„Brzoskwinie dla księdza proboszcza” – Joanne Harris

religie

Trzeci raz towarzyszyłam Vianne w jej podróży przez życie. Wygląda na to, że miłość Vianne i Rouxa jest tak silna, że ten ostatni zdołał dla niej przełamać swą niechęć do mieszkania gdzieś dłużej. Żyją razem z Anouk i Rosette w Paryżu, na łodzi, na której również jest mała chocolaterie.

Pewnego dnia Vianne otrzymuje list. Wiadomość od dawno zmarłej przyjaciółki  – Amande Voizin. Prosi ona o to, by Vianne zajrzała ponownie do Lansquenet. Ponoć ktoś tam potrzebuje jej pomocy. A przecież prośbom przyjaciół – nawet tym wygłoszonym zza grobu! – się nie odmawia. Vianne postanawia więc zabrać córki i spędzić kilka dni w dawno nie widzianej wsi. Budzi tym śpiące przez lata demony wspomnień…

Na pierwszy rzut oka Lansquenet wydaje się być prawie takie samo, jak przed ośmiu laty. Jednakże wystarczy tylko lepiej się przyjrzeć, by zobaczyć, że we wsi aż wrze! Ukryte konflikty między mieszkańcami to tylko część problemów. Największym problemem jest podział mieszkańców, znowu swoi przeciwko „obcym”. Tym razem obcymi są muzułmanie, którzy od kilku lat mieszkają po drugiej stronie rzeki. Najpierw wszyscy podchodzili do siebie z ciekawością i przyjaźnie, jednakże z czasem – i pojawieniem się kolejnych, często tajemniczych mieszkańców – narastały nieporozumienia, problemy. A teraz sytuacja kipi tak bardzo, że w niektórych osobach budzi się porównanie do wojny.

Zresztą to tylko wierzchołek góry lodowej. Autorka otworzyła w tej książce puszkę Pandory. Oprócz tematyki „obcy vs. swój” mamy również kwestie związane z konfliktem proboszcza z imamem, przemocą, intrygami snutymi przez mieszkańców, tajemnicami wyłażącymi z każdego kąta i wieloma innymi sprawami.

Trzeci tom opowieści o Vianne jest inny od dwóch poprzednich. Jest bardziej mroczny, gorzki, bardziej bolesny. Mniej tutaj magii i cudownego jedzenia (ale tylko mniej, ciągle znajdziemy tutaj to, co tak dobrze autorce wychodzi!). W trakcie czytania miałam poczucie, że autorka się zmieniła, a także rzeczywistość, jaka nas otacza wpłynęłą na nią na tyle silnie, że po części zmieniła styl i wpłynęła na tematykę tej książki. Oczywiście to tylko moje zgadywanie, ale takie miałam wrażenie.

„Brzoskwinie dla księdza proboszcza” nie urzekły mnie tak, jak poprzednie dwa tomy, ale porwały za serce. Ta książka robi wrażenie mniej bajkowej, a bardziej ludzkiej i przez to porusza inne struny w sercu czytelnika.

Ten cykl trafia do moich ulubionych, a autorka zyskała nim u mnie olbrzymi kredyt zaufania. Mam zresztą prawie wszystkie pozostałe jej książki, powolutku będę się z nimi zapoznawać i testować, czy tylko te trzy książki były tak udane, czy też jest ona tak utalentowana, jak mi się wydaje.

© 

 

brzoskwinie

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 488

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Cykl „Vianne i Anouk”:

1. „Czekolada”

2. „Rubinowe czółenka”

3. „Brzoskwinie dla księdza proboszcza”


Reklama

„Rubinowe czółenka” – Joanne Harris

montmartre

Nie miałam chyba okazji napisać Wam, jak bardzo kocham „Czekoladę”! Zarówno książkę, jak i film wielbię całym sercem już od lat. Rzadko mi się zdarza, bym tak samo lubiła i ekranizację, i oryginał, a tu właśnie tak jest. Każde jest urocze na swój sposób, porywające, magiczne i tak pełne smaków. Mmm…

Sutki„Rubinowe czółenka” to kontynuacja „Czekolady”.  Vianne Rocher wraz z córką – Anouk musiały opuścić Lansquenet. Tułały się po różnych miejscach, przeżywały najróżniejsze „wypadki”, aż w końcu osiadły w Paryżu. Odnalazły swój nowy – jakże różny od poprzedniego – świat na Butte, części dzielnicy Montmartre. Tutaj Vianne (już pod nowym imieniem – Yanne) zdołała stworzyć niewielką chocolaterie. Miejsce to nijak ma się do swej poprzedniczki, tym razem Vianne chce zginąć w tłumie przeciętności, powszechności, nie tworzy swych czekoladowych arcydzieł, sprzedaje gotowe słodycze. Chce przestać zwracać uwagę Życzliwych. Nic więc dziwnego, że miejsce nie jest popularne, a ona ledwo daje sobie finansowo radę. Ratuje ją zakochany Thierry, bogaty przedsiębiorca.

Anouk nie do końca potrafi się odnaleźć w świecie „normalności”. W szkole jest obiektem drwin, nie wie, dlaczego jej matka postanowiła tak raptownie się zmienić, nie potrafi z nią rozmawiać, więc oddala się od niej coraz bardziej.

Vianne też nie jest szczęśliwa. Tak radykalna i niezgodna z jej naturą przemiana nie przynosi jej zadowolenia, nie daje też spokoju, którego się spodziewała. Na dodatek martwi się o Anouk i malutką Rosette, zastanawia się nad związkiem z Theirrym, wspomina Roux i czasy, gdy była sobą.

Na ich drodze staje nagle ktoś, kto obu wydaje się powiewem szczęśliwości lat minionych. Szalona i barwna Zozie d’Alba, która wnosi w ich życie kolory, klientów, powrót smaków i zapachów chocolaterie, odmienia ich życie tak bardzo. Ale jaki jest jej prawdziwy cel?

Obawiałam się tego tomu, a dokładniej tego, że będzie przejawiał syndrom  drugiego tomu, czyli będzie albo dużo gorszy, albo wręcz kiepściutki. A tu zaskoczenie! „Rubinowe czółenka” są jednocześnie różne i tak bardzo podobne do „Czekolady”, w każdym razie jest to znakomita książka!

Odmienność przejawia się wprowadzeniem Zozie, razem z jej mroczną magią pełną wierzeń pochodzących z mitologii Azteków czy Majów. Dzicy bogowie, okrutna magia, a do tego nieokiełznana, egoistyczna, ale jednocześnie porywająco urocza bohaterka. Trochę alter ego Vianne, o ile można pójść w bardzo luźne nawiązanie do historii o doktorze Jekyllu i Panie Hyde.

fiołek

A jednocześnie jest to książka tak swojska, jak poprzedniczka. Tak  samo pełna tych cudownych zapachów, snujących się po chocolaterie i okolicy – czekolada, wanilia, chili i wiele innych… Ponownie przy czytaniu czułam prawie non-stop, że tak bardzo chciałabym tam być i sama spróbować tych pyszności – cukrowych fiołków w czekoladzie, pomarańczy zanurzonych w gorzkiej polewie, pralinek w wielu smakach i dziesiątek innych cudowności. Znowu poczułam się uwiedziona opisami, miałam poczucie, że jestem tam razem z nimi – czuję to samo, smakuję to samo, widzę to samo co oni. Harris w tej serii maluje słowem w taki sposób, że cały czas miałam wrażenie, że jestem częścią akcji, że przynależę do tej książki. Uwielbiam jej opisy i talent, z jakim tworzy ten cykl!

Te książki są pełne magii, uroku, cudownych smaków i zapachów, pięknych miejsc, w których można poczuć się, jak w domu. A do tego bohaterowie urzekają mnie całkowicie – zarówno ich zalety, jak i wady, ich emocjonalność, nieudolne często próby ułożenia sobie życia, ta nieporadność w stosunkach z ukochanymi osobami, delikatność i wewnętrzna siła. I magia, wszędzie magia…

Uwielbiam ten cykl całym sercem i teraz doczekać nie mogę się powrotu do Warszawy, bo tam zostawiłam trzecią – najnowszą – część. I tylko w głębi duszy martwię się, czy autorka nie zepsuła kontynuacji, oby nie!

© 

rubinowe czółenka

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2007

Oprawa: miękka

Liczba stron: 502

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6