„Klaudyna odchodzi” – Colette

klaudyna-odchodziWydawnictwo: W.A.B., 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 184

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Annie, młoda kobieta, którą ukształtowała miłość do mężczyzny. Od lat, od czasu przemiany z dziewczynki w panienkę, zakochana jest w Alanie. Mężczyzna wywiera na nią olbrzymi wpływ, kształtuje ją tak, jak sobie tylko zamarzy, ukochana dostosowuje się do jego życzeń i marzeń. Przez lata wychował więc sobie doskonały materiał na idealną żonę.

Młodzi żyją sobie spokojnie, w każdym calu tak, jak to powinno być… według Alana oczywiście. Pewnego dnia decyduje się on pojechać na drugi koniec świata, zająć się masą spadkową, z odbioru której obiecuje sobie godziwy majątek. Annie jest zrozpaczona, nie wyobraża sobie spędzenia samodzielnie tak długiego czasu. Alan przygotowuje więc dla kompletnie niesamodzielnej żonki dzienniczek, w którym zapisuje jej najważniejsze domowe „przykazania” i wskazówki, musztruje ją a propos zachowania, gdy go nie będzie i wyjeżdża.

Annie ma poczucie, że straciła grunt i oparcie, nie potrafi się odnaleźć w rzeczywistości bez Alana. W pierwszych dniach spędza czas głównie samotnie, przezwyciężając ból opuszczenia – chwilowego, jednakże tak dla niej okrutnego. Potem, zgodnie ze wskazówkami męża, udaje się do jego siostry, zaczyna z nią bywać tu i ówdzie, a w końcu wyjeżdżają „do wód”. Razem z nimi przebywają tam też inni paryscy znajomi, między innymi Klaudyna z Renaudem. Mąż wyraźnie zaznaczył, że Kaludyna nie jest odpowiednim towarzystwem dla dobrze wychowanej mężatki, jednak los – złośliwie – stale splata ich ścieżki. A ich rozmowy powoli, lecz nieubłaganie, zaczynają mieszać Annie w głowie. Zaczyna rozmyślać nad życiem, małżeństwem, miłością, celowością wydarzeń i samodzielnością. Gdy do tego dochodzą jeszcze wydarzenia związane z jej szwagierką Annie porzuca to towarzystwo i ucieka, by w spokoju przemyśleć swoje życie i zapanować nad nim.

„Klaudyna odchodzi” to opis dojrzewania i rozwoju, otwarcia na świat i siebie samą. Widzimy tu przekształcenie z bezwolnej kukiełki w kobietę z krwi i kości. Tu Annie otwierają się w końcu oczy i widzi siebie i swego męża w prawdziwie przejrzysty sposób, opadają jej łuski z oczu, co oczywiście powoduje szok i potrzebę przewartościowania całego życia. Klaudyna jest silnie zarysowaną postacią drugoplanową, która jednakże wywiera największy wpływ na Annie. Nawiązuje się pomiędzy nimi specjalna relacja, która obydwu kobietom pozwala zrozumieć to, czego oczekują od życia.

Wyobrażam sobie, że i ten tom cyklu musiał wzbudzić wielkie emocje, przecież to wręcz manifest feministyczny, popierający pod każdym względem samodzielność kobiet. Jest to również kolejna bardzo dobrze napisana książka Colette, tym razem dodatkowo bogata  w psychologiczne przemiany bohaterów. Niecierpliwie czekam więc na publikację ostatniego tomu, już niedługo!

©

Recenzje poprzednich tomów:

„Klaudyna w szkole”

„Klaudyna w Paryżu”

„Małżeństwo Klaudyny”


Reklama

Blogowe dylematy

Tak się złożyło, że właściwie od początku listopada (albo jeszcze dłużej) jestem w biegu. A jestem w biegu, ponieważ prawie codziennie po pracy:

– mam spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi,

– mam spotkanie użytkowników Twittera,

– jest jakieś darmowe szkolenie o mediach społecznościowych, marketingu, PR lub innych interesujących mnie sprawach,

– mam spotkanie blogerów,

– mam spotkanie z niedawno widzianymi znajomymi,

– jest Social Media Czwartek, Aula nr XX etc.

Uwielbiam te spotkania, dają mi radość, inspirację, motywację do działania i kilka innych fajnych rzeczy.

Ale to wszystko oznacza jednocześnie, że wychodzę z domu rano i wracam koło północy. Jak można prosto wywnioskować: niezbyt mam czas na czytanie. Niestety, coraz częściej trafia mi się sytuacja, że w komunikacji miejskiej jest tak pełno, że nie mam po co wyciągać książki, więc i ta okazja przepada.

Czytam mało i na dodatek nie mam o czym pisać recenzji. Mam obawy co do tego, że coraz więcej tutaj treści nierecenzenckiej, a coraz mniej recenzji. Ale z drugiej strony może to pora na to, by rozszerzyć formułę bloga? Otworzyć się na nowe tematy i nowe wyzwania? Może tkwienie w recenzjach na siłę nie jest wcale takie fajne, jak zakładałam kiedyś (bo ogranicza mnie tylko do jednej pasji)? Muszę to wszystko przemyśleć.

I tak, to jest kolejny wpis „markujący”, a nie recenzja 😉

Społeczność, popularność i inne ości ;)

Wręczenie nagród Złotej Zakładki, eBuki oraz I zjazd blogerów książkowych natchnęły mnie do różnorakich przemyśleń. Część z nich dotyczyła społeczności, które tworzą się dookoła naszych blogów, popularności blogerów, unikalności przekazywanych treści czy też kreatywności. Wiem, mieszam wiele tematów. Ale to wszystko – po części, bo spraw jest wiele więcej – składa się na rozwój bloga i jego twórcy.

Co wpływa na popularność danego bloga? Jak się promujemy? A jak budujemy społeczność? Czy w ogóle jesteśmy świadomi tego, że możemy wpływać na społeczność odwiedzającą naszego bloga? Jak to kiedyś powiedział Maciej Budzich na swoim vlogu Mediafun – jeżeli masz hejterów i jeżeli dyskusje w komentarzach pod Twoimi notkami dryfują na zupełnie nie związane z notką tematy – jesteś popularny. A co Wy na ten temat myślicie?

Czy staramy się rozwijać? Co robimy w celu ciągłego rozwoju (o ile cokolwiek)? Czy korzystamy z nowych technologii, a jeżeli tak – jakich? Czy dajemy od siebie coś więcej niż tylko sam tekst? Czy integrujemy się ze społecznością naszego bloga, a jeżeli tak – jak?

Jak to kiedyś napisano na Spiderwebie„bloger lubi czuć się ważny, bloger lubi być adorowany, kocha popularność i rosnącą bazę czytelników”. Czy blogerzy książkowi mogą w ogóle mówić o popularności? Szafiarki, blogi kulinarne, marketingowe czy gadżetowe mają setki tysięcy odwiedzin miesięcznie. Przeciętny bloger książkowy pewnie kilka tysięcy, jesteśmy więc raczej niszą blogosfery. Czy jest jakakolwiek szansa na to, że to się zmieni?

Uffff… Poruszyłam tutaj strasznie dużo tematów, ale siedzą mi w głowie i muszę się wygadać, podyskutować o nich, a w końcu – między innymi – od tego jest mój blog, by rozmawiać o naszym kawałku blogosfery.

Errata! Chcę, by była jasność: ja tymi pytaniami nie chcę stworzyć nagonki ani na tych, co chcą być popularni czy tych, którzy chcą próbować nowych rzeczy, ani na tych, dla których czytanie to podstawa, a reszta to to tylko dodatek. Zadałam pytania, bo jestem ciekawa Waszych odpowiedzi i chcę z Wami na te tematy porozmawiać.

PS. Wiecie, że o Złotej Zakładce pisze coraz więcej różnorakich mediów? Trzecia edycja będzie przełomem, ja Wam to mówię!