
Mam problem.
Popsuła mi się dotychczasowa umiejętność opisywania książek Murakamiego. Przynajmniej w tym przypadku nawalił jakiś włącznik, przełącznik, coś, co pomaga przekształcić ten natłok wrażeń w mniej więcej spójny i logiczny tekst. Nie działa, kaput. Czuję, jakbym każde słowo musiała z siebie wyciskać, panie Murakami, co pan ze mną zrobił?!
Te dwie powieści (czy można je nazwać powieściami? a może to bardziej opowiadania, zapis majaków, snów czy też wizji odautorskich?) to jego debiutanckie utwory, które przez całe lata pozostawały tajemnicą, bo autor nie zgadzał się na ich tłumaczenia. W końcu jednak i polscy czytelnicy zyskali możliwość zapoznania się z nimi, pytanie tylko, czy było warto?
Obydwa utwory to wprowadzenie do świata „tetralogii Szczura”, znanego niektórym czytelnikom z opublikowanych wcześniej „Przygody z owcą” i „Tańcz, tańcz, tańcz”. To właśnie tutaj po raz pierwszy pojawia się Szczur, barman Jay i poznajemy klimat, który potem odnaleźć można w dwóch pozostałych powieściach.
Akcja obu utworów toczy się w latach siedemdziesiątych. W pierwszym bohater jest studentem spędzającym wakacje w okolicach Kobe, w drugim natomiast jest już młodym przedsiębiorcą, prowadzącym razem z kolegą firmę tłumaczeniową.
Jak widać w obu utworach, od początku ten autor zanurzony jest w atmosferze pełnej niejasności, niedopowiedzeń, oniryzmu. Tu niedopowiedzenie, tam przemilczenie, czasami więcej buduje ciszą i brakiem, niż inni autorzy natłokiem słów. To opowieści o niby zwykłej rzeczywistości, jednakże w wersji Murakamiego zyskują nimb niezwykłości, pewnej nierealności. Bezsensowne byłoby opisywanie fabuły, bo to nie ona jest najważniejszym ich aspektem, lecz ona w połączeniu właśnie z atmosferą i stylem autora. I do tego ten jego poetycki, malowniczy język.
Już tutaj widać także tendencję autora do wplatania do jego utworów nawiązań do kultury masowej – muzyki, filmów, książek, a czasami też do muzyki klasycznej, dzieł politycznych i religijnych. Serwuje nam zawsze szczególną przeplatankę dla uważnych czytelników.
Coraz bardziej jestem przekonana, że wszystkie jego książki mają wątki wspólne – poszukiwanie własnej tożsamości, samotność, zagubienie, swoistą podróż w czasie i przestrzeni, dzięki której bohaterowie mogą odnaleźć, zrozumieć samych siebie, bliskie osoby, a czasami również wydarzenia, które ich dotykają.
Mam wrażenie, że te utwory nie mają akcji, nie mają fabuły w typowym tego słowa znaczeniu. Są opowieścią dla opowieści, to jej snucie, przeskakiwanie z tematu na temat, dygresje autora i jego bohaterów, to są cele ich istnienia. Dla mnie było to utrudnieniem w odbiorze jego książek, czego przecież przy innych jego tytułach nie miałam. Nie wiem, czy to wpływ tego, że czytałam w trakcie choroby, w każdym razie nie miałam poczucia, że odczuwam te książki, tak, jak te czytane wcześniej. Czegoś mi zabrakło. Urzekał styl i piękny język, ale same historie już tak nie uwodziły. Mam jednak jeszcze kilka innych jego książek do przeczytania, więc za jakiś czas przetestuję, czy to tylko te debiutanckie utwory zrobiły takie wrażenie, czy zmienia mi się percepcja jego książek. Oby to pierwsze!
Tak czy siak, wielbiciele Murakamiego będą zadowoleni. A tym, którzy jeszcze go nie znają, sugeruję jednak sięgnięcie po którąś z innych powieści, np. „Norwegian Wood” lub może trylogię „1Q84”.
Oprawa: miękka
Liczba stron: 320