Zza kuchennych drzwi… („Dworek Longbourn” – Jo Baker)

dworek longbourn sluzaca

Dworek Longbourn. Miejsce dobrze znane wszystkim wielbicielom „Dumy i uprzedzenia”. Nic więc chyba dziwnego, że większość miłośników Jane Austen zechce wrócić do tego miejsca. Tylko po co?

Historia rozpoczyna się w tym samym momencie, co ta z literackiego pierwowzoru. Tylko tym razem nie śledzimy losów Lizzy i jej rodziny, oni właściwie są tłem tej opowieści. A skupia się ona na Sarze, pokojówce Bennetów. Dziewczyna właściwie wychowywała się w tym domu, od dzieciństwa pomagając pani Hill, gospodyni i kucharce. Jednak w Sarze tkwi pragnienie czegoś więcej, niż tylko cyklicznie urządzane pranie, pyszności zanoszone na stół państwa, czy też chodzenie z przesyłkami do miasteczka. Właściwie długo nie zdawała sobie z tego sprawy, a pragnienie to rozbudziło pojawienie się dwóch mężczyzn – tajemniczego Jamesa, nowego lokaja Bennetów oraz mulata, lokaja pana Bingleya.

Każdy z nich odgrywa rolę w życiu Sary, chociaż ona sama nie do końca jest na początku w stanie pojąć jaką. James ją irytuje, a jednocześnie intryguje, szczególnie, że jest to człowiek pełen tajemnic. Nie jest skłonny do chociażby uchylenia rąbka którejś z nich. A znowu Ptolemy wydaje się być zafascynowany Sarą, ona nim, ale jak jest naprawdę? A do tego pociąga ją wielki świat, wyzwolenie się od zamknięcia w domu Bennetów. Tylko na ile jest to możliwe dla służącej?

Cała akcja książki pełna jest nawiązań do wydarzeń z „Dumy i uprzedzenia”. Przeplatają się one ściśle z tym, co dzieje się w życiu służby, co zresztą zapewne nikogo nie zdziwi. Widzimy tu jednak inny obraz Bennetów i ich znajomych. Mamy okazję obserwować członków rodziny z zupełnie innej strony, niektóre aspekty, które autorka postanowiła umieścić w książce zapewne zaskoczą sporą część czytelników.

Jo Baker użyła zabiegu, który lubię, ale sprawiła, że „Dworek Longbourn” nie jest tylko odtworzeniem tej samej historii z innego punktu widzenia. Znajdziecie tutaj o wiele więcej. Bohaterowie żyją swoim życiem, marzą, pragną, mają swoje lęki i momenty zachwytu. Historia służby Longbourn nie jest zresztą zamknięta tylko w samym dworku, zaprowadzi nas dużo dalej i pokaże jak ściśle łączą się losy rodziny Bennetów z losami ich służby. Autorka bardzo fajnie to rozegrała, chociaż momentami miałam wrażenie, że trochę przesadziła z hm… „udziwnieniami” w życiu większości z nich. Trudno jest mi jednak ten zarzut sprecyzować bez zdradzania wątków fabularnych!

To, co podobało mi się w tej książce, to po pierwsze arcyciekawie ukazane funkcjonowanie domu zamożnej rodziny angielskiej tamtych lat, tego, jak wyglądał, każdy dzień i co oznaczał dla służby. A po drugie – tym, jak pobudza do refleksji na temat różnic i podobieństw losów mieszkańców Longbourn. I tych z salonu, i tych z kuchni.

Powieść Baker to oddzielna historia mocno inspirowana książką Austen. Dobrze odwzorowane (na ile mnie to oceniać!) realia tamtych lat, klimacik, który pozwala poczuć się w środku opowieści i bohaterowie do których czuje się sympatie – to cechy, kóre mi się podobały w tej powieści. I właśnie po to warto wrócić do Longbourn. Minusem jest to, o czym pisałam wyżej – swoiste „przekombinowanie” z tym, co autorka zafundowała losom praktycznie każdego ze służących. Każdy z nich ma coś nietypowego w swoim życiu, nie ma przeciętniaków. Jednak nie jest to coś, co mocno wpływa na wrażenia z lektury.

„Dworek Longbourn” spodoba się zapewne każdej romantycznej duszy oraz miłośnikom prozy Austen. Dla mnie była to miła lektura, dobra na zimowe wieczory.

dworek longbournWydawnictwo: Czwarta strona, 2014

Liczba stron: 384

© 

Reklama

Za zamkniętymi drzwiami („Tajemnice Rutherford Park – Elizabeth Cooke)

8437450257_a48f76647f_z
Fot. Tony Hammond (flickr)

W przyszłym roku zacznie się pierwsza wojna światowa. Jednakże w Rutherford Park nikt się nie zająknie na temat potencjalnego zagrożenia. Czasami panu domu przechodzi ono na myśl, ale nie niepokoi domowników. Co nie zmienia faktu, że mają oni o czym myśleć…

Rutherford Park to piękna, pełna majestatu i uroku posiadłość. Jej mieszkańcy wiodą spokojne, ustabilizowane życie, wpasowując się doskonale w panujące dookoła konwenanse. I tylko w cieniu praca wre, dniami i nocami. Służba ma całe dnie wypełnione co do minuty obowiązkami, całość musi działać, jak sprawnie naoliwiona maszyna. Najlepiej, by państwo w ogóle nie mieli okazji nawet zauważyć pracy swoich służących. Mają być niezauważalni i do dyspozycji.

Płynie dzień za dniem, a my powoli odkrywamy, że w tym domu praktycznie każdy kryje w sobie jakąś tajemnicę. Nie ma tu nieistotnych bohaterów, każdy z nich ma do odegrania jakąś rolę, która często wpływa na losy innej osoby. Od pana domu poczynając, na zwykłej służącej kończąc, a o gościach nawet nie wspominając. Co się stanie, gdy sekrety ujrzą światło dzienne? Jakie będą konsekwencje dla mieszkańców dworu? Czy da się uratować tę ostoję spokoju i dumę gospodarzy?

Jednym z najczęściej przewijających się wątków jest rozdarcie między konwenansami a wolnością, między tym, co się powinno, a czego się pragnie. Część bohaterów (chociaż najbardziej gospodyni – Octavia Cavendish) czuje się osaczona, zamknięta w klatce konwenansów, które nie pozwalają jej w danym momencie wyjść na dwór, zagaić rozmowę ze służącą czy też biegać boso po trawie. Czuje się, jakby złożyła siebie na ołtarzu tradycji i tego, co jest pożądane i mile widziane przez innych. A to tylko początek jej problemów! Właściwie ten wątek pojawia się w każdej z opisywanych sytuacji, tylko formy są różne. Ciągły konflikt między obowiązkiem i rozumem a sercem i namiętnością. Czy uda im się znaleźć najlepsze rozwiązanie? I czy takowe w ogóle istnieje?

Nie chcę Wam psuć lektury i stąd ma enigmatyczność. Niestety, wchodząc w szczegóły fabuły czy też bliżej charakteryzując bohaterów zdradzę Wam zbyt wiele. A przyjmuję, że większość osób, które to przeczytają, będzie jeszcze przed lekturą książki. Wybaczcie więc!

Mam jednak z tą książką pewne problemy. Jest nierówna. Pierwsza połowa jest częściowo przegadana i nie do końca sprawnie poprowadzona, za to w drugiej akcja i emocje wręcz walą się na czytelnika. Najpierw myślałam, że jej w ogóle nie doczytam, miałam wrażenie, że się wlecze. A potem pochłaniałam kolejne strony myśląc „ale jak to tak?!”. A drugi dylemat to fakt, że tam tak de facto nie ma niczego unikatowego, to wszystko już było. Tylko może sposób na rozwiązanie jest jeszcze na tyle świeży, że zapomniałam o tym, że generalnie ta książka składa się z wielu wątków, które były już w setkach innych powieści. Stąd moje ambiwalentne uczucia.

Za to jestem pewna, że bardzo podobało mi się oddanie realiów funkcjonowania dworu takiego, jak Rutherford Park. Te wszystkie szczegóły związane z funkcjonowaniem domu, pracą służących, zarządzaniem nimi, ich obowiązkami, rolami, tym, co mogli, a czego nie mogli, życiem państwa, przyjmowaniem gości etc. Cymes, bardzo lubię takiego typu informacje w książkach.

Wielbicielom powieści tego typu zapewne się ona spodoba. W moich oczach uratowała ją druga połowa. Emocje w tej powieści aż buzują, nawet mnie pod koniec lektury się udzieliły i nie mogłam się doczekać, by dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. Ale ogólnie patrząc – książka całkiem dobra, ale bez fajerwerków, uplasowała się gdzieś w połowie mej czytelniczej stawki na 2014 rok.

Tajemnice-Rutherford-Park_Elizabeth-Cooke,images_big,29,978-83-63656-65-2Wydawnictwo: Marginesy, 2014

Oprawa: miękka

Liczba stron: 368

©