Tak blisko, tak daleko („Smaczne życie Charlotte Lavigne 2. Bąbelki szampana i sucre à la crème” – Nathalie Roy)

laduree paris charlotte lavigne

Charlotte na nowo w akcji! A wyzwań przed nią sporo – ślub, przeprowadzka do Paryża, teściowa, pasierbica, nowa praca, bycie żoną. Jak da sobie radę?

Drugi tom zaczyna się z przytupem – planowanie ślubu i wesela pod okiem kamery? To może przytrafić się tylko tej bohaterce! A że jej przyszły mąż nie chce słyszeć o tym, by ekipa telewizyjna nagrywała te uroczyste chwile? Furda z tym, Charlotte da sobie radę!

Pierwsza część książki jest bardziej w stylu pierwszego tomu i zwariowanej Charlotte, którą tam poznaliśmy. Planuje swoje wesele na podobnej zasadzie, jak wcześniej. Podoba jej się sala w pałacyku? To nic, że nie jest do wynajęcia na wesela, a dwunastogodzinny wynajem kosztuje 6500 dolarów, Charlotte się podoba. I jakoś dziwnym trafem zawsze udaje jej się dopiąć swego. Kolejno załatwia sprawy związane ze ślubem, kamera zagląda jej przez ramię, a kobieta kombinuje, jak to wszystko załatwić, by narzeczony nie zdał sobie sprawy z tego, że jest na antenie programu telewizyjnego.

Jednakże druga część powieści jest już odrobinę cięższa treściowo – pojawia się teściowa, która jest rozhisteryzowanym babsztylem. Świata nie widzi poza synem i wnuczką, a zdolna jest na bardzo wiele, by pozbyć się tej dzikiej obcej kobiety z Kanady. Ostro daje popalić Charlotte, na dodatek robi wszystko, by źle do niej nastawić trzynastoletnią córkę Maxou z pierwszego małżeństwa.

Do tego dochodzi nagłe postawienie życia na głowie – nowy kraj, nowe miasto, zwyczaje, tryb życia, brak pracy, oddalenie od przyjaciół i rodziny. To wszystko bardzo dokucza Charlotte. Nie potrafi się odnaleźć w Paryżu, na dodatek Maxou wydaje jej się tutaj inny, bardziej szowinistyczny macho-pracoholik, niż ten mężczyzna, którego poznała w Kanadzie. A jeszcze w ich otoczeniu na nowo pojawia się była dziewczyna Maxou, co dodatkowo zagęszcza atmosferę. Nie można też zapomnieć o instynkcie macierzyńskim, który nagle budzi się w Charlotte. Ufff… Sporo tego!

W drugim tomie ciągle mamy sporo jedzenia i picia, miks tęsknoty za przysmakami kanadyjskimi oraz odkrywania smaków nowej ojczyzny. I niekończące się zachwyty winem, które we Francji jest tak tanie w porównaniu z Kanadą. Ponownie więc radzę czytać będąc najedzonym, bo inaczej można nagle ocknąć się przy drzwiach lodówki z książką w ręku!

Charlotte nadal (chociaż w pierwszej części bardziej) mnie wkurza, strasznie z niej głupiutka, niemyśląca, kompulsywna i niedojrzała osoba. Mając 34 lata ciągle zachowuje się, jakby ich miała o połowę mniej. Jednakże wydaje się, że ma szansę zmądrzeć w ostatnim tomie, na co bardzo liczę.

Książka kończy się w taki sposób, że zostawia czytelnika z wielkimi znakami zapytania w oczach i pytaniem „no i co teraz?!?” w głowie. Pozostaje czekać i przekonać się, co też szalona Charlotte wymyśli!

PS. Moje wrażenia z lektury pierwszego tomu znajdziecie tutaj.

Reklama

„Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich” – Małgorzata Gutowska-Adamczyk

roza1

„Róża z Wolskich” to następna wielowątkowa powieść tej autorki. Kolejny raz wstąpimy również do Gutowa. Jednak głównie czas spędzać będziemy w stolicy świata, mieście świateł – Paryżu.

Pani Wolska z córeczką osiedlają się w Paryżu. Dziewczynka – po nagłym aresztowaniu i zsyłce ojca – zaniemówiła, więc jej matka postanawia w tym właśnie mieście poszukać ratunku dla córki. Zamieszkują u krewnego, który z chęcią nieba by im uchylił, ale niestety, bezskutecznie. Pani Wolska opętana jest ideą cierpienia i smutku, a Róża – mimo że atrakcje, które funduje im wuj sprawiają jej radość – ciągle nie wypowiada ani słowa. A los wystawia je dalej na wielkie próby – kolejne zmartwienia rodzinne, majątkowe, zagrożenie zdrowia i życia.

Mijają lata, Róża dorasta, dojrzewa, zaczyna rozumieć, że kocha malować obrazy, jednakże jak może to pogodzić z ubogim życiem i potrzebą stałej pracy, by utrzymać siebie i pomóc rodzinie? A jeszcze na horyzoncie pojawia się miłość, taka skomplikowana, gwałtowna, zakazana. Tyle wyborów staje przed tą młodą kobietą! Wybór życiowej ścieżki jest w jej przypadku tak bardzo skomplikowany i pełen różnorakich konsekwencji, czyta się o jej życiu z wypiekami na twarzy!

Jest jeszcze drugi wątek – połączony z tym z przeszłości. Pojawiają się tutaj znane nam z trylogii postaci. Iga Toroszyn martwi się o portret hrabiego, który prawdopodobnie namalowała Rose de Vallenord, na której obrazy polują jacyś tajemniczy złodzieje. Postanawia więc skonsultować się w sprawie obrazu z historykiem sztuki – Niną Hirsch, której rodzina również pochodzi z Gutowa. I to właśnie Nina jest bohaterką drugiego wątku. Jej relacje z matką, miłość do Miłosza, badania dotyczące obrazu, ale także poznawanie losów własnej rodziny.

I Róża, i Nina są córkami toskycznych matek. I to jest kolejny, bardzo ciekawy wątek. Obserwowanie, jak podobnie i jak różnie radzą sobie z życiem i najbliższymi było dla mnie niezmiernie interesujące. Szarpanie się z matką, niemiejętność odcięcia pępowiny lub uzdrowienia relacji, to całkiem częsty temat historii, które znamy z naszego codziennego życia.

Autorka kolejny raz zafundowała mi literacką ucztę! Nie mogłam się oderwać od czytania, przebiła nawet moją ukochaną Joanne Harris. Świetna historia, opisana z iskrą, przekonująco i bardzo realistycznie. Widać, że razem z Martą Orzeszyną przygotowywały się bardzo rzetelnie do stworzenia jak najwierniej odwzorowanego tła historycznego. I świetnie im to wyszło! Te opisy miasta, ulic, budynków, sukni elegantek, wystaw etc. to istny majstersztyk 🙂

Ale nie będzie tak zupełnie bezkrytycznie. Dwie rzeczy mniej mi się podobały. Pierwsza to zachowanie Miłosza w sytuacji, gdy spotkał się z matką Niny. Pierwszy raz widziana kobieta oznajmia mu ważną nowinę, a on natychmiast wstaje od stołu i wyjeżdża? Nie próbuje poznać szczegółów czy porozmawiać z Niną, tylko natychmiast ucieka, jak jakiś dziesięciolatek, a nie dorosły facet. Druga sprawa, to swoista toporność, sztuczność kilku dialogów, może to cecha osobnicza, mój własny odbiór, muszę poczytać inne recenzje.

Te dwa drobiazgi kompletnie nie zmieniają faktu, że od lektury tej książki nie mogłam się praktycznie oderwać i że już doczekać się nie mogę kolejnego tomu. Uprasza się wydawnictwo o szybsze prace! 😉

PS. Jeszcze raz bardzo, ale to bardzo dziękuję blogerce, która zrobiła mi prezent-niespodziankę i przysłała tę książkę! Jesteś wielka! :*

© 

róża z wolskichWydawnictwo: Nasza Księgarnia, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 480

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 6/6


„Rubinowe czółenka” – Joanne Harris

montmartre

Nie miałam chyba okazji napisać Wam, jak bardzo kocham „Czekoladę”! Zarówno książkę, jak i film wielbię całym sercem już od lat. Rzadko mi się zdarza, bym tak samo lubiła i ekranizację, i oryginał, a tu właśnie tak jest. Każde jest urocze na swój sposób, porywające, magiczne i tak pełne smaków. Mmm…

Sutki„Rubinowe czółenka” to kontynuacja „Czekolady”.  Vianne Rocher wraz z córką – Anouk musiały opuścić Lansquenet. Tułały się po różnych miejscach, przeżywały najróżniejsze „wypadki”, aż w końcu osiadły w Paryżu. Odnalazły swój nowy – jakże różny od poprzedniego – świat na Butte, części dzielnicy Montmartre. Tutaj Vianne (już pod nowym imieniem – Yanne) zdołała stworzyć niewielką chocolaterie. Miejsce to nijak ma się do swej poprzedniczki, tym razem Vianne chce zginąć w tłumie przeciętności, powszechności, nie tworzy swych czekoladowych arcydzieł, sprzedaje gotowe słodycze. Chce przestać zwracać uwagę Życzliwych. Nic więc dziwnego, że miejsce nie jest popularne, a ona ledwo daje sobie finansowo radę. Ratuje ją zakochany Thierry, bogaty przedsiębiorca.

Anouk nie do końca potrafi się odnaleźć w świecie „normalności”. W szkole jest obiektem drwin, nie wie, dlaczego jej matka postanowiła tak raptownie się zmienić, nie potrafi z nią rozmawiać, więc oddala się od niej coraz bardziej.

Vianne też nie jest szczęśliwa. Tak radykalna i niezgodna z jej naturą przemiana nie przynosi jej zadowolenia, nie daje też spokoju, którego się spodziewała. Na dodatek martwi się o Anouk i malutką Rosette, zastanawia się nad związkiem z Theirrym, wspomina Roux i czasy, gdy była sobą.

Na ich drodze staje nagle ktoś, kto obu wydaje się powiewem szczęśliwości lat minionych. Szalona i barwna Zozie d’Alba, która wnosi w ich życie kolory, klientów, powrót smaków i zapachów chocolaterie, odmienia ich życie tak bardzo. Ale jaki jest jej prawdziwy cel?

Obawiałam się tego tomu, a dokładniej tego, że będzie przejawiał syndrom  drugiego tomu, czyli będzie albo dużo gorszy, albo wręcz kiepściutki. A tu zaskoczenie! „Rubinowe czółenka” są jednocześnie różne i tak bardzo podobne do „Czekolady”, w każdym razie jest to znakomita książka!

Odmienność przejawia się wprowadzeniem Zozie, razem z jej mroczną magią pełną wierzeń pochodzących z mitologii Azteków czy Majów. Dzicy bogowie, okrutna magia, a do tego nieokiełznana, egoistyczna, ale jednocześnie porywająco urocza bohaterka. Trochę alter ego Vianne, o ile można pójść w bardzo luźne nawiązanie do historii o doktorze Jekyllu i Panie Hyde.

fiołek

A jednocześnie jest to książka tak swojska, jak poprzedniczka. Tak  samo pełna tych cudownych zapachów, snujących się po chocolaterie i okolicy – czekolada, wanilia, chili i wiele innych… Ponownie przy czytaniu czułam prawie non-stop, że tak bardzo chciałabym tam być i sama spróbować tych pyszności – cukrowych fiołków w czekoladzie, pomarańczy zanurzonych w gorzkiej polewie, pralinek w wielu smakach i dziesiątek innych cudowności. Znowu poczułam się uwiedziona opisami, miałam poczucie, że jestem tam razem z nimi – czuję to samo, smakuję to samo, widzę to samo co oni. Harris w tej serii maluje słowem w taki sposób, że cały czas miałam wrażenie, że jestem częścią akcji, że przynależę do tej książki. Uwielbiam jej opisy i talent, z jakim tworzy ten cykl!

Te książki są pełne magii, uroku, cudownych smaków i zapachów, pięknych miejsc, w których można poczuć się, jak w domu. A do tego bohaterowie urzekają mnie całkowicie – zarówno ich zalety, jak i wady, ich emocjonalność, nieudolne często próby ułożenia sobie życia, ta nieporadność w stosunkach z ukochanymi osobami, delikatność i wewnętrzna siła. I magia, wszędzie magia…

Uwielbiam ten cykl całym sercem i teraz doczekać nie mogę się powrotu do Warszawy, bo tam zostawiłam trzecią – najnowszą – część. I tylko w głębi duszy martwię się, czy autorka nie zepsuła kontynuacji, oby nie!

© 

rubinowe czółenka

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2007

Oprawa: miękka

Liczba stron: 502

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6


„Klaudyna odchodzi” – Colette

klaudyna-odchodziWydawnictwo: W.A.B., 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 184

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Annie, młoda kobieta, którą ukształtowała miłość do mężczyzny. Od lat, od czasu przemiany z dziewczynki w panienkę, zakochana jest w Alanie. Mężczyzna wywiera na nią olbrzymi wpływ, kształtuje ją tak, jak sobie tylko zamarzy, ukochana dostosowuje się do jego życzeń i marzeń. Przez lata wychował więc sobie doskonały materiał na idealną żonę.

Młodzi żyją sobie spokojnie, w każdym calu tak, jak to powinno być… według Alana oczywiście. Pewnego dnia decyduje się on pojechać na drugi koniec świata, zająć się masą spadkową, z odbioru której obiecuje sobie godziwy majątek. Annie jest zrozpaczona, nie wyobraża sobie spędzenia samodzielnie tak długiego czasu. Alan przygotowuje więc dla kompletnie niesamodzielnej żonki dzienniczek, w którym zapisuje jej najważniejsze domowe „przykazania” i wskazówki, musztruje ją a propos zachowania, gdy go nie będzie i wyjeżdża.

Annie ma poczucie, że straciła grunt i oparcie, nie potrafi się odnaleźć w rzeczywistości bez Alana. W pierwszych dniach spędza czas głównie samotnie, przezwyciężając ból opuszczenia – chwilowego, jednakże tak dla niej okrutnego. Potem, zgodnie ze wskazówkami męża, udaje się do jego siostry, zaczyna z nią bywać tu i ówdzie, a w końcu wyjeżdżają „do wód”. Razem z nimi przebywają tam też inni paryscy znajomi, między innymi Klaudyna z Renaudem. Mąż wyraźnie zaznaczył, że Kaludyna nie jest odpowiednim towarzystwem dla dobrze wychowanej mężatki, jednak los – złośliwie – stale splata ich ścieżki. A ich rozmowy powoli, lecz nieubłaganie, zaczynają mieszać Annie w głowie. Zaczyna rozmyślać nad życiem, małżeństwem, miłością, celowością wydarzeń i samodzielnością. Gdy do tego dochodzą jeszcze wydarzenia związane z jej szwagierką Annie porzuca to towarzystwo i ucieka, by w spokoju przemyśleć swoje życie i zapanować nad nim.

„Klaudyna odchodzi” to opis dojrzewania i rozwoju, otwarcia na świat i siebie samą. Widzimy tu przekształcenie z bezwolnej kukiełki w kobietę z krwi i kości. Tu Annie otwierają się w końcu oczy i widzi siebie i swego męża w prawdziwie przejrzysty sposób, opadają jej łuski z oczu, co oczywiście powoduje szok i potrzebę przewartościowania całego życia. Klaudyna jest silnie zarysowaną postacią drugoplanową, która jednakże wywiera największy wpływ na Annie. Nawiązuje się pomiędzy nimi specjalna relacja, która obydwu kobietom pozwala zrozumieć to, czego oczekują od życia.

Wyobrażam sobie, że i ten tom cyklu musiał wzbudzić wielkie emocje, przecież to wręcz manifest feministyczny, popierający pod każdym względem samodzielność kobiet. Jest to również kolejna bardzo dobrze napisana książka Colette, tym razem dodatkowo bogata  w psychologiczne przemiany bohaterów. Niecierpliwie czekam więc na publikację ostatniego tomu, już niedługo!

©

Recenzje poprzednich tomów:

„Klaudyna w szkole”

„Klaudyna w Paryżu”

„Małżeństwo Klaudyny”


„Małżeństwo Klaudyny” Colette

Wydawnictwo: W.A.B, 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 220

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

Tom 1 – „Klaudyna w szkole”

Tom 2 – „Klaudyna w Paryżu”

*****

Piętnaście miesięcy podroży poślubnej może zmęczyć nawet Klaudynę. Żąda więc od Renauda powrotu do domu. Jednakże po powrocie okazuje się, że nie czuję się w domu, jego mieszkanie, jego służba jej nie zadowala, młoda małżonka tęskni za Montigny o tyleż mocniej, że po drodze wstąpili do tego miasteczka, nawet odwiedzili szkołę, poznali nowe uczennice, spędzili noc w sypialni w internacie. To wszystko rozbudziło dawne pragnienia i wspomnienia do tej pory zagrzebane pod kołderką niepamięci.

Klaudyna nie potrafi więc odnaleźć się w nowym życiu. Renaud wchodzi w wypracowane przez lata tryby – trochę interesów, sporo rozrywki. Bywa i przyjmuje, do tego samego zresztą namawia Klaudynę. Ona jednak na początku się opiera, z czasem powoli zmienia zdanie. A wtedy na ich drodze staje Rezi – piękna, eteryczna, drobna blondynka, która przykuwa uwagę Klaudyny. Powoli rośnie między paniami napięcie, które ujście może znaleźć tylko w zbliżeniu dusz i ciał. Tylko jak to zrobić, gdy obydwie są mężatkami bacznie obserwowanymi przez świat? I jak to pogodzić z miłością do Renauda?

Ta część zrobiła na mnie już mniejsze wrażenie. Klaudyna nie zachwyca tak bardzo urokiem, bezczelnością i sprytem, bardziej męczy niezdecydowaniem i chaotycznością. Miejscami wręcz mnie irytowała. Sama nie wie, co czuje do Renauda i Rezi, więc prowadzi z nimi swoistą grę. Owszem, Renaud traktuje ją czasami bardziej jak córkę, niż żonę, lecz ona sama daje mu ku temu powody. Zresztą jego to od samego początku intrygowało w Klaudynie, więc nie ma się tutaj czemu dziwić. A, gdy ona odkrywa, że chciałaby czegoś więcej, to nie jest w stanie tych pragnień jakoś wyartykułować, tylko szuka zaspokojenia tu i ówdzie. A to znowu prowadzi do efektu kuli śnieżnej, wydarzenia nawarstwiają się i prowadzą do takiego, a nie innego końca.

Inną sprawą jest to, że Klaudyna to ciągle – przynajmniej przez większość książki – niedojrzała panienka, której wydawało się, że jest dorosła. I to samo próbowała wmówić innym. A tak naprawdę tęskniła za życiem w domu rodzinnym, za szkołą, przyjaźniami, mruczącym kotem i rozpieszczaniem przez służącą. To właśnie w tym, że nie potrafiła dojść do tego, kim naprawdę jest i czego potrzebuje, upatruję źródło przynajmniej części problemów, które pojawiły się w tym tomie. Chociaż oczywiście nie wszystkie przyczyny wynikają z nieświadomości Klaudyny, nie zamierzam wybielać Renaud i Rezi. Jednakże Klaudyna w tej części trochę mnie rozczarowała i dlatego na jej głowie skupiła się większość mych gromów.

Ten tom jest bardzo… zmysłowy. Te wszystkie zapachy, smaki, kolory, westchnięcia, spojrzenia, guziczki i kosmyki włosów, Colette zatopiła się w zmysłowości. Zastanawiam się, jak tom pierwszy mógł wzbudzić taką sensację, a tom trzeci nie? A może zwyczajnie nie jestem tego świadoma i dlatego zakładam, że tylko pierwszy był skandalizujący. Dla mnie „Małżeństwo Klaudyny” jest potencjalnie o wiele bardziej bulwersujące dla dawnych salonów paryskich, niż tom pierwszy.

Mimo tego, ze ten tom zrobił na mnie ciut mniejsze wrażenie, to i tak jestem niezmiernie ciekawa tego, co wydarzy się w życiu Klaudyny, więc planuję sięgnąć po kolejny tom i opowiadania (ach, dlaczego ich nie wydano w styliste podobnej do tego nowego wydania?!). Bo Colette pisze w taki sposób, że to jedna wielka przyjemność czytelnicza, swoim stylem podbiła mnie i tyle!

©