Przedpremierowo: „Świat bez bohaterów” – Brandon Mull

Pozaświatowcy

Premiera: 20 lutego 2012

Lyrian, magiczna kraina, rządzona przez tyrana Maldora. Bezwzględnie rządzi on wszystkimi gatunkami, gnębiąc mieszkańców, okrutnie rozprawiając się z potencjalnymi rewolucjonistami. A jeszcze nie tak dawno Lyrian była zupełnie inną krainą… Czy istnieje na tym świecie ktoś, kto może się rozprawić z despotą? Wygląda na to, że nie!

I w tym momencie na scenę trafia dwójka nastolatków z zupełnie innej rzeczywistości – Jason i Rachel.  Dwoje nastolatków, którzy do tej pory żyli w świecie nam znanym, chodzili do szkoły, odrabiali lekcje, spotykali się z przyjaciółmi, gdy nagle za sprawą jakiejś dziwnej sztuczki trafili do tej magicznej krainy. Wyobraźcie sobie ich szok, gdy zostają wyrwani z bezpiecznego, znanego świata i rzuceni do zupełnie innej bajki. Bajki pełnej ludzi-nasion, czatowników, rozsadników, a tymi wszystkimi stworami rządzi człowiek, którego właśnie ta dwójka ma się pozbyć.

Przed bohaterami stoi trudne wyzwanie. Maldor jest niezmiernie potężny, można się go pozbyć tylko w jeden sposób – wypowiadając w jego obecności szczególne słowo. Można je wypowiedzieć tylko raz, potem straci ono swoją moc. Jakby to nie było wystarczająco skomplikowane zadanie, to najpierw muszą się dowiedzieć jakie to słowo! Składa się ono z sześciu sylab, a każdą sylabę przechowuje od lat wyznaczona do tego osoba, którą trzeba znaleźć. Potem zostaje tylko zapamiętanie każdej z sylab (bez wymawiania całości!) w prawidłowym brzmieniu, dotarcie do Maldora i wypowiedzenie słowa. A tego wszystkiego ma dokonać dwójka nastolatków. Drobiazg!

Jason i Rachel – jak to zwykle w takich książkach bywa – na początku nie pałają do siebie wielką sympatią. Jednak wspólny trud, zagrożenie, konieczność uciekania, oszukiwania, ratowania wzajemnie swej skóry, łączy ich szybko, nawet nie orientują się, kiedy zostają przyjaciółmi. Maldor śledzi praktycznie każdy ich krok, dookoła tak wielu wrogów, a tak niewielu przyjaciół. A na dodatek nie ma pewności, że przyjaciel jest prawdziwym przyjacielem, a nie tylko podstawionym przez władcę oszustem.

„Świat bez bohaterów” to schemat. Bo ileż to książek ukazuje historie, gdzie młody bohater czy bohaterowie nagle trafiają do innego świata i muszą przyczynić się do jego ratowania? Pewnie tysiące, jak nie dziesiątki tysięcy. Toteż gdy autor decyduje się na użycie takiego schematu, to sztuką jest użyć go tak, by to nie zmęczyło czytelnika i nie odrzuciło go od lektury. I to się – moim zdaniem – Mullowi udało. Począwszy już od drogi, jaką przebyła ta dwójka, by trafić do Lyrianu, a która była mocno nietypowa. Do tego sam magiczny świat i jego mieszkańcy, różnorodni i interesująco stworzeni.

Dzięki temu, że autor potrafił stworzyć ciekawy, niesztampowy świat w schemacie ogranym do bólu, to uzyskaliśmy ciekawą przygodówkę fantasy, głównie skierowaną do młodzieży. Nie jest to monumentalne dzieło, ale przyjemna rozrywka. Muszę przyznać, że i ja jestem ciekawa, jak  potoczą się dalsze losy dwójki przyjaciół, więc liczę na to, że wydawnictwo opublikuje cały cykl „Pozaświatowcy”.

©

Pozaświatowcy okładkaWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 544

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Cykl: Pozaświatowcy, tom 1

Reklama

„Bogowie muszą być szaleni” – Aneta Jadowska

bogowie musza byc szaleniWydawnictwo: Fabryka Słów, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 464

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Drugi tom cyklu „Dora Wilk”

*****

Premiera dzisiaj!

Cieszy mnie to, że na polskiej scenie „fantastycznej” pojawiły się zdolne, młode autorki. W 2010 roku moim prywatnym odkryciem była Marta Kisiel. W ubiegłym roku Martyna Raduchowska. A w tym roku (chociaż to odważne pisać taką zapowiedź 9 stycznia!) będzie nią Aneta Jadowska. Muszę napisać wprost – „Bogowie muszą być szaleni” to perełka rozrywki w wersji fantasy!

Dora Wilk żyje sobie w miarę spokojnie w alternatywnej wersji Torunia – Thornie. Zajmuje się drobnymi sprawami detektywistycznymi, a jej sława (skąd się wzięła dowiecie się w pierwszym tomie!) pomaga jej zdobywać lukratywne zlecenia. W codziennej pracy pomagają jej dwaj mocno specyficzni współpracownicy – anioł i diabeł. W trójkę pracują, mieszkają, a czasami nawet śpią. Mało tego, powietrze między nimi aż trzeszczy od napięcia, widać, że panów kusi Dora, a Dorę kuszą oboje, tylko nie może się zdecydować. To jednak nie jest clue powieści, chociaż relacje między nimi mają bardzo istotny wpływ na przebieg akcji książki.

Do Dory zaczynają napływać wieści o dziwnych zabójstwach, które doprowadzić mogą do walk między silnymi grupami magicznej krainy – wampirami, wilkami oraz tzw. magicznymi (elfy etc.). Napięcie rośnie, niechęć się kumuluje, a Dora dwoi się i troi, by nie dopuścić do wybuchu wojny. Bo przecież zabójstwa wyglądają na pozorowane, tak, jakby ktoś specjalnie chciał zwalić winę na daną grupę, ale jak to wyjaśnić przywódcom klanów?

Żeby sprawy jeszcze bardziej skomplikować, znikają dwa wampiry, które kiedyś Dora uratowała, czuje się więc odpowiedzialna za wyjaśnienie ich zaginięcia. Do tego dochodzi dziwna, mocno niepokojąca kobieta, która mocno chce się spotkać z Dorą, ale po co? Dora na jej widok czuje podświadomą chęć ucieczki, coś więc musi być na rzeczy! Mało? Dora ma na dodatek dziwne sny. Śni o przerażającej kobiecie i mężczyźnie, którzy decydują o losach znanego Dorze świata. Kobieta ukazuje dziewczynie przerażające wizje przyszłości – to, co się stanie, o ile Dorze nie uda się znaleźć tajemniczego mężczyzny.

Ufff… Można dostać zadyszki, prawda? Dora ma więc co robić, całe szczęście, że ma dwójkę ukochanych przyjaciół do pomocy. A na jej ramieniu pojawia się nagle runa, która nie pozwala Dorze kłamać – przy każdej próbie kłamstwa świeci oraz przeraźliwie piecze. Jaki to będzie miało wpływ na to, jak Teodora będzie rozwiązywała konflikty między klanami i próbowała ogarnąć cały ten chaos?

Aneta Jadowska ma fantazję, to trzeba jej przyznać! Główna bohaterka – wiedźma z dwóch rodzajów magii (a kto wie, co w niej jeszcze siedzi!), żyjąca z aniołem i diabłem, w świecie pełnym najdziwniejszych stworów, mająca konszachty z każdym z możliwych klanów, archaniołami, Lucyferem i czort jeszcze wie kim. Urzekająco przystojny diabeł o szlachetnym charakterze oraz przepiękny Anioł Stróż, który zakochany jest w swej podopiecznej, ale nic z tym nie może zrobić, bo zostanie przeokrutnie ukarany za sprzeniewierzenie się obowiązkom. Do tego Jezus, bogowie najróżniejszych mitologii i ludzie. Mieszanka iście wybuchowa!

Oprócz fantazji autorka ma także dar do tworzenia przekonującej fabuły, cudnie pełnokrwistych i odjechanych bohaterów, a to wszystko na dodatek okraszone niezłym poczuciem humoru. Język jest w sam raz – nie prostacki, kolokwialny na tyle, na ile potrzeba, dostosowany do sytuacji i bohaterów. Lekki styl, interesujące światy, zakręcona, ale wiarygodnie przedstawiona intryga, to wszystko sprawia, że książkę pochłania się jednym tchem. Tak mnie wciągnęła, ze jak miałam przerwać lekturę, to marudziłam pod nosem, wyobraźcie to sobie sami!

„Bogowie muszą być szaleni” to naprawdę godziwa rozrywka na wysokim poziomie! A we mnie autorka zyskała fankę wyczekującą niecierpliwie kolejnych tomów.

thorn
Praca z profilu autorki na Facebooku.

© 

„Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick

corka zelaznego smoka smoki babel

Wydawnictwo: Wydawnictwo MAG, 2012

Oprawa: twarda

Liczba stron: 680

Moja ocena: poza skalą!

Ocena wciągnięcia: poza skalą!

*****

Obawiam się, że opisanie mych wrażeń z tych dwóch powieści może mnie przerosnąć. Nie wiem, czy podołam. Nie wiem, ponieważ dawno nie czytałam czegoś takiego, jak utwory, które wyszły spod pióra Swanwicka. Boję się (wyjdzie pewnie recenzja za długa dla wszystkich z grupy „tl;dr”), ale spróbuję.

Tym, co łączy te dwie powieści, są zdecydowanie nietypowe smoki. Maszyny, konstruowane w specjalnych fabrykach, to jednocześnie arcyprzebiegłe i niezmiernie inteligentne bestie, które los zmusił do symbiozy z pilotami, którzy na dodatek muszą był półkrwi człowiekiem, w innym przypadku szybko umrą straszliwą śmiercią. Smoki stworzone przez Swanwicka to jakby antyteza znanych nam smoków. Wydawałoby się, że o smokach przeczytaliśmy już wszystko – albo są bardzo inteligentne i dobre, albo przygłupie i złe. A te smoki są… potworne. One są maszynami do niesienia zniszczenia, na dodatek niezmiernie wytrzymałymi i zdolnymi do olbrzymich manipulacji. Potrafią długofalowo planować i przeprowadzać bardzo skomplikowane operacje. Marzą i starają się te marzenia urzeczywistniać. Smoki zagłady…

W „Córce żelaznego smoka” główną bohaterką jest Jane, dziewczyna pracująca w fabryce smoków. To ciężki, niebezpieczny i niewdzięczny kawałek chleba. Przy produkcji smoków wykorzystuje się dzieci różnych ras, bo to właśnie one – ze względu na swe rozmiary – zdołają się wszędzie wcisnąć i dotrzeć do różnych zakamarków. Jane spędza dnie na pracy i śnie, każda doba jest właściwie taka sama, jak poprzednia, do czasu, gdy gdzieś w jej jestestwie odzywa się smok. Czeka na nią i przyzywa ją do siebie, chce jej współpracy i oferuje pomoc w ucieczce.

Gdy już udaje im sie uciec, to czeka ich koegzystencja w ułudzie. Jane jest po to, by pomóc smokowi, a on ma ją za to chronić i pozwalać jej przetrwać. Jednakże dziewczyna powoli dojrzewa, co wpływa na jej relacje ze smokiem i resztą świata. A gdy trafia na uczelnię, to jej życie zmienia się jeszcze bardziej. Jednakże Jane ciągle wydaje się być uwikłana w pewien krąg powtarzających się wydarzeń, pojawiających się tych samych osób. Czy wiąże się to z wpływem smoka?

„Córka żelaznego smoka” to powieść o przeznaczeniu, fataliźmie, chaosie, tworzeniu i niszczeniu, kole życia i śmierci, okrucieństwie i współzależności.

„Smoki Babel” wydają się być częściowo osadzone na podobnym schemacie. W życiu Willa, sieroty, który do tej pory ze spokojnej wsi obserwował tylko wojnę, dziejącą się na horyzoncie, również pojawia się smok. Will – tak samo, jak Jane – staje się wybrankiem przerażającego stworzenia, zostaje jego pomocnikiem. I tak samo, jak w przypadku pierwszej powieści, na początku wydaje się to zmiana na lepsze. Ale ponownie wpływ smoka wydaje się być niszczycielski i prowadzi do decyzji dotyczących życia i śmierci.

Przez chwilę Willowi wydaje sie, że uwolnił się spod wpływu smoka. Jednak to tylko złuda, on jest ciągle gdzieś w jaźni Willa, jego wpływ ujawnia się w kluczowych momentach. A Will stara się uciec od wojny, trafić do wieży Babel, kwintesencji całego świata, miasta miast, pępka stworzenia. Chce tam dokonać zemsty, chociaż chyba sam nie wie dlaczego i za kogo. Co jednak na niego tam czeka?

„Smoki Babel” to dla mnie opowieść o władzy, zapętlających się losach, miłości, godności, nierówności społecznej i właśnie społeczeństwie.

Dwie powieści Swanwicka, które wydawnictwo wydało w jednym tomie, są wręcz monumentalne. Oferują czytającemu taki przepych wrażeń, które rzadko jaki utwór jest w stanie dostarczyć. Uniwersum, w którym są osadzone jest niewiarygodnie bogate. Oprócz tego, że prezentuje jakby odwróconą rzeczywistość, gdzie ludzie są istotami niższego rzędu, a światem rządzą kasty elfów-biznesmenów wraz z różnorakimi magami, to jeszcze jest pełne tak różnorodnych stworów, że można poczuć się przytłoczonym. Autor połączył przynajmniej kilka rożnych gatunków i konwencji, a te wszystkie stwory rodem z fantasy osadził w świecie pełnym technologii, ale charakteryzującym się wieloma motywami z kultury nas otaczającej. Urzekły mnie szczególnie opisy Wieży Babel, które to miasto-państwo, wręcz symbol całego świata, jest miejscem, gdzie znajdziemy Broadway, Upper West Side, Hell’s Kitchen i wiszące ogrody; gdzie biblioteki pilnuje lew, którego ukochane lwice śpią pod ziemią w oczekiwaniu porodu, a gdy ten nastąpi, cała wieża (wybudowana na górze Ararat!) się rozpadnie; gdzie mantikora jest ochroniarzem elfa; gdzie w podziemiach miasta galopują ślepe konie, a elfia piękność podróżuje na hypogryfie. Zachwycające połączenia i niesamowite bogactwo wrażeń, kreatywność autora chyba nie zna granic!

Te powieści wgniotły mnie w kanapę, szczególnie druga. Są tak wielowarstwowe, że trzeba im poświęcić każdą część umysłu, bo inaczej nie dość, że można się pogubić, to jeszcze nie wyłapać zachwycających niuansów fabuł. A autor pogrywa sobie z czytelnikiem stale zmieniając bieg wydarzeń, ukazując nowe warstwy, odwracając znaczenia wydarzeń oraz zmieniając wizję bohaterów pojawiających się na kartach powieści. Nic nie jest tu proste i oczywiste.

Obydwie powieści dały mi o wiele więcej, niż oczekiwałam. Zachwyciły i zostawiły z poczuciem książkowego kaca. Po ich lekturze dotarło do mnie wyjątkowo dosadnie jak bardzo miałka i powierzchowna jest większość książek, które aktualnie ukazują się na rynku. Jak bardzo skupione są one na byle jakiej rozrywce, byle szybciej, wciągająco i nieskomplikowanie. Żeby łyknąć i sięgnąć po następną, bo po co myśleć, zatrzymywać się, by zachwycić się jakimś zdaniem i wydarzeniem, po co zastanawiać się nad tym, co się w książce dzieje, jak czytelnik w tym czasie może przeczytać kolejną książkę?

Ten duet powieści przebojem trafił na mą listę książek roku 2012!

*****

Do tej pory przeczytałam w ramach Uczty Wyobraźni jeszcze dwie wspaniałe książki:

1. „Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”

2. „Piesń czasu. Podróże”

© 

„Strasznie mi się podobasz” – Pilipiuk, Przechrzta, Mortka, Domagalski, Dębski, Kozak

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011

Oprawa: miękka

Liczba stron: 260

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: od 3 do 5/6

*****

Jak już pewnie kiedyś pisałam – od czasu do czasu lubię czytać zbiory opowiadań. Dają mi one okazję na popróbowanie talentu różnych twórców, często po lekturze części z nich sięgam po powieści wybranych autorów.

„Strasznie mi się podobasz” to zbiór sześciu opowiadań stworzonych przez nazwiska dobrze już znane w światku fantastycznym. Są to opowiadania bardzo różne, przed ich przeczytaniem zastanawiałam się, co je połączy. Przeczytałam je i – szczerze pisząc – dalej zastanawiam się, co było celem powstania tego zbioru, jaki jest motyw przewodni. Nie jest on dla mnie jasny. Może poszukiwania i walka? Walka z samym sobą, o coś, co dla danej osoby ważne. A może nie ma motywu przewodniego.

Zbiór otwiera opowiadanie Andrzeja Pilipiuka pod tytułem „Wunderwaffe”. Kolejny raz autor wraca do swojego konika, który na dodatek bardzo dobrze mu wychodzi, czyli do tworzenia alternatywnych wersji historii. Tutaj mamy opowieść, która zaczyna się w przegrywających już powoli II wojnę światową Niemcach. Młody esesman – Heinz – zostaje przez szefostwo poinformowany o tym, że naukowcy odkryli istnienie światów alternatywnych, mało tego, mają urządzenie, które jest w stanie przenieść kogoś do wybranego świata. Zostaje więc wysłany do rzeczywistości, którą naukowcy wybrali jako odpowiednią, gdzie ma za zadanie poprosić rządzących o wsparcie i przekazanie broni lub wynalazków, które pomogą nazistom wygrać wojnę. Co może z tego wyniknąć?

Kolejne opowiadanie stworzył autor do tej pory jeszcze mi nieznany. Ale po przeczytaniu „Wędrowca” już wiem, że chcę przeczytać jeszcze coś, co napisał Dariusz Domagalski. Stacja kosmiczna w pobliżu Saturna staje się polem, na którym rozgrywa się przypowieść o podwójnej naturze Boga, o dobru i złu, zniszczeniu i kreacji. Bardzo ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Jezus jako niszczyciel, poszukujący, pragnący zjednoczyć się z dobrą stroną boskości. Trudno to wyjaśnić, ale warto przeczytać!

Następnie – w tytułowym opowiadaniu „Strasznie mi się podobasz” – jedziemy z Magdaleną Kozak na misję do Afganistanu. To kurz, krew, ciągłe poczucie zagrożenia i element niesamowitości, który dodała autorka, to ciekawa kombinacja. Wszystko jest niby realistyczne, a na końcu autorka robi czytelnikowi mały kawał.

„Impostorzy” Marcina Mortki, to bardzo przyjemne, lekkie opowiadanie o grupie młodych hobbitów, z których jeden bardzo, ale to bardzo chciał zostać bohaterem. Ale jak tu pełnić taką rolę, gdy ta rasa nigdy nie zostaje bohaterami? A na dodatek, gdy żyje się nudnym, wiejskim życiem od zabawy do zabawy? Jednakże, na horyzoncie pojawiają się… impostorzy, a to uruchamia koło wywrotowe w losach tej niziołkowej młodzieży. Fajne opowiadanie, wartkie, zabawne, zachęca do poznania innych utworów tego autora.

„Konstelacja Ananke” Rafała Dębskiego opowiada, o losach schwytanego po latach małodobrego – kata, który przez lata pozbawił życia wiele osób, a na którego nagle zastawiono pułapkę, z propozycją nie do odrzucenia. Jest to najdłuższe opowiadanie z całego zbioru i – moim zdaniem najmniej dynamiczne, najbardziej przygadane, spokojnie można byłoby je skrócić. Nie porwało mnie, chociaż nie mogę powiedzieć, że jest słabe, raczej przeciętne z akcentami, które ukazują, że autora stać na więcej.

„Miasto cieni i luster” Adama Przechrzty to wędrówka przez dziwaczne, zmieniające się bez przerwy miasto. Wcielamy się w kuriera, który musi przenieść do dzielnicy Maarit jej shem – ra, które zapewni jej stabilność na ciągle zmieniającej się mapie świata. Kurierów jest wielu, lecz czy którykolwiek dotrze do celu? Przecież na drodze czeka tak wiele niebezpieczeństw, a teren ciągle zmienia kształt. Ciekawy pomysł, dobre wykonanie, ale tu – odwrotnie niż w poprzednim opowiadaniu – czegoś mi zabrakło, mogło być więcej, dłużej, dogłębniej. Muszę spróbować książek tego autora, zobaczymy, co może zaoferować.

Sześć opowiadań, tak różnych, sporo z nich bardzo dobrych. Dobrze, że sięgnęłam po ten zbiór, bo dzięki niemu mam ochotę poznać lepiej kilku autorów, którzy zaprezentowali tutaj swe opowiadania. Przychodzi mi dzięki temu też do głowy przemyślenie, że z tą naszą fantastyką nie jest tak źle, jak to niektórzy psioczą… © Agnieszka Tatera

PS. Za dwie godziny przyjeżdżają do mnie goście, którzy zostaną do poniedziałku. Więc raczej do tego czasu moja aktywność tutaj będzie zerowa. Poczekacie, co? 😉

„Brylantowy miecz, drewniany miecz” – Nik Pierumow (tom 1)

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011

Oprawa: miekka

Liczba stron: 496

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

*****

Tym razem – zamiast samodzielnie pisać o fabule – oddam to miejsce we władanie opisu z okładki. Moim zdaniem jest na tyle udany, że warto.

Raz na sto lat Królewskie Drzewo Aerdunne rodzi cudowną broń – Immelstorn. Głęboko u korzeni Pasma Szkieletów spoczywa Dragnir – oręż krasnoludów. 

Dziewczynka z plemienia Danu i Imperator – jedno w żelaznej obroży, drugie w złotogłowiu, a łączy ich jedno: oboje są niewolnikami. Starzec w lochach świątyni, zwany Zamkniętym. Fess z Szarej Ligi, związany przysięgą… Tavi, której odebrano twarz i naród… Wszyscy uwięzieni, ograniczeni, zniewoleni – lecz nadchodzi czas, gdy wypełnia się proroctwo i świta nadzieja. 

„Kiedy Dwaj Bracia odzyskają wolność, nastąpi koniec świata”. 
Koniec starego i początek nowego, zrodzonego we krwi i cierpieniu, lecz wszak wolność nigdy nie była tania…

Ten opis krótko i konkretnie opisuje fabułą, ja bym tak nie potrafiła z prostego powodu – jak dla mnie jest ona bardzo bogata. Ale od początku! Ta książka to zdecydowanie klasyczne fantasy – rozbudowany świat ludzi i starych ras, pomieszanie interesów władców i magów, stare i potężne artefakty. Ale jednocześnie Pierumow tworzy świat, w który wkłada sporo nowego – chociażby dziwaczną Ulewę z jej Panem czy tajemniczego, potężnego starca żyjącego w lochach pod miastem i będącego niewiadomo kim. Do tego dochodzą dziwaczne postaci, szczególnie te negatywne. A to wszystko osadzone w bardzo spójnym i kompleksowo opisanym świecie. Autor przyłożył się do tego, co ja bardzo lubię – do opisu nie tylko miejsc, ale także zwyczajów, praw, tradycji, religii czy nawet kultury. Takie prowadzenie fabuły dodaje jej soczystości, pozwala lepiej zrozumieć świat i bohaterów, zwiększa wiarygodność. I przede wszystkim ukazuje – jeżeli fabuła jest spójna, a tu była – że autor przygotował się porządnie do pisania danej książki.

Podchodziłam do tej książki trochę nieufnie, zapewne dlatego, że nie wiedziałam czego się spodziewać. Jednakże błyskawicznie wsiąkłam w świat oferowany przez Pierumowa. Urzekły mnie przygody bohaterów, świat rozpięty pomiędzy Imperatorem, Tęczą i Szarą Ligą. Te wszystkie knowania, walka o władzę, w połączeniu z niewinnością czy pełną honoru postawą niektórych bohaterów – cacuszko! Z każdą kolejną stroną ten świat fascynował mnie bardziej, nie mogłam się doczekać tego, by zobaczyć, w którą stronę autor rozwinie akcję. A Pierumow zgrabnie rozwija fabułę – sporo akcji, ale też powolutku poznajemy odpowiedzi na część naszych pytań, widzimy rozwój bohaterów, jak również dowiadujemy się więcej o ich przeszłości, a to wszystko plecie się w zgrabną całość.

Bogactwo świata, wiarygodni i barwni bohaterowie, ciekawa akcja i dobrze zbudowana fabuła – to wszystko spowodowało, że zostałam podbita przez pierwszy tom Kronik Przełomu. Z wielką ciekawością zajrzałam na stronę wydawcy, by sprawdzić, kiedy wychodzą dalsze tomy, a tam… zero informacji. Pierwszy raz jestem zdenerwowana na jedno z moich ulubionych wydawnictw. Pierwszy tom na rynku jest już dosyć długo, całość w oryginale istnieje już od dawna, więc nie trzeba czekać, aż autor napisze, a tu taka przykrość 😦 Fabryko Słów – wydajcie resztę! Inaczej przyjdzie mi albo nauczyć się na nowo rosyjskiego, albo zbankrutować na kupno całości po angielsku. Bardzo chcę sie dowiedzieć, co się zdarzy w następnych tomach! © Agnieszka Tatera