Uffff, co za miesiąc, normalnie nie wierzę! Zaczął się osławionym artykułem w Wyborczej (tak, tym, który wywołał taką burzę w szklance wody :>), potem było sporo spotkań autorskich, przygotowania robocze do Targów Książki, Festiwal do Czytania w Olsztynie (gdzie razem z Maciejem Marciszem prowadziliśmy spotkanie z blogerami), wielka radość, czyli uczestniczenie w Blog Forum Gdańsk i masa różnych innych wydarzeń. I – przede wszystkim – intensywne ogarnianie spraw pracowych, żeby ze wszystkim skończyć do końca października. To był istny hardcore! Ale przeżyłam, a nawet trochę poczytałam!
Ponownie przeczytałam 7 książek, czyli nadal zostałam na poziomie „najgorzej w tym roku”. Ale to mnie akurat nie dziwi, raczej dziwię się, że aż tyle przeczytałam. Znowu nie było żadnego stosu, ale chyba niedługo wrócę w końcu do tego zwyczaju, ostatnio uzbierałam kilka książek. Statystyki „zróżnicowania czytelniczego” były następujące: 3 książki do recenzji, 1 książka własna nierecenzyjna, 1 książka pożyczona oraz 2 książki do nowej pracy. Ładne statystyki, podobają mi się.
Pod względem płci zdecydowanie nie panował balans – tylko dwie książki napisały panie, a aż 5 – panowie (z czego dwie z nich były jednego autora). Bilans geograficzny miał się lepiej – 4 książki polskie, 3 książki zagraniczne. Aktywność blogowa nadal nie powala – opisałam trzy z przeczytanych książek. O bohaterze dwóch z pozostałych mam ochotę napisać osobną notkę, ma nadzieję, że kiedyś mi się uda!
Średnia ocena przeczytanych w październiku książęk wniosła 4,9, czyli była bardzo, bardzo wysoka! W sumie przeczytałam 2299 stron, czyli szału zdecydowanie nie było. Średnia grubość czytanych książek to 328 stron, czyli o ponad 100 stron mniej na książkę! Spadła mi wydajność, oj spadła, teraz już jest to jasne! Dziennie czytałam 74 strony, czyli faktycznie – ponad 1/3 mniej niż we wrześniu.
Zachwyt miesiąca?
Były trzy, chociaż właściwie dwa 😉 Pierwszym była najnowsza książka Waltera Moersa – „Labirynt Śniących Książek”, o której pisałam bardzo niedawno. Cudeńko! Pozostałe dwa, które są właściwie jednym, to „Ziarno prawdy” i „Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego. Zakochałam się w trylogii o prokuratorze Szackim. I chociaż w ostatnim tomie autor pojechał po bandzie, to i tak jestem pełna podziwu, że taki cykl się na polskim rynku pojawił, jest świetny!.
Rozczarowanie miesiąca?
Nie ma. Żadna książka nie została przeze mnie oceniona jako gorsza niż dobra.
Lista przeczytanych w październiku książek:
1. „Znasz-li ten kraj” Tadeusz Boy-Żeleński;
2. „Duma i uprzedzenie” Jane Austen (powtórka);
3. „Labirynt Śniących Książek” Walter Moers;
4. „Ziarno prawdy” Zygmunt Miłoszewski;
5. „Gniew” Zygmunt Miłoszewski;
6. „Już czas” Jodi Picoult;
7. „Grywalizacja” Paweł Tkaczyk.
Zaczęłam, ale porzuciłam czytanie „Małych kobietek”. Za dużo cukru, moralizatorstwa, za idealnie. Powinnam to była przeczytać, gdy miałam dwanaście lat, teraz już chyba za późno. Wytrzymałam do 16 strony i mnie lekko zemdliło. Może kiedyś…
Co się działo?
Działo się sporo, ale to pewnie część z Was już dobrze wie z bloga i Facebooka. O wpisie o artykule pisać pewnie nic nie muszę, a jakiś czas później wrzuciłam info o tym, jak to Oisajowi się ulało 😉 Zapraszałam do Olsztyna na festiwal i do oglądania relacji z Blog Forum Gdańsk. Poza tym był tylko jeden wpis o niedzielnym luzie i już same recenzje i podsumowania.
Pierwszy tydzień listopada wyssysa ze mnie wszystkie siły, zobaczymy więc, jak to będzie z czytaniem i blogowaniem w tym miesiącu…