzę. Ten blog już jakiś czas temu, kiedy nie wiedziałam jeszcze o współpracy blogerów z Wydawnictwami, wydawał mi się podejrzanie krzepiący i zachęcający. Pytanie: czy ta blogowiczka kiedykolwiek jest w stanie napisać obiektywną recenzję? Twierdzę, że nie, bo tak już ma, bo predyspozycji charakteru nie zmieni, dołączając notkę, o którą postuluje Facet.
    Reasumując ten mój elaborat: metka książki otrzymanej od Wydawnictwa lub jej brak przy recenzji nic nie da. Raz, że nie jest żadnym gwarantem uczciwości, bo w żaden sposób jej nie wyegzekwuje ani nie napiętnuje jej braku, dwa, że jak ktoś jest interesownym kłamczuszkiem z natury, to się nagle, alleluja!, nie zmieni. A miłośnicy czytania i czytelnicy świadomi mają swój rozum, swoje gusta, i umieją się poruszać po świecie książek bez podejrzanych koryfeuszy 🙂 Lata doświadczenia – bezcenne 🙂
    Ale wiecie, co? Czasem lubię wejść na takiego „ukierunkowanego” bloga po to, aby się pośmiać. Wiem, nieładnie 🙂

  25. Jabłuszko – naprawdę dziękuję Ci za ten elaborat. Bardzo trafnie opisałać, co myślisz na ten temat (i co akurat bardzo mocno pokrywa się z moimi sądami). A już podsumowanie twej wypowiedzi, to jest dokładnie to, co ja na ten temat myślę. Mogłabym napisać słowo w słowo to samo 🙂

  26. No dobra, muszę dodać swoje trzy grosze, bo już od kilku tygodni poczytuję sobie różne dyskusje na blogach na ten temat. Dla mnie sprawa jest prosta: lubię czytać recenzje książek, ale to nie znaczy, że tylko nimi się kieruję w moich wyborach czytelniczych. Są takie książki, które zebrały same pochwalne recenzje a mnie i tak się nie podobały, są takie, które wiele osób zmieszało z błotem, a ja czytałam je z przyjemnością. To co ktoś pisze o książce, to jego prywatna sprawa i jego prywatną sprawą jest skąd tę książkę ma: dostał, pożyczył, kupił czy ukradł. Nie ma dla mnie znaczenia, czy egzemplarz jest recenzencki czy nie, bo uważam, że jeśli nawet recenzja jest naciągana, to nie moja to sprawa. Sama książkę ocenię, kiedy ją przeczytam. Sama też potrafię wybrać sobie książki do czytania, nie muszę rzucać się na te pozycje, które robią furorę na blogach, chyba, że mam taki kaprys.

  27. To może i ja wtrącę trzy grosze. Bloga tworzę od ponad roku, a książki od wydawnictw otrzymuję mniej więcej od pół roku. Nigdy nie zastanawiałam się jednak nad tym czy zaznaczać specjalnie, iż daną książkę otrzymałam, czy to ignorować…
    Dopiero po przeczytaniu kilku zażartych dyskusji dokonałam samokontroli.

    Owszem, książki które już przeczytałam i otrzymałam od wydawnictw oceniałam bardzo dobrze, zdarzyła się jedna słabsza pozycja. Ale jeżeli popatrzy się na pozostałe recenzje, książek własnych, bibliotecznych, to są one w podobnym stosunku pozytywne.
    Wynika z tego pierwszy bardzo ważny wniosek – zwyczajowo wybieram książki, które mi się podobają.
    Ktoś mógłby jednak zaprzeczyć, że nie zawsze wybieram. No owszem, raz zapytano mnie czy chcę daną książkę, ja nie wiedząc o niej nic poza gatunkiem zgodziłam się – i oto macie ową słabszą ocenę.
    Praktycznie w 99% wybieram książki, które otrzymuję do recenzji – zachowuję się wówczas podobnie jak w księgarni – czytam opis, oglądam okładkę, próbuję dowiedzieć się czegoś o autorze. Wybieram po prostu książkę, którą z chęcią bym kupiła. A takie które kupuję bardzo rzadko mi się nie podobają.

    Ucieszyło mnie natomiast, gdy odkryłam, że zwykle zaznaczam, iż dana książka to prezent od wydawnictwa. Nie zawsze pod recenzją, jednak podczas prezentacji stosów jak najbardziej, dlatego zakładam, że Czytelnik/Czytelniczka mego bloga, którzy polegają na mej ocenie z pewnością czytają więcej niż jedną recenzję, można powiedzieć „blogowo mnie znają”. Nie uważam też bym musiała specjalnie zaznaczać, iż dana lektura to prezent, choćby dlatego, że nie lubię nadzwyczajnej pychy, nie lubię pokazywać czego to nie mam, co mam, chwalić się etc. Co innego subtelnie podziękować wydawnictwu za otrzymany prezent, a co innego specjalnie tagować posty. To może wcale nie pomóc, a wywołać jeszcze większe niesnaski.
    Wniosek drugi zatem jest taki, że tag nic nie da, a ja nie mam zamiaru specjalnie tagować recenzji. Myślę, że każdy Czytelnik bloga jest na tyle rozsądny, na tyle samodzielny, że nie podbiegnie do sklepu i nie czytając opisu, czy fragmentu książki wpakuje ją do koszyka. Ja nigdy bym tak nie uczyniła, a już kupiłam wiele lektur polecanych przez innych blogowiczów, którzy książki te otrzymali od wydawnictw (np. takich z którymi ja nie współpracuję).
    Tutaj nasuwa się wniosek trzeci: traktujmy Czytelnika bloga, jako osobę normalną, a nie ograniczoną. Zaufajmy takiemu potencjalnemu „Czytaczowi”, choćby dlatego, że w większości jesteśmy to my sami – my, którzy też piszemy blogi.

    Jeszcze na koniec muszę wspomnieć, iż od początku dziwnym wydawało mi się, jakieś zniesmaczenie blogowicza, który dyskusję rozpoczął. Akurat w przypadku „Niewidzialnego” to nie mógł się nabrać, bo ja sama czytałam wiele recenzji negatywnych tej książki, które zachęcały może do zetknięcia się z lekturą i samodzielnej oceny, ale wymieniały też szereg uchybień. Jeśli zaś chodzi o moją recenzję książki to nie była absolutnie pozytywna, ani też całościowo negatywna. Była po środku. Teraz sięgnęła po tę lekturę moja mama (specjalnie podsunęłam jej, by poznać drugą opinię) i strasznie się jej spodobała. W tym miejscu nasuwa mi się wniosek czwarty i ostatni, iż lepszym od tagów rozwiązaniem są rozważne zakupy, podchodzenie w sposób poważny do wyboru lektury, a jeśli już cokolwiek mielibyśmy zmieniać w blogach to raczej podać ogólne kryteria ocen, które przyznajemy (na wielu blogach takie kryteria istnieją i są naprawdę doskonałą wskazówką!).

    Pozdrawiam:)

  28. Mnie się najbardziej podoba tzw. „kryterium wciągnięcia” 😉 Jest powalające. Już sam pomysł punktowania tego rozśmiesza. Przynajmniej mnie, która w ogóle nie rozumiem, jak z tego rozliczyć książkę w skali. Ech, mają ludziska twórczą inicjatywę! 🙂

  29. Kochane wszystkie czytelniczki i recenzentki.

    I Ty, Jabłuszko.
    Chcę z tego miejsca serdecznie i bez żadnych złośliwości podziękować Ci za wypowiedź.
    Jest ona dla mnie dowodem na to, jak subiektywnie i jak różnie wszystko odbieramy. To u mnie jest „ocena wciągnięcia” i nie zrezygnuję z niej, nawet jeśli Jabłuszko się z niej śmieje. Podejrzewam, że nie jest odosobniona w tym.
    A ja to kryterium zaczerpnęłam od Seremity, bo bardzo mi się spodobało. Ile razy było tak, że książkę pochłaniałam z wypiekami na twarzy (czyli za wciągnięcie dałam 6), ale widziałam, że jest to lektura najwyżej na 4, tylko autor gra na emocjach, co ja uwielbiam:)
    Albo odwrotnie – książka mądra, przekazująca wysokie wartości, prawdy życiowe, stawiająca pytania i zmuszająca do refleksji, ale czyta się ciężko, rzekłabym nawet, że chwilami autor zbyt pompatycznie podchodzi do życia. Więc co robię? W uznaniu treści stawiam 5 lub 5,5, ale za wciągnięcie daję 3 lub 4. Bo troszkę się męczyłam.

    Ale właściwie to wszystko jest tak subiektywne, że jak świat światem będą ludzie, którzy za to samo pochwalą, inni zganią, skrytykują, pokręcą nosem.

    I dobrze!
    Jabłszko to głos zwykłego czytelnika, nierecenzenta. Widzicie, jak można odbierać wszystko? Ja również z własnej woli zrezygnowałam ze współpracy z Fabryką Słów, chociaż większość ich książek mi się podobała. Uznałam, że nie chcę jednak ich dostawać, wolę sama wybrać co mi się podoba, bo czasami zdarzyło im się wrzucić do paczki coś, czego nie zamawiałam. Takie wtykanie na siłę mi nie odpowiadało.
    Ktoś inny nie ma nic przeciwko temu.

    Jak ja kocham różnorodność i podział zdań. Żeby tylko jeszcze ludzie potrafili uszanować stanowisko drugiej osoby i się nie obrażać:)

    Na szczęście na tym blogu nie doszło do kłótni:)
    To chyba wpływ zdolności mediacyjnych gospodyni?:)

    1. Jabłuszko – ja z oceną wciągnięcia mam tak, jak Kalio, więc się rozpisywać już nie będę 🙂

      Kalio – widzisz, może z inną osobą współpracowałaś, niż ja aktualnie, bo ja FS wrzucam pod względem kultury współpracy na jedno z pierwszych miejsc. Zawsze tylko dostaję to, co sobie sama zamówiłam, nigdy nie miałam z nimi żadnych problemów.

      I ja też bardzo, ale to bardzo cieszę się, że tutaj pojawiła się tak fajna, kulturalna wymiana zdań. I to Wasza zasługa, a nie moja 🙂

  30. Ja się z tym w ogóle nie zgadzam, bo owszem książki dostajemy ale to nic nie zmienia.
    Jeżeli książka mi się nie podoba – piszę o tym, jeżeli jest w niej coś co zasługuje na uwagę – pisze to.
    Czy dostane książkę od wydawnictwa czy też nie, to nie ma to znaczenia.
    I zgadzam się z niektórymi przedmówcami, że książki wybieramy sobie sami, dlatego w większości opinie są pozytywne. Przecież wiemy co nam się podoba.
    Takie zarzucanie komuś nieuczciwości jest bardzo denerwujące;/

  31. Przyznam, że ta dyskusja dała mi wiele do myślenia, szczególnie że niedługo będę dostawać książki od wydawnictw do recenzji. Osobiście, zamierzam być szczera, ale przede wszystkim „szczera wobec siebie”. Co mam na myśli? Ogólnie szczerość jako taka jest obiektywna. Ja jestem całkowicie subiektywna, bo odbieram wszystko co czytam przez pryzmat swoich emocji i doświadczeń i mam pełną świadomość, że pojmowanie świata się zmienia z wiekiem, a recenzja jest pisana „na ten moment”.
    Wracając do tematu, to ja osobiście szukam zawsze w książce plusów i zwykle w każdej je znajduję i moje recenzje są raczej pozytywne, więc mogę być oskarżana o „słodzenie”, ale zwracam jednocześnie uwagę na to co mi się nie podobało. Oczywiście każdy człowiek jest inny i może inaczej odbierać książkę. Co do chwalenia wszystkich książek od wydawnictw to pewnie są tacy recenzenci, którzy widzą wszystko przez różowe okulary i są tacy którzy słodzą. Wybór tego co ktoś wybierze, zależy od czytelnika, który powinien stwierdzić sam czy opinia, którą właśnie czyta jest koloryzowana czy nie. Z drugiej strony recenzent powinien mieć świadomość, że jeśli kłamie to może skrzywdzić nawet w internecie. Ja sama nie mogę sobie pozwolić na częste kupowanie książek z powodu zbyt małych funduszy i często kieruję się opiniami innych przy wyborze pozycji, więc jestem i po tej drugiej stronie.

  32. no straszna draka 🙂
    :)) to ja jestem ten zły który ośmieliłem się wspomnieć o problemie …

    tak się składa .. że ten blog o czytaniu .. jest takim moim dziwnym być może hobby …
    zdarza mi się jednak napisać jakiś artykuł do zagranicznych portali tematycznych …(technicznych bo na tym się znam)

    tam są takie zasady …(i tak było dawno przed wprowadzeniem tego prawa) jeżeli jestem związany z jakąś firmą w jakikolwiek sposób …(np skosiła mi trawnik …zawsze wypadało o tym napisać) po prostu wypadało …

    kto jest zainteresowany może zajrzeć
    Język PL tu.(bo znalazłem)
    http://kopalniawiedzy.pl/FTC-Federalna-Komisja-Handlu-bloger-recenzja-celebryta-8663.html
    Oryginał po angielsku
    http://ftc.gov/opa/2009/10/endortest.shtm

    dlatego być może moje naiwne zdziwienie gdy się dowiedziałem że 90% blogerów dostaje książki a nikt o tym prawie nie pisze ….. po prostu w moim zamkniętym światku technicznych blogów i artykułów ..tak było … obiecuję już się nie interesować tematem :))pozdrawiam

    1. Nie ma nic złego w Twoim „wspominaniu o problemie”. Bardzo dobrze się stało, że wywołałeś taką dyskusję. Dzięki niej możemy porozmawiać o zasadach. Bo to jest dyskusja o zasadach – obowiązujących (przynajmniej w teorii) wszystkich ludzi, którzy zdecydowali się na publiczne prezentowanie swoich tekstów. Blogerów także.

      W toku dyskusji pojawiły się tu głosy, że „mój blog to moja prywatna sprawa i będę tam sobie robić co mi się podoba”. Otóż nie – tak nie jest. W momencie, w którym udostępniamy swoje teksty publiczności – przestają one być naszą prywatną sprawą. Podlegają konkretnym zapisom prawa(!) – np. ustawie o prawie autorskim (ze wszystkimi jej konsekwencjami) oraz zasadom (często niepisanym czy regulowanym na poziomach niższych niż ustawy), mającym służyć np. ochronie konsumenta – czytelnika, czy z drugiej strony – ochronie autora – twórcy.

      Tak przy okazji – warto sobie zdać sprawę z tego faktu – naszą prywatną sprawą są recenzje (czy inne utwory) pisane do szuflady, ewentualnie pokazywane rodzinie i znajomym. Natomiast w chwili publikacji (nawet w ramach osobistego bloga) przestają być prywatnymi.

      I jeszcze jedno – cała dyskusja nie ma oczywiście nic wspólnego z „obiektywnością” i „subiektywnością” publikowanych recenzji. To nie tego tematu dotyczy problem (na marginesie – recenzja jest z założenia subiektywna).

  33. Czytając dyskusje na ten temat od samego niemal początku, już dłuższy czas miałam ochotę się w nie włączyć. No to włączę się tutaj 9mam nadzieję, Engo, że pozwolisz), bo klimat dyskusji bardzo miły, a i mądre (a przynajmniej ciekawe 😉 ) rzeczy się w niej pojawiają. To po co mnożyć byty ponad miarę i tworzyć u siebie notkę na ten temat?

    1. Temat.

    Wiedziałam, że ten temat w końcu kiedyś w książkowej blogosferze wybuchnie już dawno, od kiedy zaczęłam obserwować „fale” recenzji książek od wydawnictw. Recenzji i złych i dobrych, ale to akurat nie o to chodzi. Wiedziałam, bo kiedy jeszcze współtworzyłam portal Poltergeist widziałam ile emocji mogą wzbudzać recenzje tzw. egzemplarzy recenzenckich — czy to książki, czy to gry planszowej, czy to gry komputerowej.

    Na polterowych grach planszowych, które z aktualnym moim Mężem tworzyliśmy, zawsze zaznaczaliśmy czy daną grę recenzent dostał od wydawnictwa. Z dwóch powodów, o których w dyskusji już było: żeby podziękować wydawnictwu i żeby podać czytelnikowi wszystkie dotyczące recenzji informacja, które mogą wpłynąć na jej czytanie. Tak samo staraliśmy się prosić recenzentów, żeby podawali w tekście jakiego typu inne gry lubią, bo i od tego mogło zależeć postrzeganie danego tytułu.

    Dyskusji na temat takiego dziękowania wydawnictwom było wtedy (i wśród redakcji, i wśród czytelników) trochę i widziałam jakie emocje budzi współpraca z wydawnictwami. Więc nie wątpiłam, że i na blogach temat kiedyś wybuchnie.

    2. Moje zdanie o obiektywnych recenzjach: nie istnieją.

    Każda recenzja jest z założenia subiektywna, bo przedstawia zdanie recenzenta o ksiażce (produkcie).

    3. Moje zdanie o wpływie dostania/kupienia czegoś na subiektywność recenzji: istnieje.

    Bo widzę to tak:
    – Jeśli kupiłam sobie książkę z moich dość ograniczonych funduszy, to chciałabym bardzo, żeby był to zakup trafiony. Głupio mi czasem przyznać się przed samą sobą do tego, że wydałam kasę (czasem całkiem dużą) na gniota, albo choćby i coś mocno średniego. No bo znaczyłoby to, że nie bardzo umiem sobie dobierać lektury…
    – Jeśli dostałam książkę w prezencie, to czasami patrz punkt wyżej (bo często proszę o konkretną książkę), ale poza tym, skoro wiem, że moi znajomi i rodzina czytają mojego bloga, to trochę głupio mi zjechać prezent od nich. Bo może będzie im przykro…?
    – Książki pożyczone jest (mi) chyba najłatwiej objechać, bo wymagały ode mnie mało wysiłku, a nie wymagają dużo wdzięczności. No, chyba, że to książka bardzo polecana przez kogoś.
    – I wreszcie jeśli dostałam książkę od wydawnictwa/portalu do recenzji, owszem będzie mi trochę przykro, że komuś może zrobić się smutno, jak przeczyta złą recenzję (tak jak w przypadku drugim), no bo w końcu ktoś się napracował, żeby mi tę książkę dać. Ale jednak pani z wydawnictwa to nie mój mąż i na jej zdaniu tak mi nie zależy.

    I nie mam na myśli tego, że wpływ tech czynników zawsze jest ogromny. Nie, czasami wręcz marginalny, ale jest i bardzo lubię zdawać sobie z tego sprawę, żeby brać go pod uwagę przy pisaniu.

    Disclaimer: pisałam o tym jak sposób zdobycia książki wpływa na moją (!) o niej opinię.

    4. Siła wpływu powyższego: różna.

    No bo przecież na to, co sądzę o danej książce wpływa wiele czynników: to jak ją zdobyłam też, ale również pogoda na dworze, moje samopoczucie, to czy pokłóciłam się ostatnio z Mężem czy nie, czy nie mam akurat PMSa, czy jestem bardzo zmęczona, czy tylko trochę czy może odwrotnie — jestem w świetnym nastroju, jestem na wymarzonych wakacjach, czy dostałam ostatnio premię albo kwiaty…

    Czy sprawdzał ktoś może jaka jest statystyczna różnica w ilości złych i dobrych recenzji pomiędzy brzydkim listopadem (kiedy pewnie wielu blogerów jest przybitych aurą) a pięknym majem (kiedy jesteśmy raczej radośni)? Ja nie, ale podejrzewam, że różnica może istnieć. No i co z tego…?

    5. Znaczenie dwóch powyższych: prawie zerowe.

    No bo co w końcu, w mordę jeża? Ludźmi jesteśmy i to naturalne, że wpływają na nas różne czynniki. Powiem więcej: to wspaniałe, że te czynniki na nas wpływają, bo to czyni nasze recenzje niepowtarzalnymi. Właśnie to, że są subiektywne.

    Przecież gdybyśmy pisali recenzje całkowicie obiektywne, to byłyby takie same z dokładnością do talentów literackich autora recenzji. Byłoby wtedy niesamowicie nudno…

    6. Jak ja staram się na to co wszędzie wyżej reagować.

    Po pierwsze: chwilka autorefleksji, żeby troszkę się w siebie wsłuchać i wyłapać, czy książka mi się nie podobała tylko przez PMS czy może nie tylko.

    Po drugie: staram się rzetelnie czytelników informować o warunkach. Czyli piszę na przykład, że książkę sobie kupiłam w taniej książce na chybił trafił, że na ogół nie lubię romansów i że ostatnio mało rzeczy mi się podoba, bo jestem przygnębiona. Po takim wstępie czytelnik może sam zdecydować czy negatywna recenzja do niego przemawia czy nie.

    Po trzecie: staram się jak najczęściej pisać do jakiej innej książki ta konkretna wydawała mi się podobna. Bo zawsze właśnie takie porównania mnie dają najwięcej, więc mam nadzieję, że i czytelnikowi dadzą. Jeśli ktoś zjedzie jakąś książkę i dopisze, że wydawała mu się podobna do Pratchettów, to na pewno się tą książką zaciekawię. Jeśli coś pochwali i dopisze, że to prawie De Mello i Coelho razem wzięci, to za książkę podziękuję niezależnie od wydźwięku recenzji.

    Po czwarte: staram się choć trochę się do lektury zdystansować przed publikacją wpisu (nie koniecznie przed napisaniem), żeby w razie czego dopisać kilka zdań bardziej obiektywnych. Wszystko z szacunku dla czytelnika.

    7. Co powinni robić blogerzy: ich sprawa.

    Nikogo nie winię za stosowanie lub nie stosowanie dopisków/tagów/itd o egzemplarzach recenzyjnych. Jak widać na powyższym (a zwłaszcza 4 i 5) sądzę, że ma to na recenzję i jej pojmowanie wpływ szalenie mały.

    Może trochę bardziej lubię blogerów, którzy piszą, że książka jest recenzyjna, ponieważ wydaje mi się wtedy, że mają do tematu podejście takie samo jak ja, a z natury lubię ludzi, którzy sądzą podobnie.

    Każdy ma swoje poletko i podobają mi się szalenie poletka wszystkich osób, których wpisy śledzę. Szanuję też prywatność każdego poletka i nigdy nie zdobyłabym się na stwierdzenie „powinnaś u siebie na blogu coś robić” czy „nie powinieneś na blogu robić czego innego”.

    8. Moje egzemplarze recenzyjne.

    Na blogu recenzowałam dwie takie książki. Nie współpracuję z wydawnictwami nie dlatego, ze nie chcę, tylko dlatego, ze piszę zbyt mało i nieregularnie, żeby się mną zainteresowały. Część kontaktów utraciłam też przez wakacje, bo nie odpowiadałam na maile. Szkoda, ale nie płaczę nad tym przesadnie.

    Z drugiej strony, nie lubię czytać książek, tylko dlatego, że powinnam je przeczytać i kilku wydawnictwom odmówiłam właśnie dlatego, że proponowały książki owszem, teoretycznie interesująca, ale może nie. Bałam się, ze książka będzie stać na półce i patrzeć z wyrzutem, tak jak to robi do tej pory „Samotność liczb pierwszych” z blogowej akcji, której zakładka siedzi przed kilkunastoma chyba ostatnimi stronami, a ja od kilku miesięcy nie mogę się do nich wziąć.

    9. Przepraszam za kompozycję punktową, oraz nadmierne rozpisanie się.

    Na swoją obronę powiem tylko, ze chciałam, aby wypowiedź była czytelna.

    10. Dziękuję, Engo, za możliwość wypowiedzi i za świetnego bloga, którego prowadzisz.

    1. Ysabell – dziękuję za przemyślane i rzetelnie wyjaśnione zdanie w recenzji! Powiem kolokwialnie: szacun! 😀

      PS. A dystans do recenzji to faktycznie coś przydatnego i też coraz częściej robię przerwy między napisaniem, a ostatecznym zatwierdzeniem recenzji.

  34. Pojawiło się tutaj bardzo ciekawe stwierdzenie i muszę wprost się do niego ustosunkować.
    Zatem, drogi Macieju, owszem wszystkie publikacje blogowe, czy to recenzje, czy inne wynurzenia, podlegają pod szereg przepisów prawa powszechnie obowiązującego.

    Pierwszym i najważniejszym zbiorem przepisów jest ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, zawierająca przede wszystkim regulacje dotyczące autorskich praw osobistych, ale też majątkowych. Ustawa ta ma za zadanie chronić prawa twórców i nie jest prawdą, iż prawa autorskie chronią także potencjalnych Czytelników. Twórca ma m.in. prawo do decydowania o publikacji danego utworu, nienaruszalności treści i formy utworu. Zatem tak naprawdę jeżeli konkretna recenzja jest zgodna z zasadami współżycia społecznego, z obowiązującym prawem, nie narusza konstytucyjnych praw i wolności, nikogo nie obraża, nie narusza niczyich dóbr osobistych to może zostać w dowolny sposób opublikowana.
    Nie jest naruszeniem dóbr osobistych Czytelnika nie wskazanie w recenzji, skąd posiada się książkę recenzyjną. Co więcej, sposób tworzenia recenzji oraz sposób jej publikowania JEST prywatną sprawą autora – wyjątkiem w tym przypadku, czyli możliwością ingerencji osób trzecich jest sytuacja gdy naruszone jest np. ich dobre imię, bądź autor narusza ogólne zasady, o których już wspomniałam. A tym bardziej prywatną sprawą autora jest to, skąd posiada książkę, którą recenzuje.

    Z zupełnie inną sytuacją mielibyśmy do czynienia, gdyby to książka była przedmiotem zainteresowania, gdyby ktoś ją sprzedawał, wystawiał na aukcji, jako rzecz oznaczoną co do tożsamości. Ponieważ autor opisuje swoje subiektywne wrażenia z lektury danego dzieła to one są głównymi składnikami recenzji i one podlegają ocenie. Autor recenzji tworzy osobny utwór, który jest opisem wrażeń i przemyśleń zaczerpniętych po poznaniu innego utworu – literackiego, filmowego, scenicznego – ale w żaden sposób nie warunkuje to konieczności wskazania konkretnej książki, konkretnego filmu, czy konkretnego spektaklu, jako tych które stanowiły podstawę recenzowania.

    Pragnę jeszcze zaznaczyć, iż blog, jako cykliczny publikator może stać się dziennikiem lub czasopismem w rozumieniu prawa prasowego. Wówczas z jeszcze większą stanowczością należy podkreślić, iż osoba publikująca takie materiały musi uważać na ich treść, a przede wszystkim, czy nie posiadają one znamion przestępstwa. Warto zwrócić uwagę, że w takim przypadku możliwe byłyby też sprostowania nieprawdziwych informacji, a gdyby blog rzeczywiście był dziennikiem w rozumieniu ustawy prawo prasowe, to konieczna byłaby jego rejestracja w sądzie. Na razie jednak sądy prezentują rozbieżne poglądy na ten temat, więc należy zaczekać na ewentualne orzeczenie SN.
    Jednak to, że blog nie jest często uznawany za publikator prawa prasowego nie oznacza, iż możemy publikować na nim materiały niezgodne z prawem, posiadające znamiona przestępstwa. Musimy przestrzegać się przed takimi rzeczami.

    1. Nie napisałem, że Ustawa o prawie autorskim chroni potencjalnych czytelników (chociaż chroni, o czym później). Tym zajmują się inne przepisy i niepisane zasady, o których wspomniałem (autocytat):
      (…) zasadom (często niepisanym czy regulowanym na poziomach niższych niż ustawy), mającym służyć np. ochronie konsumenta – czytelnika, czy z drugiej strony – ochronie autora – twórcy.

      Nie wgłębiałem się w tak szczegółowe omówienia zapisów ustawy, ponieważ w tej dyskusji nie ma, moim zdaniem, sensu roztrząsać zawiłości prawnych i dyskutować osobno o osobistych prawach autorskich i o majątkowych prawach autorskich. Sens mojej wypowiedzi był taki, że twórca, decydując się na publiczne udostępnienie swojego utworu, musi być przygotowany na to, że utwór ten nie jest już tak prywatną sprawą, jak byłby pozostając w zakamarkach szuflady.
      W naszym wypadku twórca = bloger, utwór = recenzja.

      A Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych chroni także prawa czytelników (odbiorców – bo nie każdy utwór to tekst pisany), bo czymże innym jest np. Oddział 3 „Dozwolony użytek chronionych utworów” (czyli przepisy odnoszące się do tzw. „dozwolonego użytku osobistego” i do „prawa cytatu”)? Ano właśnie przyznaniem odbiorcy konkretnych praw, np. do dzielenia się rozpowszechnionym utworem z najbliższą rodziną, do kopiowania udostępnionych utworów(!) [w tym miejscu warto zaznaczyć, że formułka stosowana przez niektórych blogerów: „zabrania się kopiować treść bloga” nie ma żadnej mocy prawnej, a nawet jest wprowadzaniem w błąd odbiorcy, co – w przypadku wielkich korporacji – kończyło się parokrotnie sporymi karami pieniężnymi], do cytowania – w dozwolonych proporcjach i w określonych przypadkach – fragmentów udostępnionego utworu, itp, itd… Zainteresowanych odsyłam do źródła: http://pl.wikisource.org/wiki/Prawo_autorskie_%28ustawa%29#Oddzia.C5.82_3:_Dozwolony_u.C5.BCytek_chronionych_utwor.C3.B3w

      I nie napisałem, że przepisy prawa autorskiego czy Konstytucja RP (do której się odnosisz, droga Claudette) nakazuje oznaczać recenzje książek otrzymanych od wydawnictw. Nie – to jest kwestia zasad, kwestia rzetelności i wiarygodności. Rzecz jasna, że można się z tym nie zgadzać, ale po co od razu mieszać do tego konstytucję? 😀

      Ja zostałem przez Agnieszkę zaproszony do tej dyskusji i wziąłem w niej udział – nie po to, aby kogokolwiek do czegokolwiek namawiać, czy – tym bardziej – sprzeczać się, ale po to, by przedstawić mój punkt widzenia na ten problem. Punkt widzenia jasno sprecyzowany, którego trzymam się – z powodzeniem – od paru lat.

      1. Macieju, „dozwolony użytek” nie oznacza możliwości ingerowania w tekst. Można go cytować, kopiować etc. ale nie zmieniać. I nie można również od autora wymagać takiej zmiany, jeśli jego tekst jest zgodny z prawem.

        Nie widzę związku z tematem, dlatego, może nieco uparcie, czepiam się 🙂

        1. Tak – to o dozwolonym uzytku to była dygresja na marginesie dyskusji. Nie ma związku z meritum, czyli z pytaniem o to czy oznaczać, że recenzowana książka jest egzemplarzem recenzenckim otrzymanym od redakcji, czy nie. Miałem nadzieję, że wyjaśniłem to dokładnie w moich poprzednich komentarzach. Z Twoich słów wynika, że zrobiłem to niezbyt dokładnie – za co serdecznie przepraszam.

          Tak więc, żeby rozwiać wątpliwości: nie napisałem, że prawo autorskie (ani konstytucja) nakazuje oznaczanie, że receznowana książka została dostarczona przez wydawnictwo.

          Napisałem natomiast, że każdy wpis w blogu (przyjmijmy, że każdy – ustawa określa to dokładnie, ale znowu nie warto tu się wdawać w szczegóły) podlega przepisom prawa autorskiego. Napisałem to po to, aby uświadomić ten fakt autorom blogów, którzy żyją w nieświadomości (i na przykład piszą, że kategorycznie zabraniają kopiowania opublikowanych przez siebie treści). Jeszcze raz podkreślam – wypowiedź na ten temat nie ma bezpośredniego związku z głównym tematem dyskusji!

          Czy teraz wszystko jasne? Mam nadzieję, że tak 🙂

          1. Aha – i ja wiem co oznacza termin „dozwolony użytek”. 😀

            I jeżeli rozpatrywać Twoją wypowiedź bardzo szczegółowo i dokładnie – to nie masz racji.

            Każdy odbiorca, który skopiuje udostępniony utwór czy też jego fragment, ma prawo(!) znieniać ten utwór. Na swój użytek! Nie ma natomiast prawa tak zmienionego utworu ponownie udostępniać.

            Przykład: każdy może sobie powycinać z gazet fotografie (chronione prawem autorskim), fragmenty obrazów (również chronione), itp… następnie pociąć je według własnego widzimisie i poukładać finezyjny collage, przyklejając wszystko na kartkę papieru. I schować sobie do szuflady. Nikt nie będzie za taką działalność ścigany. Więcej – podobne „zabawy” można uskuteczniać w szkole (dla celów edukacyjnych).
            Nie wolno natomiast tak zrobionego „dzieła sztuki” upubliczniać. To jest wbrew prawu i podlega karze.

            Podobnie z utworami literackimi…

            Ale teraz to ja się czepiam 🙂

  35. To ja króciutko do dziewczyn, które opierają się na „kryterium wciągnięcia” przy recenzowaniu książki… Faktycznie, śmieszy mnie ono, bo sama stosuję bardzo proste zasady podczas lektury: albo mnie książka „wciąga”, albo nie 🙂 Rozumiem, oczywiście, działanie Waszego mechanizmu oceniania i sytuowania na skali. Dzięki, że się nie poobrażałyście za mój wpis 🙂 A i tak żadna nie zgadła, na czyim blogu zobaczyłam najpierw to dziwo! 🙂

  36. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, to nie my korzystamy na tym, że recenzujemy książki, nawet jeśli owa jest prezentem od wydawnictwa.
    Wydawnictwa nikomu łaski nie robią, że prześlą 10 czy nawet 20 książek miesięcznie blogerom, aby ci o nich napisali kilka słów.
    To MY, blogerzy, robimy im łaskę.
    To wszystko jest wliczone w koszta i ma przynieść wymierne korzyści.
    Nie nam, bo my zaoszczędzimy na tym tę kwotę powiedzmy między 20 a 60 złotych, a oni mają zamiar dzięki temu zarobić po wielokroć więcej – bo nawet jeśli prześlą jedną książkę, której wyprodukowanie kosztowało ich powiedzmy 10 zł, choćby po przeczytaniu jej recenzji na jakimkolwiek blogu miała ją potem kupić raptem jedna osoba – i tak się im to będzie opłacało.

    Jesteśmy dla wydawnictw żywym, darmowym nośnikiem reklamy. Niezależnie od tego czy recenzujemy tytuł, który sami sobie kupiliśmy, czy które dostaliśmy od wydawnictwa.
    A dodatku robią tym sobie, zupełnie poza naszą świadomością, mega pozytywny PR – bo bloger dostanie, podziękuje publicznie, powie jakie to wydawnictwo jest mile, kochane i w ogóle i w ogóle – a potem my czytamy i myślimy sobie, jakie to wydawnictwo jest miłe, kochane i w ogóle…

    Nie chcę oczywiście powiedzieć, że to źle – jak dają to brać. Jeśli jeszcze można sobie wybrać, to już w ogóle (notabene: lepiej niech taki bloger sam sobie wybierze, co chce przeczytać, bo jak wyślą losową to jest większe ryzyko, że jednak zrobi kiepską reklamę ich produktowi). Osobiście jestem za tym, żeby informować skąd ma się książkę i robić im tą reklamę, działać zgodnie z ich taktyką marketingową i public relations.

    Trzeba jednak pamiętać o tym, że oczywiście pomijając aspekty kulturalne propagowania czytelnictwa, to każde wydawnictwo jest przede wszystkim firmą HANDLOWĄ, która zarabiać PIENIĄDZE (choćby nie wiem jak bardzo się zarzekali, że jest inaczej.) A my to żywa REKLAMA, która jest dźwignią tego HANDLU – i tak kółeczko się zamyka.

    Sama nie recenzuję takich książek, nie dostaję takich propozycji – czemu? Nie wnikam, nie interesuje mnie to, nie rajcuje – i tak czytam to, co chcę czytać i piszę tak, jak chcę pisać. Jeśli dostałabym taką propozycję – nie wiem czy bym skorzystała, zwłaszcza jeśli chcieliby narzucić mi pewne tytuły.

    Kwestia czy recenzenci otrzymujący książki są szczerzy, czy też o wszystkich takich książkach piszą pozytywne opinie, aby nie zrobić przykrości tym miłym, kochanym i w ogóle i w ogóle wydawnictwom – nie zweryfikujemy tego. Każdy wedle swojego sumienia.

    A jeśli miłe i kochane wydawnictwa (które zapewne śledzą rezultaty swoich akcji pijarowych i marketingowych) chcą być tak miłe i kochane, to zamiast rozdawania książek pojedynczym jednostkom, niech wydają nie tylko piękne woluminy w twardych oprawach, wytłaczanych okładkach na super ekstra jakości papierze.
    Ja z przyjemnością więcej kupię i więcej przeczytam, więcej też zrecenzuję ku chwale wydawnictwom, jeśli będę mogła kupić średniej grubości powieść nie za 35, a za 25 złotych.

    Z poważaniem,
    Libraia

  37. Coś w tym jest. Często spotykam się z entuzjastyczną recenzją, a potem rozczarowanie. Wiele razy pod wpływem recenzji kupiłam książki i bardzo tego żałowałam. Dlatego teraz, jeśli tylko mogę, staram się dotrzeć do pozycji w bibliotece.

    1. Lilka – powiedz mi tylko dlaczego uważasz, że książka, której pozytywną recenzję przeczytałaś automatycznie spodoba się i Tobie? Czy przypadkiem czynnikiem decydującym o podobaniu się bądź nie jest jest nasz własny, osobisty gust, który niekoniecznie pokrywa się z gustem osoby, której recenzję czytałaś? Ja kieruję się ewentualnie tylko recenzjami osób, których blogi śledzę od długiego czasu, wiem co lubią, a czego nie lubią i jak to się ma do moich gustów. Do reszty recenzji podchodzę ze sceptycyzmem i zawsze przed kupnem chociaż staram się poczytać kawałek książki.

  38. Nie wiem dlaczego nie ukazała się moja odpowiedź napisana jakiś czas temu.
    Przede wszystkim chcę zaznaczyć,że nie mam na myśli Twoich recenzji.
    Nie sięgam też po książki, których nie lubię na pewno, np.fantasy,komiksy itp.
    Natomiast zachęcona rewelacyjnymi recenzjami próbowałam np.przeczytać powieści Kalicińskiej /Mazury i te klimaty…/.No i kompletne fiasko.Inny przykład to „Poczekajka”, książki Szwajdy, Kwiatkowskiej…dla mnie nie do przebrnięcia.
    Z zagranicznych pozycji, które akurat w tej chwili mi się nasunęły to np.2-tomowe „dziełko”Piątkowy klub robótek ręcznych”Kate Jacobs /oprócz książek dzierganie to moja hobby/-wymęczyłam, przeleciałam.
    Lubię S.Kinga, ale tylko niektóre pozycje moim zdaniem są udane.Sztampa,ciągle to samo podrzynanie gardeł i takie same chwyty pod publiczkę.
    Można by mnożyć te tytuły.Naprawdę rzadko spotyka się recenzję obiektywną.Wiem, że wszystko jest kwestią gustu a nawet nastroju.
    Może już za dużo książek przeczytałam, ale z tej choroby nie da się wyleczyć.
    Mam już naprawdę sporo lat i może za dużo przeżyłam dlatego tak krytycznie patrzę na wiele spraw.
    Twój blog bardzo mi się podoba.
    Pozdrawiam serdecznie.

    1. Po pierwsze – dziękuję bardzo za miłe słowa 🙂 Zawsze cieszę się jak dziecko, jak ktoś stwierdzi, że dobrze mu na moim blogu 🙂

      Po drugie – nie wiem, co się stało z Twoją wypowiedzią, sprawdziłam spam i komentarze do zatwierdzenia i jej nie ma 😦

      Ja – tak jak to już gdzieś pisałam – traktuję recenzje jako poradę, ale zawsze najpierw sprawdzam, czy ta książka ma szanse mi się spodobać 🙂 No, chyba, że są to książki autorów, których dobrze znam, to biorę w ciemno 😉 Ewentualnie jeżeli kosztują kilka złotych, to też jestem w stanie zaryzykować. A generalnie – oprócz kilkorga blogerów, których gusta znam od dawna – nie sugeruję się aż tak recenzjami.

      A na koniec moje prywatne zdanie 🙂 Obiektywizm nie istnieje, choćby nie wiem co – nie ma na tym świecie osoby, która byłaby w 100% obiektywna, tyle czynników różnorakich na nas wpływa, że wg mnie nie jesteśmy w stanie wydawać obiektywnych sądów 😀 Dobranoc!

Usuwane są wszelkie komentarze wulgarne, a także reklamy. Zdobądź się na odwagę podpisania swej wypowiedzi.