Przyznaję, że…

Głupia ja. No, głupia, należy czasami złożyć samokrytykę 😉

22 grudnia. Pakuję się na wyjazd do domu rodzinnego. Dwa tygodnie urlopu. Szał ciał i uprzęży. 100 książek przeczytam i w ogóle. Pakuję się, oko pada na książki. No dobrze, to może zabiorę to i to, bo bardzo chcę przeczytać. O, może jeszcze to, bo na takiego grubasa nie będę miała czasu w normalne dni robocze. A, czekaj, jeszcze to, no i tamto. I w ten sposób wiozłam ze sobą sześć książek, część grubaśna.

Powiecie: no i o co Ci chodzi, przecież tyle książek na 14 wolnych dni, to zdecydowanie za mało?! Tiaaaa… Tylko są dwa „ale”.

Od środy do środy, a ja mam na koncie jedną w pełni przeczytaną książkę (z czego większość pochłonęłam w podróży z Warszawy) + dwie przeczytane w dużej części, ale nie wiem, czy zdołam je dzisiaj skończyć. Więc nawet nie dobiłam do trzech książek w tydzień, a jeszcze i tak czeka na mnie najgrubsza z tych przywiezionych.

Druga – podstawowa – sprawa: ja na moim tutejszym pięterku mam pewnie z 1000 książek do przeczytania. Więc co mnie napadło, by wieźć jeszcze sześć? To spowodowało, że albo w ogóle nie sięgnę po żadną z tutejszych, albo może przeczytam jedną. I znowu wyjadę z przeświadczeniem, że nic a nic się od trzech lat w liczebności stosów „do przeczytania” nie zmienia. Ech…

Obiecałam sobie, że to będzie ostatni raz. Następnym razem, gdy będę jechała na dłuższe wolne do Rodziców, to zabieram ze sobą maksymalnie dwie książki, a i to tylko wtedy, jeżeli mam coś pilnego do przeczytania. Pora zabrać się za to, co tu na półkach!

A mam smakowitości wiele, np. różne cykle/serie… Gdy klikniecie na foto, to zdołacie zobaczyć szczegóły 😉

serie ksiazek

Korcą mnie te wszystkie, a mam jeszcze Igrzyska śmierci, zaczątki Martina i Rowling i masę innych. Najbliższa – ze względu na logistykę – jestem sięgnięciu po „Kłamstwa Locke’a Lamory”. Bo więcej niż 1-2 książki nie zdołam zabrać ze sobą do Warszawy. Ale korcą mnie też np. te książki:

ksiazki do wyboru

A to tylko promil tego, co mam do wyboru. I teraz siedzę i się głowię. Co tu robić? Pomocy! A przede wszystkim: co czytać w tej sytuacji?

Szybka wojna!

Wczoraj na Facebooku nieopatrznie zapytałam o to, co czytać w następnej kolejności. Pojawiły się tam silne głosy optujące za dwoma tytułami. I powstała kwestia – którą wybrać? Dlatego postanowiłam zapytać Was – po którą powinnam sięgnąć najpierw? Mile widziane też uzasadnienie dlaczego, ale nie jest konieczne. A oto dwa typy:

szybka wojna

A dla tych, co nie znają ich treści poniżej krótkie ściągawki:

„Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ – Południe” – Topór i skała — oto skarby Północy. Wiedzą o tym nieustraszeni żołnierze Szóstej Kompanii, górskiego oddziału, strzegącego północnych granic Imperium Meekhańskiego. A jeśli istnieją starcia nie do wygrania? Jedyne, na co może wtedy liczyć Górska Straż, to honor górali.

Miecz i żar — tylko tyle pozostało zamaskowanemu wojownikowi z pustynnego Południa. Kiedyś, zgodnie ze zwyczajem, zasłaniał twarz, by nikt nie wykradł mu duszy. Dziś nie ma już duszy, którą mógłby chronić. Czy z bogami można walczyć za pomocą mieczy? Tak, jeśli jesteś Issarem i nie masz nic do stracenia.

„Opowieści z meekhańskiego pogranicza” to książka o wojnach bogów i wojnach ludzi. Poznaj plemiona, które trwają na pustyni od trzech tysięcy pięciuset lat, Aspektowaną Moc, mogącą okiełznać żywioły i ludzi, którym, gdy wszystko zawodzi, zostaje jeszcze miecz i topór w dłoni, a w sercu duma, honor i wytrwałość.

A jej konkurentką jest…

„Ptaki ciernistych krzewów” – Rozsławiona przez słynny serial australijska saga rodzinna, rozgrywająca się przez ponad pół wieku. Dzieje rodu Clearych, w którym urodziło się ośmiu synów i jedyna córka Meggie. Poznajemy jej dzieciństwo, młodość, nieudane małżeństwo i największy sekret: uczucie do młodego, ambitnego i przystojnego Ralpha, który jest księdzem. zaskakujące losy bohaterów, delikatność w rysunku postaci i paleta emocji, jakie towarzyszą wielkiej miłości, zjednały powieści miliony wielbicieli. Szerokie tło obyczajowe na tle wspaniałej przyrody Australii i Nowej Zelandii.

Pewnie jutro skończę aktualnie czytaną lekturę, więc czasu na głosowanie zbyt wiele nie ma. No i dzisiaj pewnie frekwencja będzie marna, bo balujecie. Ale co tam, spróbować mogę, do dzieła więc! Co mam czytać?

A wszystkich przy okazji zapraszam do wczorajszej notki o smakowitościach i czytaniu, czyli do „Czytelniczego omnomnom” 🙂