Zapraszam do lektury drugiego tekstu na portalu Arena.pl. Tym razem o książce, z którą może ktoś zamierza spędzić długi majowy weekend. Warto czy nie warto? Oto jest pytanie, sprawdźcie w moim tekście! Serdecznie zapraszam do zajrzenia TUTAJ i przeczytania opinii. Tym bardziej, że to książka, która chyba nie wzbudzała letnich uczuć – albo zachwyt, albo niechęć 😉
Tag: recenzja
Nie mam ochoty…
…pisać recenzji. Wolę poczytać. Wciągnęłam się mocno w „Spójrz na mnie” Yrsy Sigurdardottir. Zostało mi jeszcze 80 stron i byłoby super skończyć ją dzisiaj, zanim zacznie się dziki tydzień. Mam masę zaplanowanych zajęć, więc będzie kiepsko z pisaniem recenzji, ale postaram się odzywać od czasu do czasu. Co do Waszych sugestii dotyczących autorów, to za wszystkie bardzo dziękuję. Wpadł mi dzięki Wam pomysł na notkę, mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu uda mi się ją napisać.
Jutro otwieram nowy rozdział w mym życiu. Musi być dobry i będzie dobry, innej opcji nie przyjmuję!
A teraz uciekam, zimna Islandia i ciepła herbata z cytryną czekają.
„Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick
Wydawnictwo: Wydawnictwo MAG, 2012
Oprawa: twarda
Liczba stron: 680
Moja ocena: poza skalą!
Ocena wciągnięcia: poza skalą!
*****
Obawiam się, że opisanie mych wrażeń z tych dwóch powieści może mnie przerosnąć. Nie wiem, czy podołam. Nie wiem, ponieważ dawno nie czytałam czegoś takiego, jak utwory, które wyszły spod pióra Swanwicka. Boję się (wyjdzie pewnie recenzja za długa dla wszystkich z grupy „tl;dr”), ale spróbuję.
Tym, co łączy te dwie powieści, są zdecydowanie nietypowe smoki. Maszyny, konstruowane w specjalnych fabrykach, to jednocześnie arcyprzebiegłe i niezmiernie inteligentne bestie, które los zmusił do symbiozy z pilotami, którzy na dodatek muszą był półkrwi człowiekiem, w innym przypadku szybko umrą straszliwą śmiercią. Smoki stworzone przez Swanwicka to jakby antyteza znanych nam smoków. Wydawałoby się, że o smokach przeczytaliśmy już wszystko – albo są bardzo inteligentne i dobre, albo przygłupie i złe. A te smoki są… potworne. One są maszynami do niesienia zniszczenia, na dodatek niezmiernie wytrzymałymi i zdolnymi do olbrzymich manipulacji. Potrafią długofalowo planować i przeprowadzać bardzo skomplikowane operacje. Marzą i starają się te marzenia urzeczywistniać. Smoki zagłady…
W „Córce żelaznego smoka” główną bohaterką jest Jane, dziewczyna pracująca w fabryce smoków. To ciężki, niebezpieczny i niewdzięczny kawałek chleba. Przy produkcji smoków wykorzystuje się dzieci różnych ras, bo to właśnie one – ze względu na swe rozmiary – zdołają się wszędzie wcisnąć i dotrzeć do różnych zakamarków. Jane spędza dnie na pracy i śnie, każda doba jest właściwie taka sama, jak poprzednia, do czasu, gdy gdzieś w jej jestestwie odzywa się smok. Czeka na nią i przyzywa ją do siebie, chce jej współpracy i oferuje pomoc w ucieczce.
Gdy już udaje im sie uciec, to czeka ich koegzystencja w ułudzie. Jane jest po to, by pomóc smokowi, a on ma ją za to chronić i pozwalać jej przetrwać. Jednakże dziewczyna powoli dojrzewa, co wpływa na jej relacje ze smokiem i resztą świata. A gdy trafia na uczelnię, to jej życie zmienia się jeszcze bardziej. Jednakże Jane ciągle wydaje się być uwikłana w pewien krąg powtarzających się wydarzeń, pojawiających się tych samych osób. Czy wiąże się to z wpływem smoka?
„Córka żelaznego smoka” to powieść o przeznaczeniu, fataliźmie, chaosie, tworzeniu i niszczeniu, kole życia i śmierci, okrucieństwie i współzależności.
„Smoki Babel” wydają się być częściowo osadzone na podobnym schemacie. W życiu Willa, sieroty, który do tej pory ze spokojnej wsi obserwował tylko wojnę, dziejącą się na horyzoncie, również pojawia się smok. Will – tak samo, jak Jane – staje się wybrankiem przerażającego stworzenia, zostaje jego pomocnikiem. I tak samo, jak w przypadku pierwszej powieści, na początku wydaje się to zmiana na lepsze. Ale ponownie wpływ smoka wydaje się być niszczycielski i prowadzi do decyzji dotyczących życia i śmierci.
Przez chwilę Willowi wydaje sie, że uwolnił się spod wpływu smoka. Jednak to tylko złuda, on jest ciągle gdzieś w jaźni Willa, jego wpływ ujawnia się w kluczowych momentach. A Will stara się uciec od wojny, trafić do wieży Babel, kwintesencji całego świata, miasta miast, pępka stworzenia. Chce tam dokonać zemsty, chociaż chyba sam nie wie dlaczego i za kogo. Co jednak na niego tam czeka?
„Smoki Babel” to dla mnie opowieść o władzy, zapętlających się losach, miłości, godności, nierówności społecznej i właśnie społeczeństwie.
Dwie powieści Swanwicka, które wydawnictwo wydało w jednym tomie, są wręcz monumentalne. Oferują czytającemu taki przepych wrażeń, które rzadko jaki utwór jest w stanie dostarczyć. Uniwersum, w którym są osadzone jest niewiarygodnie bogate. Oprócz tego, że prezentuje jakby odwróconą rzeczywistość, gdzie ludzie są istotami niższego rzędu, a światem rządzą kasty elfów-biznesmenów wraz z różnorakimi magami, to jeszcze jest pełne tak różnorodnych stworów, że można poczuć się przytłoczonym. Autor połączył przynajmniej kilka rożnych gatunków i konwencji, a te wszystkie stwory rodem z fantasy osadził w świecie pełnym technologii, ale charakteryzującym się wieloma motywami z kultury nas otaczającej. Urzekły mnie szczególnie opisy Wieży Babel, które to miasto-państwo, wręcz symbol całego świata, jest miejscem, gdzie znajdziemy Broadway, Upper West Side, Hell’s Kitchen i wiszące ogrody; gdzie biblioteki pilnuje lew, którego ukochane lwice śpią pod ziemią w oczekiwaniu porodu, a gdy ten nastąpi, cała wieża (wybudowana na górze Ararat!) się rozpadnie; gdzie mantikora jest ochroniarzem elfa; gdzie w podziemiach miasta galopują ślepe konie, a elfia piękność podróżuje na hypogryfie. Zachwycające połączenia i niesamowite bogactwo wrażeń, kreatywność autora chyba nie zna granic!
Te powieści wgniotły mnie w kanapę, szczególnie druga. Są tak wielowarstwowe, że trzeba im poświęcić każdą część umysłu, bo inaczej nie dość, że można się pogubić, to jeszcze nie wyłapać zachwycających niuansów fabuł. A autor pogrywa sobie z czytelnikiem stale zmieniając bieg wydarzeń, ukazując nowe warstwy, odwracając znaczenia wydarzeń oraz zmieniając wizję bohaterów pojawiających się na kartach powieści. Nic nie jest tu proste i oczywiste.
Obydwie powieści dały mi o wiele więcej, niż oczekiwałam. Zachwyciły i zostawiły z poczuciem książkowego kaca. Po ich lekturze dotarło do mnie wyjątkowo dosadnie jak bardzo miałka i powierzchowna jest większość książek, które aktualnie ukazują się na rynku. Jak bardzo skupione są one na byle jakiej rozrywce, byle szybciej, wciągająco i nieskomplikowanie. Żeby łyknąć i sięgnąć po następną, bo po co myśleć, zatrzymywać się, by zachwycić się jakimś zdaniem i wydarzeniem, po co zastanawiać się nad tym, co się w książce dzieje, jak czytelnik w tym czasie może przeczytać kolejną książkę?
Ten duet powieści przebojem trafił na mą listę książek roku 2012!
*****
Do tej pory przeczytałam w ramach Uczty Wyobraźni jeszcze dwie wspaniałe książki:
„Złodziej miecza” – Peter Lerangis
Wydawnictwo: Initium, 2012
Oprawa: twarda
Liczba stron: 174
Moja ocena: 4/6
Ocena wciągnięcia: 4/6
*****
„Złodziej miecza” to trzeci tom serii 39 wskazówek. Amy i Dan ruszają do Japonii, a poszukiwanie kolejnej wskazówki zawiedzie ich też do Korei. Yakuza, morderstwa, zamachy, porwania, do tego wszystkiego rodzeństwo chyba będzie się musiało w końcu przyzwyczaić, bo każdy z tomów pełen jest tak niebezpiecznych przygód.
Tym razem młodzi zostają wystrychnięci na dudka przez dwójkę swoich kuzynów, którzy w wyniku fortelu zajmują miejsca Amy i Dana w samolocie i odlatują do Japonii. Bohaterowie próbują znaleźć sposób na to, by również ruszyć w podróż oraz by odzyskać swoje rzeczy oraz uwolnić opiekunkę i kota. Ale przede wszystkim – kontynuować szukanie kolejnej wskazówki. Na ich drodze staje ponownie ich tajemniczy wuj – Alistair Oh. Mało tego, w pewnym momencie przyjdzie im podejmować decyzję, czy zaufać innym ze swych krewnych. A przecież rodzina do tej pory tylko ich oszukiwała, a motto wyścigu do wygranej to „nie ufaj nikomu!”. Jak postąpią bohaterowie?
Mimo tego, że każdy tom pisze inny autor, to jak na razie wychodzi im w miarę spójne dzieło. Wiem, że łatwiej jest, gdy każdy tom skupia się właściwie na nowej części przygody, ale jednak trzeba rozwinąć całą fabułę oraz zająć się dokładaniem cegiełek do rozbudowy i wiarygodności bohaterów. Po tych pierwszych trzech tomach wydaje mi się, że wychodzi to całkiem zgrabnie.
Jedyne, co mnie powoli, ale jednak coraz bardziej denerwuje, to fakt, że tak szybko i łatwo przychodzi rodzeństwu wydostawanie się ze wszystkich niebezpieczeństw i rozwiązywanie wszystkich zagadek. Najwięksi szczęściarze i geniusze wśród młodych osób 😉 Przydałoby się trochę uwiarygodnić ich przygody, a przez to całość zyskałaby na głębi, teraz sprawia wrażenie przyjemnej, ale powierzchownej rozrywki. Wiem, że to książka kierowana do bardzo młodych czytelników, ale też nie chodzi mi o stworzenie bardzo trudnego dzieła, tylko o dorzucenie większej dozy realizmu do tej wariackiej opowieści.
Mimo powyższych zarzutów, jestem bardzo ciekawa tego, gdzie autorzy zawiodą dwójkę młodych bohaterów w następnych książkach i jakie przygody im zafundują. Ciekawi mnie też, kto został zaproszony do tworzenia dalszych książek z tej serii. Lubię takie oderwanie się od rzeczywistości i powrót do czasów, gdy świat wyglądał zupełnie inaczej. Sięgnę więc po kolejne książki, a młodych czytelników zaproszę też do gry, która zapewne jest miłym uzupełnieniem tej książkowej przygody.
Tom 1 – „Labirynt kości”
Tom 2 – „Fałszywa nuta”
Blogowe dylematy
Tak się złożyło, że właściwie od początku listopada (albo jeszcze dłużej) jestem w biegu. A jestem w biegu, ponieważ prawie codziennie po pracy:
– mam spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi,
– mam spotkanie użytkowników Twittera,
– jest jakieś darmowe szkolenie o mediach społecznościowych, marketingu, PR lub innych interesujących mnie sprawach,
– mam spotkanie blogerów,
– mam spotkanie z niedawno widzianymi znajomymi,
– jest Social Media Czwartek, Aula nr XX etc.
Uwielbiam te spotkania, dają mi radość, inspirację, motywację do działania i kilka innych fajnych rzeczy.
Ale to wszystko oznacza jednocześnie, że wychodzę z domu rano i wracam koło północy. Jak można prosto wywnioskować: niezbyt mam czas na czytanie. Niestety, coraz częściej trafia mi się sytuacja, że w komunikacji miejskiej jest tak pełno, że nie mam po co wyciągać książki, więc i ta okazja przepada.
Czytam mało i na dodatek nie mam o czym pisać recenzji. Mam obawy co do tego, że coraz więcej tutaj treści nierecenzenckiej, a coraz mniej recenzji. Ale z drugiej strony może to pora na to, by rozszerzyć formułę bloga? Otworzyć się na nowe tematy i nowe wyzwania? Może tkwienie w recenzjach na siłę nie jest wcale takie fajne, jak zakładałam kiedyś (bo ogranicza mnie tylko do jednej pasji)? Muszę to wszystko przemyśleć.
I tak, to jest kolejny wpis „markujący”, a nie recenzja 😉