„Zniknięcie słonia” – Haruki Murakami

Wydawnictwo: Muza, 2012

Oprawa: miękka

Liczba stron: 374

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Lubię prozę tego autora. Lapidarność jego stylu, spokojną atmosferę jego utworów, gdzie sen przeplata się z jawą. To, że codzienność w jednej chwili zyskuje najdziwniejszy wymiar, a wypełniają ją nierealni bohaterowie. Melancholię, która często wypełnia każdą stronę, bogactwo refleksji zawartych w każdym utworze.

„Zniknięcie słonia” to zbiór siedemnastu opowiadań napisanych w latach dziewięćdziesiątych. Jest to swoisty przekrój możliwości twórczych Murakamiego. Od króciuteńkich utworów przez te trochę dłuższe, aż do tych, których bohaterów spotkaliśmy w jego powieściach.

Chociaż opowiadania są różne pod względem tematyki, bohaterów, miejsca i czasu akcji, to wszystkie jednak zdaje się wypełniać pewnego rodzaju tęsknota, poszukiwanie celu w życiu, pomysłu na siebie samego, próby zrozumienia rzeczywistości. Krótko pisząc: poczucie niekompletności i pustki.

Autor porusza tak wiele tematów, że najlepiej jest te opowiadania smakować powoli, oddzielać lekturę każdego z nich chwilą zastanowienia się nad nim, może oderwaniem się od książki i powróceniem do naszej rzeczywistości. Szczerze pisząc, boję się zagłębiać w dłuższą analizę każdego z opowiadań. Obawiam sie zarówno tego, że nie odczytuję wszystkich ich poziomów, jak i tego, że wyszedłby mi niezmiernie długi tekst. Jeżeli ktoś ma ochotę na wnikliwą analizę, to zapraszam do Owarinai Yume.

Napiszę więc tylko, że kilka opowiadań niezmiernie mnie urzekło. Należały do nich: O tym jak w pewien pogodny kwietniowy poranek spotkałem stuprocentowo idealną dziewczynę, Sen, Milczenie, Okno, Ostatni trawnik popołudnia. Cały zbiór jest bardzo dobry, ale ja zdecydowanie wolę jego powieści. Tam buduje on bardziej skompllikowane światy, głębokie zależności między bohaterami, rzeczywistością, a tym, co nierealne. Nabiera rozmachu, szlifuje każdy szczegół, dopieszcza każdy drobiazg. Jego powieści porywają mnie do środka, a po ich zakończeniu czuję się wypruta i skołowana. Jego opowiadania – chociaż doskonałe – to tylko pewnego rodzaju przystawka, która tylko robi mi ochotę na więcej. Cieszy więc fakt, że – mimo przeczytania dziesięciu jego książek (trylogię 1Q84 liczę jako całość) – jest ich jeszcze kilka przede mną!

„Zniknięcie słonia” to zbiór dobrych i bardzo dobrych opowiadań. Nie porwały mnie jednak one tak, jak to bywało z powieściami tego autora. Nie wiem, czy zmienia mi się gust, czy to faktycznie wynika z tego, że wolę jego powieści. Będę to sprawdzać w przyszłości. A na razie polecam ten zbiór głównie wielbicielom tego autora, bo osobom, które go jeszcze nie znają polecę jednak którąś z powieści, np. „Norwegian Wood”. Tylko nastawcie się na to, że w jego książkach rzeczywistość bywa nierzeczywista…

*****

A ja teraz zostawiam Was z tekstem i jadę na przedpremierowy pokaz dla prasy (ha, ha, ha!) filmu, na który wielu z Was czeka już od jakiegoś czasu, a którego polska premiera przewidywana jest na styczeń 2013. A konkretnie…

©