Podsumowanie miesiąca – październik 2014

podsumowanie miesiaca

Uffff, co za miesiąc, normalnie nie wierzę! Zaczął się osławionym artykułem w Wyborczej (tak, tym, który wywołał taką burzę w szklance wody :>), potem było sporo spotkań autorskich, przygotowania robocze do Targów Książki, Festiwal do Czytania w Olsztynie (gdzie razem z Maciejem Marciszem prowadziliśmy spotkanie z blogerami), wielka radość, czyli uczestniczenie w Blog Forum Gdańsk i masa różnych innych wydarzeń. I – przede wszystkim – intensywne ogarnianie spraw pracowych, żeby ze wszystkim skończyć do końca października. To był istny hardcore! Ale przeżyłam, a nawet trochę poczytałam!

Ponownie przeczytałam 7 książek, czyli nadal zostałam na poziomie „najgorzej w tym roku”. Ale to mnie akurat nie dziwi, raczej dziwię się, że aż tyle przeczytałam. Znowu nie było żadnego stosu, ale chyba niedługo wrócę w końcu do tego zwyczaju, ostatnio uzbierałam kilka książek. Statystyki „zróżnicowania czytelniczego” były następujące: 3 książki do recenzji, 1 książka własna nierecenzyjna, 1 książka pożyczona oraz 2 książki do nowej pracy. Ładne statystyki, podobają mi się.

Pod względem płci zdecydowanie nie panował balans – tylko dwie książki napisały panie, a aż 5 – panowie (z czego dwie z nich były jednego autora). Bilans geograficzny miał się lepiej – 4 książki polskie, 3 książki zagraniczne. Aktywność blogowa nadal nie powala – opisałam trzy z przeczytanych książek. O bohaterze dwóch z pozostałych mam ochotę napisać osobną notkę, ma nadzieję, że kiedyś mi się uda!

Średnia ocena przeczytanych w październiku książęk wniosła 4,9, czyli była bardzo, bardzo wysoka! W sumie przeczytałam 2299 stron, czyli szału zdecydowanie nie było. Średnia grubość czytanych książek to 328 stron, czyli o ponad 100 stron mniej na książkę! Spadła mi wydajność, oj spadła, teraz już jest to jasne! Dziennie czytałam 74 strony, czyli faktycznie – ponad 1/3 mniej niż we wrześniu.

Zachwyt miesiąca?

Były trzy, chociaż właściwie dwa 😉 Pierwszym była najnowsza książka Waltera Moersa – „Labirynt Śniących Książek”, o której pisałam bardzo niedawno. Cudeńko! Pozostałe dwa, które są właściwie jednym, to „Ziarno prawdy” i „Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego. Zakochałam się w trylogii o prokuratorze Szackim. I chociaż w ostatnim tomie autor pojechał po bandzie, to i tak jestem pełna podziwu, że taki cykl się na polskim rynku pojawił, jest świetny!.

Rozczarowanie miesiąca?

Nie ma. Żadna książka nie została przeze mnie oceniona jako gorsza niż dobra.

Lista przeczytanych w październiku książek:

1. „Znasz-li ten kraj” Tadeusz Boy-Żeleński;

2. „Duma i uprzedzenie” Jane Austen (powtórka);

3. „Labirynt Śniących Książek” Walter Moers;

4. „Ziarno prawdy” Zygmunt Miłoszewski;

5. „Gniew” Zygmunt Miłoszewski;

6. „Już czas” Jodi Picoult;

7. „Grywalizacja” Paweł Tkaczyk.

Zaczęłam, ale porzuciłam czytanie „Małych kobietek”. Za dużo cukru, moralizatorstwa, za idealnie. Powinnam to była przeczytać, gdy miałam dwanaście lat, teraz już chyba za późno. Wytrzymałam do 16 strony i mnie lekko zemdliło. Może kiedyś…

Co się działo?

Działo się sporo, ale to pewnie część z Was już dobrze wie z bloga i Facebooka. O wpisie o artykule pisać pewnie nic nie muszę, a jakiś czas później wrzuciłam info o tym, jak to Oisajowi się ulało 😉 Zapraszałam do Olsztyna na festiwal i do oglądania relacji z Blog Forum Gdańsk. Poza tym był tylko jeden wpis o niedzielnym luzie i już same recenzje i podsumowania.

 Pierwszy tydzień listopada wyssysa ze mnie wszystkie siły, zobaczymy więc, jak to będzie z czytaniem i blogowaniem w tym miesiącu…

Reklama

Podsumowanie miesiąca – październik 2012

Po fantastycznym wrześniu nadeszła pora na zdecydowanie niefantastyczny październik 😉 Noooo ok, nie było tak źle, tylko wróciłam do normy i tyle. Co przy wizycie w domu, wyjeździe na Blog Forum, szalonych dniach targowych w Krakowie, wielu spotkaniach z nowymi znajomymi, i tak jest dobrym wynikiem.

W październiku przeczytałam 7 książek. A właściwie było to 6 książek papierowych, skończyłam też słuchanie „Francuskiej oberży”. Był to chyba najdłużej słuchany przeze mnie audiobook. Teraz w głośnikach (jak już jestem w domu i mam czas, więc rzadko) rozbrzmiewa „Cafe Pod Minogą” wyśmienicie czytane przez Zbigniewa Buczkowskiego. Może w końcu w listopadzie podgonię trochę słuchanie, w październiku nie dawałam rady 😦

Trochę rożności przybyło do mnie w październiku, chyba wszystkie prezentowałam w stosikach. Nadal nie kupuję książek, więc 28 października stuknęło mi 9 miesięcy bez kupienia książki. I kompletnie już tego nie odczuwam. Tak, jak nie odczuwam hm… niekupowania cieni do powiek czy biletów na wystawę sztuki nowoczesnej. I mogę powiedzieć tyle: o tak! Olbrzymia satysfakcja! Jeszcze gdybym się w taki sposób uwolniła od słodyczy, to byłoby miodzio. Może w końcu spróbuję i zobaczę, czy sie uda.

W październiku przeczytałam:

– 4 książki do recenzji,

– 2 książki własne nierecenzyjne,

– 1 książkę z biblioteki.

Tym razem przeważyły kobiety – 4 książki były napisane przez panie, a 3 przez panów. Aż pięć z nich było autorów zagraniczych, a tylko dwie napisali nasi rodacy. Tylko cztery z siedmiu książek opisalam na blogu, więc szału nie ma.

Średnia ocena przeczytanych książek wynosiła 4,1 i była to najniższa średnia od początku roku. W sumie przeczytałam 2520 stron, jednakże średnio czytałam o 70 stron grubsze książki, bo norma październikowa wynosiła 360 stron na książkę.

Odkrycie miesiąca? Takich odkryć zapierających dech, otrzymujących najwyższe noty niestety nie ma 😦 Najlepiej – ale na poziomie 4,5 – oceniłam dwie książki. „Accabadora” (Michaela Murgia) ma bardzo fajny, ponadczasowy klimat i cudnej urody cytaty. Kilka z nich wrzuciłam TUTAJ. Drugą książką ocenioną na 4,5 był „Szewc z Lichtenrade” – lubię Grafomana i tyle 😉 Dostarcza mi zawsze dobrej lub bardzo dobrej rozrywki, a na dodatek naprawdę fajnie bawi się historią – recenzja.

Gniot meisiąca? Gniotów też brak, jakiś taki nijaki był ten miesiąc, większość książek otrzymała ocenę 4. Najsłabiej – bo na 3,5 – oceniłam książkę „Francuska oberża”. Książka podobna do wielu innych, tutaj plusik dla lektorki, dała radę ją przeczytać całkiem fajnie. Co nie zmienia faktu, że był to mój najdłużej słuchany audiobook, okoliczności mu nie sprzyjały.

Ten miesiąc miał też dwa inne rekordy. Rekordowo długo czytałam „Tytusa Groana” – 3 tygodnie! Ta sama książka, razem z „Jeśli zimową nocą podróżny” Calvino pobiły też rekord hm… dziwności. Szczególnie pod względem stylu.

Plany na listopad? Brak. Byłam na chwilę w domu Rodzinnym i to jest jedyny (na razie?) zaplanowany na listopad wyjazd. Zamierzam pracować, uczyć się, czytać, pisać, przenieść bloga na własną domenę, spotykać się ze znajomymi, no i doszorować do czystości mieszkanie (bo ciągłe wyjazdy stale mi to uniemożliwiały). Czyli typowe życie przeciętnego człowieka.

Chciałam mieć domenę ksiazkowo.pl, niestety zajęła ją księgarnia, więc trzeba będzie wymyślić coś innego. Może być problem z sensowną nazwą, ech…