Premiera już jutro, 5 lipca!
Tak właśnie wydawca promuje najnowszą książkę Roberta Forysia. Czy słusznie? Nie mnie decydować, bo saga Martina ciągle jeszcze przede mną. Wiem, wiem, wstyd, ale cóż 😉 Przechodząc jednak do meritum…
Justycjariusz Tankrid przybywa do Wyrburga, by przeprowadzić śledztwo w sprawie morderstw dziewczynek. Ginęły okrutną śmiercią, podejrzani są ludzie z otoczenia hrabiny, przewija się też motyw upiorów i magii. Wydawałoby się, że ma on proste zadanie do wykonania, jednak nie przewiduje, że ścierać się będzie tutaj interes wielu możnowładców. A jeszcze na jego drodze stanie wiele kiedyś dla niego znacząca wstawienniczka Armina. Jak jej obecność na zamku wpłynie na śledztwo i jego rezultaty?
Maja, nowicjuszka w klasztorze w Liedelsn. Dziewczyna obdarzona jest dużym darem, więc jej przyszłość jako czcigodnej matki wydaje się rysować spokojnie i bezproblemowo. O ile tylko dotrwa do dnia, w którym przejdzie test. Uwzięła się na nią jedna ze starszych kandydatek – magistrantka Zoe. Czy jej los to klasztorne mury i pomoc możnowładcom?
Sanitariusz Heinz Jareński, naturalny syn cesarza Meryjskiego, którego los i knowania na dworze rzuciły na długie daleko od dworu ojca, zostaje wysłany jako emisariusz, który ma przekazać ojcu wiadomość i prosić o pomoc. A cesarz ma wobec niego plany i zmusza go do pozostania razem z nim. Jednakże nie odkrywa kart, więc Heinz może się tylko domyślać, o co ojcu chodzi.
A w tle tych wszystkich wątków jest sprawa najpotężniejsza – rozgrywki o władzę między możnowładcami Wiary a cesarzem Henrykiem II. Zetrą się tutaj dwa niezmiernie potężne stronnictwa. To oparte o religię ma swoje plany co do cesarstwa, możliwości moją wielkie, ciekawe, czy uda im się przeprowadzić te plany…
Dawno temu czytałam inną powieść tego autora – „Początek nieszczęść królestwa” – i nie zrobiła ona na mnie wielkiego wrażenia. Muszę jednak przyznać, że „Każdy musi płacić” wyszło autorowi zdecydowanie lepiej. Dwa największe zarzuty – niedopracowani bohaterowie i wrażenie chaosu fabularnego – tutaj właściwie nie istnieją. Wprawdzie tom robi wrażenie tylko przekąski podrażniającej apetyt, ale zakładam, że takie jest założenie autora, bo zapowiada się chyba dłuższy cykl. Piszę chyba, bo nie znalazłam potwierdzonych informacji na ten temat. Bohaterowie też są właściwie tylko wprowadzeni, ale to normalne w pierwszym tomie cyklu.
Co trochę przeszkadzało mi w czytaniu, to wielość bohaterów i nazw własnych. Szczególnie te wszystkie miejsca pojawiające się co chwile, razem z kombinacjami imienno-nazewniczymi (np. Dietrich z Bergen) sprawiały, że czytać musiałam koncentrując się bardzo mocno, bo łatwo się można było zgubić. Bolała mnie więc troszkę głowa, ale z czasem oczywiście wszystko staje się łatwiejsze, bo wchodzimy do centrum akcji i poznajemy postaci.
Przyznam, że po tym tomie ciekawa jestem, co też zafunduje nam autor. Wygląda na to, że nie będzie – wzorem Martina – oszczędzał bohaterów, jak też nerwów czytelników. Chciałabym bardzo usłyszeć coś na temat kontynuacji – na kiedy jest planowana, ile ma być tomów etc. Panie Foryś, proszę o głos w tej sprawie! 🙂
Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2013
Oprawa: miękka
Liczba stron: 460
Moja ocena: 4,5/6
Ocena wciągnięcia: 4,5/6