Oprawa: twarda z obwolutą
Liczba stron: 220
Moja ocena: 4,5/6
Ocena wciągnięcia: 4/6
Tom 1 – „Klaudyna w szkole”
Tom 2 – „Klaudyna w Paryżu”
*****
Piętnaście miesięcy podroży poślubnej może zmęczyć nawet Klaudynę. Żąda więc od Renauda powrotu do domu. Jednakże po powrocie okazuje się, że nie czuję się w domu, jego mieszkanie, jego służba jej nie zadowala, młoda małżonka tęskni za Montigny o tyleż mocniej, że po drodze wstąpili do tego miasteczka, nawet odwiedzili szkołę, poznali nowe uczennice, spędzili noc w sypialni w internacie. To wszystko rozbudziło dawne pragnienia i wspomnienia do tej pory zagrzebane pod kołderką niepamięci.
Klaudyna nie potrafi więc odnaleźć się w nowym życiu. Renaud wchodzi w wypracowane przez lata tryby – trochę interesów, sporo rozrywki. Bywa i przyjmuje, do tego samego zresztą namawia Klaudynę. Ona jednak na początku się opiera, z czasem powoli zmienia zdanie. A wtedy na ich drodze staje Rezi – piękna, eteryczna, drobna blondynka, która przykuwa uwagę Klaudyny. Powoli rośnie między paniami napięcie, które ujście może znaleźć tylko w zbliżeniu dusz i ciał. Tylko jak to zrobić, gdy obydwie są mężatkami bacznie obserwowanymi przez świat? I jak to pogodzić z miłością do Renauda?
Ta część zrobiła na mnie już mniejsze wrażenie. Klaudyna nie zachwyca tak bardzo urokiem, bezczelnością i sprytem, bardziej męczy niezdecydowaniem i chaotycznością. Miejscami wręcz mnie irytowała. Sama nie wie, co czuje do Renauda i Rezi, więc prowadzi z nimi swoistą grę. Owszem, Renaud traktuje ją czasami bardziej jak córkę, niż żonę, lecz ona sama daje mu ku temu powody. Zresztą jego to od samego początku intrygowało w Klaudynie, więc nie ma się tutaj czemu dziwić. A, gdy ona odkrywa, że chciałaby czegoś więcej, to nie jest w stanie tych pragnień jakoś wyartykułować, tylko szuka zaspokojenia tu i ówdzie. A to znowu prowadzi do efektu kuli śnieżnej, wydarzenia nawarstwiają się i prowadzą do takiego, a nie innego końca.
Inną sprawą jest to, że Klaudyna to ciągle – przynajmniej przez większość książki – niedojrzała panienka, której wydawało się, że jest dorosła. I to samo próbowała wmówić innym. A tak naprawdę tęskniła za życiem w domu rodzinnym, za szkołą, przyjaźniami, mruczącym kotem i rozpieszczaniem przez służącą. To właśnie w tym, że nie potrafiła dojść do tego, kim naprawdę jest i czego potrzebuje, upatruję źródło przynajmniej części problemów, które pojawiły się w tym tomie. Chociaż oczywiście nie wszystkie przyczyny wynikają z nieświadomości Klaudyny, nie zamierzam wybielać Renaud i Rezi. Jednakże Klaudyna w tej części trochę mnie rozczarowała i dlatego na jej głowie skupiła się większość mych gromów.
Ten tom jest bardzo… zmysłowy. Te wszystkie zapachy, smaki, kolory, westchnięcia, spojrzenia, guziczki i kosmyki włosów, Colette zatopiła się w zmysłowości. Zastanawiam się, jak tom pierwszy mógł wzbudzić taką sensację, a tom trzeci nie? A może zwyczajnie nie jestem tego świadoma i dlatego zakładam, że tylko pierwszy był skandalizujący. Dla mnie „Małżeństwo Klaudyny” jest potencjalnie o wiele bardziej bulwersujące dla dawnych salonów paryskich, niż tom pierwszy.
Mimo tego, ze ten tom zrobił na mnie ciut mniejsze wrażenie, to i tak jestem niezmiernie ciekawa tego, co wydarzy się w życiu Klaudyny, więc planuję sięgnąć po kolejny tom i opowiadania (ach, dlaczego ich nie wydano w styliste podobnej do tego nowego wydania?!). Bo Colette pisze w taki sposób, że to jedna wielka przyjemność czytelnicza, swoim stylem podbiła mnie i tyle!