Tak sobie myślę… (1)


Wspominałam wczoraj, że sobie pomarudzę troszeczkę i oto jestem 😉 Chciałam z Wami chociaż wirtualnie porozmawiać o zjawisku, które widzę coraz częściej, a co do którego mam mieszane uczucia. Ciekawi mnie jednocześnie, co Wy na ten temat myślicie 🙂

Chodzi mi o coś, co narodziło się chyba na blogach związanych z biżuterią. Stop, inaczej – w Polsce pojawiło się najpierw na takich blogach (a przynajmniej takie mam wrażenie), a jak to było poza Polską, to już nie wiem. W każdym bądź razie z blogów biżuteryjnych przeniosło się na blogi książkowe. Chodzi mi o sławne „candy”! Dręczą mnie w związku z nim dwie sprawy…

Sprawa pierwsza – dlaczego do jasnej anielki nikt tego słowa nie przetłumaczył na język polski??? Czy słowo „konkurs” (lub jakikolwiek jego odpowiednik) jest tak ohydne, że nie da się go użyć? To może dałoby radę wymyślić polski odpowiednik tego „candy”? Ja osobiście, gdy widzę kolejne blogowe „candy”, to mną trzepie 😉 A daleko mi do obsesji językowej :p Nie wiem, jak Wy, ale uważam, że język polski, to całkiem niezły i bogaty język, a wprowadzamy do niego tyle bzdurnych, niepotrzebnych nikomu słów. Już chyba bliżej mi do ludzi we Francji (i ponoć w Szwecji), którzy wolą tworzyć nowe słowa, niż wrzucać do swojego języka wszystko, jak leci, jak do kosza na śmieci. Chociaż oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Jestem świadoma, że nie unikniemy „mieszania” języków, ale przydałoby się myśleć czasami o tym, co się robi używając kolejnego słowa pochodzącego z języka obcego w momencie, w którym i tak polskie słowo istnieje. Zatrzymajmy się na chwilkę i pomyślmy ile słów chociażby pochodzących z języka agnielskiego zagościło już na stałe w naszym języku w ciągu ostatnich 20 lat. Czy naprawdę chcemy, by przyszłe pokolenia mówiły w Polsce po angielsku?*

Sprawa druga – zasady panujące w trakcie tych konkursów. Czy tylko ja mam wrażenie, że jest jakby to „promocja na siłę”? Taki szantaż promocyjny? Coś w stylu: „owszem, możesz spróbować szczęścia w tym konkursie, ALE tylko jeżeli polubisz mojego bloga na Facebooku/dodasz mnie do linków/dodasz mnie do obserwowanych/wrzucisz obrazek konkursowy na bloga.”** Nie mam nic przeciwko promocji, ale akurat ta forma budzi we mnie hm… lekki niesmak. Przypomina mi się w tym momencie zdanie, którym nasza koleżanka Kalio zapoczątkowała dyskusję w jednym z wątków na forum Lubimy czytać, a mianowicie: „nachalna promocja siebie jest gorsza niż brak wszelkiej promocji”. Widzę zresztą, że niektóre osoby już zmodyfikowały trochę formułę, robiąc te zasady mile widzianymi czynnościami, ale już nieobowiązkowymi. Co Wy sądzicie na temat zasad tych konkursów? Popieracie i uważacie, że to nic wielkiego czy może coś Wam w nich nie pasuje?

Ciekawa jestem, czy teraz rozpęta się piekło, czy może jednak wyjdzie z tego ciekawa rozmowa 🙂

******

* Dobrze wiem, że przesadziłam z tym ostatnim zdaniem, ale może taki drastyczny punkt widzenia natchnie kogoś do przemyśleń?

** Niepotrzebne należy skreślić ;p

68 myśli w temacie “Tak sobie myślę… (1)

  1. Czytam Twojego posta i stwierdzam, że chyba w sumie masz rację:) Jestem stosunkowo od niedawna w blogosferze, ale już zdarzyło mi się zrobić CANDY. Szczerze mówiąc, nazwałam swój konkurs trochę bezmyślnie candy, a to dlatego, że odwiedzając blogi stwierdziłam, ze jest to po prostu przyjęta forma i tyle… Choć muszę powiedzieć, że minęło trochę czasu zanim zorientowałam się dlaczego nazywa się to tak a nie inaczej i doszłam do wniosku, że może ze względu na zasady?:P Wiedziałam, co to słowo znaczy po angielsku, ale jakoś hmm… wpadłam w candy-owe sidła i tyle. Z tym promowaniem się to też myślę, że takie „obowiązki” nadawane przez niektórych bloggerów dla uczestników zabawy są nie fair, dlatego sama pisałam, że można ale nie trzeba mnie nigdzie umieszczać…
    Dałaś mi domyślenia hehe, bo sama poprawiam wszystkich by mówili w miarę dobrze po polsku, lubię nasz język a wprowadzam sobie niepotrzebne angielskie słowo do swojego słownika… Chyba od tej pory zacznę po prostu robić KONKURSY:)))

    1. Mary, notka jest świetna, uśmiałam się w trakcie czytania 😀

      Paula – no właśnie, mi też wydaje się, że wiele osób generalnie działa na zasadzie „kopiuj-wklej” pomysł i dlatego też pomyślałam, że może dobrze byłoby o tym napisać. Przez długi czas właśnie konkursy i losowania cieszyły się popularnością, a tu nagle taki twór wyskoczył i „zgarnął” sporą większość udziału w rynku „rozdawania książek” 😉 Powodzenia w walce językowej, sama w niej uczestniczę 🙂

  2. 🙂 No w pewien sposób jest to promocja swojego bloga, każdy prowadzi jak lubi, więc i ma prawo wymagać czegoś od czytelników 😉 ale to moje zdanie.
    U mnie nie wymagam by na siłę dodawać mnie do obserwowanych, bo to nie ma żadnego sensu. Wspominam również, że miło mi będzie jak ktoś wspomni coś o „candy”, ale nie jest to warunek:)
    A z tym candy w sumie ciężko to przetłumaczyć na język polski, no bo co cukiereczek itd. ?? , ostatnio spodobało mi się słowo rozdawajka;) Ale jak zwał tak zwał. Nie przeszkadza mi ta nazwa.
    A tyle pięknych rzeczy, których sama nie byłabym w stanie zrobić można wylosować:)

    1. Hm… Zadałaś mi „ćwieka” z tym wymaganiem od czytelników. A czy nie wystarczy, że bywają? Czytują? Komentują? Bo przecież mogliby to robić na wielu innych blogach, a bywają akurat na tym. Czy organizacja konkursu, która sama w sobie generalnie ściąga dziwnym trafem masę ludzi na bloga jest niewystarczająca? To takie luźne pytania ku dalszej dyskusji 🙂
      Rozdawajka już lepiej mi osobiście pasuje, niż to „candy”. Można wykazać się tutaj dużą kreatywnością 🙂 Może akurat ktoś stworzy słowo, które podbije serca czytelników w Polsce?
      I żeby była jasność – ja nie mam absolutnie nic przeciwko losowaniom i konkursom, sama przecież takowe robię. Chcę podyskutować tylko o pewnym zjawisku 🙂

  3. Sprawa pierwsza – ja jestem purystką językową i w tym aspekcie mogę jedynie Ci przyklasnąć. Na wstępie zaznaczam, że czasami zdarzają mi się kolokwializmy w moich notkach, ale staram się jak mogę, żeby było ich jak najmniej.
    Maciek Rock, którego dotychczas bardzo lubiłam, w ostatnio emitowanej reklamie podaje adres strony, już mniejsza jakiej, mówiąc „slash”. Natychmiast pognałam kłusem do biurka z komputerem, na którym trzymam stale pod ręką słownik angielsko-polski. No tak! Slash to po prostu „ukośnik”. Pytam zatem – co jest nie tak z naszym starym dobrym ukośnikiem, żeby zastępować go jakimś „slashem”?! No i się uniosłam.
    Niechże ten Rock zacznie mówić „ukośnik”, bo go znielubię. A nie chciałabym.

    Sprawa druga – jeśli promocja z nakazem wklejania obrazków i polubieniem strony na FB odbyła się raz, to ja to mogę zrozumieć – każdy chce się promować i nie ma w tym nic złego. Ale jeśli takich konkursów urządza się dużo i za każdym razem jest nakaz, to już bym się zirytowała. Zachęta i prośba moim zdaniem jest jak najbardziej na miejscu i mnie nie razi. Inna sprawa, że gdy mi się coś nie podoba, to nie biorę w tym udziału. Po prostu.
    Nawet gdy zobaczę taki konkurs i książka wydaje mi się być interesująca, ale musiałabym wklejać jakieś banerki, to nie startuję i już. Nie muszę od razu tego komentować, ganić czy w inny sposób wyrażać swoją opinię. Wychodzę po cichutku, niech się inni bawią, skoro im to odpowiada.

    A teraz jeszcze w trzeciej sprawie: ja zakładając ten temat na LC miałam na myśli jeszcze inne zjawisko – wysyłanie maili do znajomych z prośbą o dodanie mojego bloga do zakładek, o komentarze i w ogóle inne jeszcze takie prośby. Indywidualne w mailu. To mnie powaliło na kolana, a nie te obrazki:)))

    1. Oj tak, ten slash i inne podobne „kwiatki” też mnie doprowadzają do pasji :/ A do tego wszystkie lajki i słity i nne takie…

      Mnie też zachęta nie razi, przecież każdy może mnie o coś poprosić, prawda? I spełnienie tej prośby to już moja dobra wola, jako czytelnika danego bloga. Ale te żądania niezbyt mi przypadły do gustu, dlatego jeszcze nigdy nie wzięłam i nie wezmę udziału, choćby mnie kusiło. Zaglądam, czytam o co chodzi i wychodzę 😉 Nie odzywam się, nie komentuję, nie psioczę 😀 Jednorazową akcję też jeszcze jestem w stanie zrozumieć, szczególnie jeżeli była robiona na zasadzie wspomnianej w moim komentarzu powyżej, czyli „kopiuj i wklej pomysł” 😉 A już zdecydowanie, gdy jest to początek istnienia bloga i ktoś chce go „rozkręcić”. Nie lubię jednak przesady – w żadnym aspekcie życia zresztą 😉

      Co do trzeciej sprawy, to to stwierdzenie tak mi się tutaj nasunęło, jako pasujące. Jeżeli jednak uważasz, że nie pasuje, to zaraz usunę 🙂 Nie chcę wykorzystywać Twej osoby wbrew Twej woli 😀
      A co do wysyłanie maili z takimi prośbami, to powiem jedno: żenada. Oczywiście moim skromnym zdaniem 😀

      1. Enga – nic nie usuwaj! Ponoszę pełną odpowiedzialność za to co mówię i piszę i jeśli ktoś moje słowa zrozumiał tak, a nie inaczej, to znaczy, że można je było tak zinterpretować, trudno.

        Ja nigdy jeszcze w żadnym candy nie wzięłam udziału, a sama już dwukrotnie ogłosiłam konkurs z polubieniem strony na FB. Pierwszy raz to był warunek, drugi – prośba.
        Ale mnie to tak nie razi, bo przecież ja tego nie sprawdzałam i wątpię, żeby inne organizatorki to robiły. Mi to bardzie przypomina właśnie promowanie. A promocja tym bardziej mnie nie razi.
        Wg mnie z tymi candy jest tak, jak z każdą reklamą – chcesz, dasz się uwieść, nie chcesz – przejdziesz obojętnie.
        Bardziej nie lubię, gdy ktoś się szyderczo natrząsa z czegoś, co jemu nie odpowiada, a potem jeszcze mówi, że jest tolerancyjny. Taaa… Ja czytałam ten post zalinkowany przez Maryczytajodlewej. Dawno temu go czytałam. Nie będę komentować.

        1. Niby faktycznie, jest z nimi, jak z każdą reklamą, może dlatego wpadły mi w oko, bo ja generalnie unikam podobnych reklam?
          No tak, ale wtedy przychodzi mi do głowy pytanie, czy maile z prośbą o komentarze i dodanie do zakładek to też nie jest forma promocji, jak uważasz?

          1. Jest, uważam, że to też jest forma promocji, zgadza się.
            Ale ta forma włazi z butami na mój prywatny teren – na moją pocztę. Gdy odbywa się to na blogu, to wychodzę z niego, nie komentuję, udaję, że tego nie widziałam. Sprawy nie było.

            Natomiast gdy ktoś fatyguje się, żeby napisać maila i wkleić mój adres, to odbieram to osobiście. Podobnie jak listy z poczty, gdzie mnie informują, że zostałam wybrańcem, bo mogę wziąć udział w losowaniu miliona złotych i będę głupia, jeśli nie skorzystam. A poszli won! Wyrzucam do kosza. Ale to zagościło w moim domu i było, nie mogę udać, że tego nie było, bo mam namacalny dowód.
            Tak samo traktuję swoją skrzynkę mailową. Ja podałam adres do publicznej wiadomości, jest w moich zakładkach i wiem, że jeszcze nie raz przyjdzie taka prośba, ale to jest włażenie z łajnem na butach do mojego domu. I tego nie lubię. Chcesz się reklamować – rób to u siebie.

            1. A tak, tu się zgodzę, że promocja na innym poziomie kontaktu. Takim, którego zdecydowanie nie lubię – wszelkie maile/przesyłki/telefony reklamowe powodują u mnie reakcję w stylu „zjeżenie i fukanie” ;p

              I generalnie tej właśnie formie jestem najbardziej przeciwna. Bo samej promocji w żadnym wypadku nie. W „candy” mój największy sprzeciw powoduje nazwa, która jest dla mnie kompletnie od czapy. A potem, już nawet nie same „obowiązki”, ale ich ilość i rodzaj. Bo niech sobie będzie „polub mnie na Facebooku”, oki. Ale po co trzy dodatkowe jeszcze, włącznie z fotkami? To przypomina mi zaraz stwierdzenie: co za dużo, to niezdrowo 😉 I wiem – nie muszę uczestniczyć i nie uczestniczę. Ale chcę o tym pogadać, by poznać opinie innych 😀

        2. Czuję się wywołana do tablicy:).
          Joanno, owszem, uważam się za osobę tolerancyjną, ale po pierwsze: nie oznacza to, że toleruję wszystko, a po drugie: tolerancji nie należy utożsamiać z aprobatą. Z Twojej wypowiedzi wynika, że jako osoba tolerancyjna nie mam prawa niczego krytykować. Przecież to nonsens.

          Nie wydaje mi się, żeby moja notka była szydercza, to raczej kpina i ironia. Nie śmiałam się z żadnej konkretnej osoby, krytykowałam zjawisko. Szkoda, że nie skomentowałaś tamtego wpisu – mogłybyśmy podyskutować.

          1. Absolutnie niepotrzebnie. Chodzi mi o to wywołanie, ale skoro się poczułaś, cóż – nie mam wpływu na to, jak coś odbierasz.

            Ja też nie aprobuję tych candy. Ale nie widzę potrzeby kpienia ze zjawiska w taki sposób. Osoby, które to lubią, mogły poczuć się urażone.
            Masz prawo wyrażać swoje opinie, ja też mam takie prawo.
            Uszanuj chociaż to, że nigdzie nie użyłam tytułu Twojego bloga ani Twojego nicka. Nie podobała mi się Twoja notka, ale darowałam sobie komentowanie tam i dlatego też nie chcę dyskutować tutaj z Tobą. Mam odmienne pojęcie tolerancji, na co z kolei Ty nie masz wpływu. Zostańmy każda przy swoim zdaniu. Ja nie wchodzę do Ciebie po to, żeby dyskutować, tylko żeby sobie poczytać.
            Ty mówisz kpina, ja mówię szyderstwo. Ot, odmienne odbieranie tego samego. Rozumiem to i nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać Cię do czegokolwiek. Bo wg mnie dyskusja może polegać na przekonywaniu. a obawiam się, że przy rozbieżnych zdaniach może dojść do kłótni. Nie widzę sensu zatem.

            Na szczęście nasze różne zdania na ten sam temat nikogo nie krzywdzą:)

            1. Joanno, nie wymieniłaś mojego nicka (nie miałabym nic przeciwko, gdybyś to zrobiła), ale chodziło Ci o mnie, więc oczywiście zareagowałam.
              Jeśli ktoś coś publikuje w internecie, to musi się liczyć z tym, że będzie to poddane publicznej ocenie i skomentowane. Ja z „urządzania candy” sobie zażartowałam i nie widzę w tym nic złego. Oczywiście każdy mógł z kolei skrytykować moją notkę, ale żaden tego rodzaju komentarz się pod nią nie pojawił, co mnie nawet zdziwiło. Teraz już wiem, że urażeni i oburzeni cierpią w milczeniu albo obmawiają mnie na innych blogach;). Można i tak, nie mam nic przeciwko:).

            2. Elenoir – pod Twoją odpowiedzią nie było przycisku „odpowiedz”, więc piszę tutaj:

              To co piszesz, jest prawdą. Każdy musi się liczyć z reakcją. Ty też.
              Ty wyśmiałaś (wykpiłaś, jeśli wolisz) dużą grupę osób stosującą candy i nazywasz to wyrażaniem opinii.
              Ja raz w jednym zdaniu napisałam, że uważam Twoją zabawę za szyderstwo i że mi się to nie podoba (zastanawia mnie liczba mnoga w Twojej odpowiedzi, ale dajmy spokój szczegółom) – to wg Ciebie jest obgadywanie.
              A czy Ty poinformowałaś te wyśmiane (wykpione) dziewczyny, że dobrze się bawisz ich kosztem? Weszłaś do którejś z nich na blog i pośmiałaś się jej prosto w oczy?

              Dlatego od dawna nie komentuję Twoich błyskotliwych obserwacji życia.

              I ja nie jestem urażona, bo Twoja notka mnie nie dotyczy, nigdy nie organizowałam takiego candy, o jakim piszesz. Nie wzięłam Twojego tekstu do siebie. Podobnie jak Ty, wyraziłam opinie o zjawisku – Twoim poście. W końcu opublikowałaś ją i musiałaś liczyć się z reakcją.

  4. Co do promocji na siłę – nigdy chyba nie wzięłam udziału w konkursie, w którym coś mi się nakazuje. Rozumiem chęć promocji,ale lepiej poprostu pisać dobrego bloga a wielbiciele sami się znajdą. Jeśli chodzi o nieszczęsne „candy” – (lub ostatnio modne „Give away”) jak to można na polski zamienić?

    1. Balianna – i o to właśnie chodzi – nie spodobały ci się warunki, nie wzięłaś udziału. Ok, przecież nie było przymusu.

      A może jednak te rozdawajki się przyjmą? Mi się podoba to słowo:)

    2. Ja też udziału w takowych nie biorę, zwyczajnie „wychodzę” z bloga. A co do promocji, to mam generalnie zdanie podobne do Twojego 🙂 Bo co mi z tego, że wejdzie na moje „candy” 60 osób, dodadzą mnie do obserwowanych i potem 35 z nich nigdy w życiu nie zagości ponownie, a 25 to były już osoby, które u mnie bywają? Ok, statystyki obserwowanych mi skoczą i tyle, jeżeli jest to cel, to super, należy się cieszyć 😀

      Ja bym to zwyczajnie nazywała „losowaniem”, bo do tego sprowadza się całość: jest jedna książka/zakładka/cokolwiek, ktora zostaje rozlosowana między osoby, które się zgłosiły. Jednakże „rozdawajka” brzmi całkiem sympatycznie. A może ktoś kreatywny jeszcze coś fajnego wymyśli?

  5. A jeszcze jedna – czysto praktyczna sprawa – przez dodawanie tych wszystkich obrazków z bloga jako wymogu (czy sprawdzanego przez organizatorki, czy nie, to już akurat w tym momencie nie jest ważne) powoduje, ze blogi niektórych uczestników biorących udział w danym momencie w kilku konkursach ładują się wooooolno :/

    1. O, wygrywajki nie znałam, bardzo fajna 🙂 Czyli mamy już przynajmniej dwie fajne nazwy zamiast „candy”, zobaczymy, co dalej!

      Jakim cudem ja przegapiłam dyskusję o Wykredowanej?? Lecę zobaczyć! A swoją drogą wyjdzie na to, że spapugowałam dyskusję, o której nie wiedziałam do teraz, matko sadzonko! 😉

  6. No to przynajmniej wiem o co chodzi z tym „candy”, którego nijak nie mogłam rozkminić (żeby użyć wyrażenia mojego siostrzeńca). Ja myślałam, że to jakiś specjalny rodzaj konkursu i nawet szukałam jakichś haczyków – a nie bardzo wiedziałam kogo o to zapytać:(
    Teraz już wiem…
    I nie podoba mi się ta nazwa, bo tak naprawdę nic nie wnosi nowego, a takich „zielonych” blogerów jak ja tylko myli.

  7. A widzicie, bo ja mam wszystkie lubiane blogi sprytnie pododawane do google’owskiego czytnika, tak więc przegapić nic nie mogę ;). A te wtorkowe dykusje bardzo lubię, bo Wyrkedowana zawsze proponuje ciekawe tematy 🙂

    1. Też muszę w końcu sobie te najukochańsze blogi dodać do czytnika RSS, to jednak najwygodniejsza opcja. No i jak widać – najbezpieczniejsza 😉

      A dyskusje u Wykredowanej też lubię. Gdybym się tam we wtorek wygadała, to pewnie nie byłoby dzisiaj notki tutaj 😀

      Ale jak widać – coś w tym Candy jest, jeżeli już przynajmniej kilka osób (bo już wcześniej widziałam różne napomknienia na blogach) zdecydowało się ich temat poruszyć na swoich blogach 🙂

  8. Polecam, to bardzo wygodnie rozwiązanie ;). Generalnie na początku blogowania wchodziłam po prostu codziennie na każdy blog po kolei, ale w momencie gdy te linki zaczęły się rozrastać, a wiadomo, że na większości blogów przecież te notki nie pojawiają się codziennie to zrobił się problem. I wtedy pojawił się wujek Google, jak zwykle z pomocną dłonią ;D.
    Coś jest na pewno. Ale generalnie jak mi na jakiejś książce zależy to wkleje u siebie ten obrazek, dodam nawet do obserwowanych, bo co to za różnica i tak nie wiem o co w tym chodzi, nie korzystam, a że ktoś się „jara”, że ma więcej obserwatorów, na zdrowie ;D. Ulubionych jak już powiedziałam mam w czytniku, tyle 😉

  9. A ja się tylko krótko z Mary zgodzę: Candy jest ble faktycznie a konkursy powinny być nieskrępowane;) Mamy jednak wolność i demokrację, więc niech każdy robi jak uważa:)
    Generalnie jednak utożsamiam się z Twoim narzekaniem:D

  10. Candy? Chyba jestem beznadziejnie zacofany albo muszę zacząć nosić kolczyki:P W każdym razie pierwsze słyszę, ale już mi niedobrze. Brałem niedawno udział w dyskusji nad również coraz modniejszym w sieci parentingiem. Wniosek: nie używać, nie propagować takich koszmarów.

      1. Ja się spotkałam kilka razy z tym candy dopiero niedawno i właśnie na blogach z biżuterią i myślałam, że …. candy to rodzaj biżuterii, która jest nagrodą w konkursie. Dzięki enga za uświadomienie, ja to taka ignorantka jestem 🙂
        Zastanawiałam się nawet kto wymyślił taką idiotyczną nazwę dla biżuterii, gdybym wiedziała, że to odpowiednik konkursu to hmm .. uznałabym to za jeszcze bardziej idiotyczne.
        Co do promocji na siłę to się zgadza, nie powinno tak być. Sama mam nadzieję w niedalekiej przyszłości siebie promować ale taki sposób mi nie odpowiada. A może to właśnie jest skuteczne?
        Fajnie byłoby, żeby miał odwagę wypowiedzieć się ktoś kto stosuje opisane przez engę tricki (o przepraszam za angielskie słówko) marketingowe. Może w dzisiejszych czasach nie da się inaczej żeby osiągnąć cel?!
        Jak pisałam jestem totalną ignorantką w temacie blogów, swojego nie mam, bywam na innych sporadycznie

            1. Żeby to było takie rodzinne:) Cały przemysł się już robi. Moda na to słowo to, moim zdaniem, czysty snobizm. Jak to napisałem gdzie indziej, czternastolatka w ciąży z szesnastoletnim kolegą woli czytać magazyny parentingowe niż zwykłe pisemko „Mama i Dzidziuś”, bo ją to we własnych oczach wywyższa:P

  11. Frustrują mnie zasady. Bo samo słowo „candy” nie ma w sobie nic złego, ale do książek już jakoś mi nie pasuje. Ale to, że ktoś mnie próbuje zmusić do zaśmiecenia bloga jakimś zdjęciem, tylko dlatego, że ja chcę wygrać coś u niego w konkursie… nieładne. Zrobiłam coś takiego tylko raz, bo bardzo mi zależało. A normalnie unikam takich konkursów. Po prostu nie podoba mi się bałagan. Ot co.

  12. Jeśli widzę, że ktoś organizuje jakiś konkurs, to interesuje mnie przede wszystkim to, o jaką książkę jest gra. To kryterium podstawowe;) Na FB polubić nikogo nie mogę, gdyż nie korzystam z FB, a obrazki do wklejenia nawet lubię, bo wtedy wiem gdzie i do kiedy trwa ów konkurs, na który się zapisałam;)))
    Słowa „candy” nie lubię. Mam przywołaną już „wygrywajkę”, którą organizuję regularnie – niegdyś 2 razy w miesiącu, teraz – pierwszego dnia miesiąca.

  13. Słowo „candy” niezmiernie mnie irytuje, nie wiem nawet sama dlaczego. Czy to przez to, że z angielskiego, czy też nie. Sama widząc pierwszy raz „candy” zastanawiałam się przez chwilę, co to jest 😉 Takie małe zaćmienie umysłowe. W każdym bądź razie u mnie na blogu piszę po prostu konkurs, a nie żadne tam candy.
    Co do angielskiego, coraz bardziej wkradającego się do naszego języka, myślę, że w dużej mierze mają swój udział różne seriale, czy też skróty, które ludzie często i ochoczo zapożyczają.
    Co do promocji, zgodzę się również z Tobą – ale chcąc, nie chcąc zgadzam się na te warunki, jeśli jestem zainteresowana książką, która jest do wygrania.

  14. Napiszę po prostu: kiedy czytam gdzieś o zorganizowaniu tego nieszczęsnego „candy”, osobę, która je organizuje, mam za kompletnego kretyna/kretynkę. To tyle w kwestii mojego stosunku do zjawiska.
    Dodatkowe wymogi, towarzyszące owemuż, odbieram w sposób równie negatywny. Jeżeli chcę coś komuś oddać/dać, to mu zwyczajnie daję/oddaję, bez żadnych warunków, z chęci i radości dawania. Warunki świadczą o braku kultury osobistej i skarleniu charakteru je stawiającego. Że już nie wspomnę o trawiących go kompleksach.

  15. Olala! Zostawiając Was samych na kilkanaście godzin nie spodziewałam się takiego rozwoju akcji 😉 Tyyyle komentarzy, przeczytałam wszystkie, ale wybaczcie, nie będę reagować na każdy z nich, bo znowu zostawię Was przynajmniej na kilka godzin, tak wyszło :/

    Przypomnę tylko: rozmawiamy o samym zjawisku, a nie o osobach go używających lub nieużywających 🙂

  16. Jak możesz tak tellać? Przecież English jest cool! Everybody kochają English, nieprawdaż? To taki bogaty, magic language. I taki universal. Na całym world można się nim dogadać.
    A candy to takie beautiful word przecież! Nie understand cię…
    😀

  17. Aga, tez pisałam u wykredowanej, więc nie ma co powtarzać. To z jej bloga się właśnie dowiedziałam o tym zjawisku, gdyby nie poruszyła tego tematu nadal żyłabym w nieświadomości 😉

  18. A czy to, że „blog” również nie jest rdzennie polskim słowem i pochodzi z angielskiego, nie przeszkadza Wam? Przecież można zastąpić to słowo „dziennikiem internetowym”.
    Nie popadajmy w paranoję 😉

    1. Kornwalia – spoko 🙂

      Germini – może paranoja, może nie, zależy od punktu widzenia, jak wszystko 😉

      Ja widzę całkiem wyraźną różnicę – słowa blog już nie jestem w stanie uniknąć, bo weszło do terminologii „fachowej”, jest używane powszechnie, chociażby w obsłudze technicznej i tego nie zmienię chociażbym chciała. Mogłabym więc ewentualnie tylko w swoich tekstach i rozmowach używać zamiennika. A i tu wolałabym notatnik internetowy, bo przy takiej formule, jaką ja stosuję, to słowo „dziennik” według mnie nie pasuje. A „candy” jest tylko bezmyślnym kopiowaniem, które nijak się ma właściwie do treści tych notek. Taka jest moja opnia, mogę się wypowiadać jakby nie patrzeć tylko w swoim imieniu a propos językowej paranoi 😀

      Komputer też nie jest polskim słowem, tak, jak i hamburger oraz setki innych. Osobiście nie chodzi o „zablokowanie” napływu obcych słów, tylko używanie ich z sensem, a najlepiej wtedy, kiedy nie istnieje zamiennik (ewentualnie nie pasuje do kontekstu), a nie bezmyślnie i jak leci, bo tak jest super, cool, trendy i jazzy 😉

      1. Żeby nie było – wcale nie bronię terminu „candy”, tak tylko głośno myślę 😉
        Ale prawdą jest, że „blog” też nie od razu wszedł do terminologii fachowej i pewnie istniała garstka ludzi, która się burzyła, że przecież można to słowo jakimś polskim zastąpić (jeśli nie „dziennik”, to coś innego by się znalazło).
        Candy, fakt, nijak się ma do treści, ale opisuje pewne zjawisko, które znane jest (tudzież robi się) chyba w całej światowej blogosferze (a takie ujednolicenia akurat lubię). I kto wie, czy za kilka lat nie zagości się na dobre w naszym słowniku? 😉

        1. To ja też głośno pomyślę 😀 Mogło tak być, nie wiem, wtedy funkcjonowałam w necie na innych zasadach i z innymi potrzebami, więc nie obserwowałam zjawiska. Ale czy w taki sposób nie idziemy w bezmyślnego kierunku przyjmowania wszystkiego, co jest modne (a raczej pewnie było modne ;p) na Zachodzie, nie oglądając się na sens i potrzebę? Czy musimy być aż tak nieoryginalni? 😀

          A swoją drogą, to nie wiem, na ile jest to – jak mówisz – światowe zjawisko. Przejrzałam trochę sieć i – przynajmniej na pierwszych kilku stronach – nie rzuciło mi się w oczy żadne sformułowanie związane z blogami, tylko same cukierki, klipy, firmy AGD itp. sprawy.

          A teraz wybaczcie moi drodzy – idę zjeść kolację i poczytać 😀

          1. Za to gdy wpiszesz „candy giveaway” lub samo „candy” w blogsearch.google.pl, znajdziesz mnóstwo wyników – więc coś jest na rzeczy 😉
            A oryginalni nie jesteśmy już od dawna. Najpierw burzymy się o „candy”, a później czytamy „Zmierzch” i idziemy do kina na jakiś bezmyślny hollywoodzki hicior 😉 (Nie mam tu na myśli nikogo konkretnego, zaznaczam, a już na pewno nie Ciebie, Agnieszko.) Zresztą takie mieszanie się kultur i zachodnie wpływy to trudna tematyka, trudno mi się jednoznacznie określić, mam ambiwalentne odczucia.

            Pewnie spóźnione, ale smacznego 😉

            1. A widzisz, czyli ja generalnie stara ciotka jestem, bo nawet nie znam „blogsearch” 😛 😀

              Masz rację, nie jesteśmy oryginalni, to fakt. Może u mnie to wszystko wynika z tego, że od jakiegoś czasu coraz bardziej nie lubię takich kalek językowych? Nie, nawet nie kalek, sama nie wiem, jak takie zjawisko nazwać. Może to jest faktycznie, jak to napisała Bernadetta (nie u mnie) zjawisko infantylizacji społeczeństwa, może postępującego lenistwa umysłowego, może owczego pędu? Nie mnie oceniać. Ale mnie wkurza i nic nie poradzę 😀
              Ja też mam ambiwalentne odczucia, bo generalnie nie mam nic przeciwko mieszaniu się kultur, generalnie uważam to zjawisko za dobre i potrzebne, ale z drugiej strony niektóre jego aspekty mi dają popalić i przeszkadzają. Mam dużo za, ale kilka przeciw.

              PS. Wiem, że nie o mnie, bo ja wiem, że Ty wiesz, że „Zmierzchu” nie czytałam, a filmu zapewne w życiu nie obejrzę 😀 😉 A za „smacznego” dziękuję 😀

  19. Zapytałam Ulubionego Anglika, skąd się wzięło określenie Candy giveway i on myśli, że to skrót od EYE CANDY, co oznacza coś ładnego, atrakcyjnego, miłego do patrzenia, czyli jak znalazł odnoszącego się do wyrobów ręcznie zrobionych, alternowanych, czyli wszelkiego rodzaju artystycznych rzeczy. Rozumiem wtedy, że takie określenie na blogach „artystycznych”, gdzie jako candy występują rzeczy własnoręcznie zrobione, ma sens! Ale w blogach książkowych…? Jakaś pomyłka…

    1. Dabarai – dziękuję Ci ślicznie za wniesienie merytorycznego wkładu do dyskusji! Cały czas zastanawiałam się nad pochodzeniem tej maniery 😉 I wtedy faktycznie na anglojęzycznych blogach, to ma sens, nie ma co. Ale na polskich książkowych, to hm… jakby niezbyt ;P

Dodaj odpowiedź do Dabarai Anuluj pisanie odpowiedzi