Było relacji tyle, że cóż ja mam jeszcze mądrego napisać? Chyba tylko całkowicie subiektywnie i emocjonalnie. Chociaż nie, trochę będę najpierw chwalić, potem czas na emocje.
A co będę chwalić? Ano, decyzję o przeniesieniu Targów Książki z Pałacu Kultury i Nauki na Stadion Narodowy. Mimo narzekania malkontentów, że „Jak to? Stadion dla książek??” moim zdaniem ta lokalizacja sprawdziła się 300% lepiej niż PKiN. O wiele szerzej, więcej miejsca między rzędami stoisk, wygodniej, przewiewniej. Sale konferencyjne nowoczesne, klimatyzowane, wszystkie na jednym poziomie, więc łatwo znaleźć. Infrastruktura (toalety, bary stadionowe etc.) przygotowana na tłumy. Pomocni „przewodnicy” targowi i zespół pierwszej pomocy spacerujący dookoła i sprawdzający sytuację. Moim zdaniem TK powinny tutaj zostać tak długo, aż pojawi się coś jeszcze lepszego. Nigdy nie wracajcie do PKiN-u!
Dwa minusy – bary stadionowe mają stałe (koszmarne!) ceny i nikły wybór. Rozumiem, że na mecze to starcza, na taką imprezę już nie. Dlatego dobrze, że organizatorzy pomyśleli o zorganizowaniu jeszcze innych punktów żywieniowych. Drugi minus – Olesiejuk i jego koszmarne stoisko. Umiejscowione zaraz przy wejściu – przez obłożenie autorami i spotkaniami z nimi – zaowocowało stałym efektem „wąskiego gardła”. Im częściej bywam na TK, tym bardziej uważam, że ta firma powinna być wyeksmitowana na sam koniec alejek, gdzie będzie mniej zawadzała zwiedzającym. A na Stadionie najlepiej byłoby, gdyby wylądowała na miejscu murawy 😉
No dobra, oceny na bok, teraz czas na uczucia!
Jak bardzo lubię TK i spotkania, to wie chyba każdy, kto tu bywa w miarę regularnie. Dla mnie zabawa zaczęła się już w piątek po pracy, gdy w me progi zawitała Izuś z Czytadełka wraz ze swoją koleżanką. Miły wieczór ciągnął się do północy, potem trzeba było iść spać, by mieć siły na sobotę. Najpierw była pizza, a potem spędzałyśmy czas, jak na blogerki książkowe przystało 😉
Sobota… była niesamowita! Najpierw był panel dyskusyjny dotyczący literatury kobiecej i festiwalu „Pióro i pazur”. Już tam spotkałyśmy kilka lubianych przez nas autorek, chwilę porozmawiałyśmy i ruszyłyśmy między stoiska. Spotkałyśmy się tam również z Edith i dalej wędrowałyśmy we cztery. Ja wędrowałam zupełnie na żywioł, a Iza i Edith miały kilka punktów obowiązkowych. Jednym z nich było zdobycie dedykacji Romy Ligockiej, która wprawiła dziewczyny w dziki zachwyt. Były też i inne dedykacje, spotkania, rozmowy, zdjęcia… Działo się wiele, a czas płynął szybko. Ja odwiedzałam głównie znajomych z wydawnictw i znajomych autorów, ale spotykaliśmy co jakiś czas również znajomych blogerów. A przez przypadek spotkałam znajomego reportera, którego nie widziałam już ponad rok i dostałam przecudnej urody dedykację w jego najnowszej książce. Fruwałam potem pod sufitem do końca dnia! 🙂
W porze obiadowej dołączył do nas Jarek Czechowicz, który jednak musiał szybko uciekać, więc było to tylko krótkie spotkanie. A potem jeszcze tylko kolejna rundka, kolejne rozmowy i już był czas zbierać się w stronę Pikanterii, gdzie odbywać się miało spotkanie blogersko-autorskie. Po drodze spotkałyśmy Manięczytania z uroczym synem i razem dzielnie szukaliśmy restauracji, podążając jakby nie w tę stronę, w którą należało 😉 Ale w końcu udało się trafić, no i zaczęło się…
Jako, że byłam razem z Izą założycielkami wydarzenia na Facebooku, a ja na dodatek byłam „miejscowa”, to wypadła mi rola organizatorki. A spotkanie przerosło moje oczekiwania! Do tej pory wszystkie wydarzenia, które organizowałam na FB (lub w których uczestniczyłam) miały taką samą zasadę: na 100% osób deklarujących przybycie stawia się na miejscu miedzy 30 a 60%. A w sobotę zjawili się wszyscy! Mało tego – ludzi było więcej, niż miało być! Wyobraźcie sobie teraz mój stres! Nastawiłam się na maksymalnie 20 osób, a jest ponad 30. Jak to rozwiązać? Jak ogarnąć brakujące miejsca w knajpce, w której oprócz nas są dodatkowo 4 grupy komunijne i nie ma wolnych stolików? Jak załatwić kwestię rachunku, by każdy rozliczał się tak, jak mu wygodnie? Jak zwalczyć burkliwość obsługi? Jak sprawić, by blogerzy integrowali się z autorami, a autorzy z blogerami? Jak sprawić, by podobało się, jak największej ilości osób??
Stres mnie zżerał przez pierwsze 3 godziny spotkania! W tym czasie biegałam od jednej osoby do drugiej, załatwiałam różne rzeczy, próbowałam też porozmawiać z uczestnikami spotkania, a to wszystko z jednym piwem w dłoni. Dopiero po tych trzech godzinach usiadłam i zjadłam kolację. Oraz zaczęłam w pełni korzystać ze spotkania. Zrelaksowałam się powoli, ale wtedy już coraz więcej osób musiało uciekać. W końcu została nas tylko garstka – 6 kobiet i jedyny rodzynek. Oj, działo się! Rozmowy na naprawdę różne tematy, często lekko dziwne (po jednej z opowieści Mai do dzisiaj nie mogę spojrzeć na szarlotkę! :P). Spotkanie zakończyliśmy koło północy. Ja padałam już z nóg, był to dla mnie dzień pełen wrażeń. Jeżeli wnioskować po długości spotkania, to raczej było udane 🙂
Nie wiem, jak innym osobom (mogę się wypowiedzieć tylko za siebie), ale mnie bardzo się podobało! Mimo całego stresu. Spędziłam uroczy czas z fajnymi ludźmi. Porozmawiałam sobie ze znanymi mi osobami, poznałam też nowe ludki. Czasami zupełnie mi nieznane, czasami znane do tej pory wirtualnie. Super było to, że i blogerzy ściągnęli z wielu różnych miejsc – z Gdańska, z Wrocławia, z okolic Lublina… Miło było ponownie spotkać przesympatycznych autorów, a także spędzić trochę czasu z tymi, których wcześniej osobiście nie znałam. Podobało mi się, że potrafiliśmy kulturalnie rozmawiać o książkach, recenzjach, wydawnictwach, blogach, autorach, pisaniu, ale także o wielu nieksiążkowych tematach. Cudnie było, chociaż to spotkanie wyssało ze mnie mnóstwo sił.
Była też i niedziela, znowu na TK, ale tylko na chwilę. Dziewczyny zbierały gadżety, ja prezenty książkowe, syciłyśmy oczy i duszę atmosferą, podziwiałyśmy tłumy czekające do kas. A potem już niestety wędrówka na dworzec autobusowy, gdzie pożegnałyśmy się i… koniec. Następne TK za rok.
Uwielbiam taką atmosferę! Lubię ciszę i spokój, ale od czasu do czasu kocham takie spędy, zloty, pogaduchy, adrenalinę, ból nadwyrężonego gardła i zmęczenie ścinające z nóg!
PS. Prawie nie robiłam zdjęć, a na dodatek te, które zrobiłam wyszły kiepsko Zapraszam jednak do obejrzenia tych niewielu, które wyszły jako tako. Te ładniejsze zdjęcia zrobiła Ania z Misja Książka. Zrobiłam pokaz slajdów, więc albo możecie siedzieć i oglądać automatyczny pokaz, albo dobrać sobie własne tempo.