Zatrzymane chwile #8

Sierpień był pełen różnych wydarzeń, mnóstwo się działo, czekały na mnie również różne decyzje do podjęcia. Na nudę więc nie narzekałam! Ciekawe, jaki obraz ułoży się ze zdjęć, zobaczmy!

Najpierw wspomnienie z pobytu w Olsztynie. Byliśmy tam razem z Mają z bloga Wiecznie zaczytana oraz Boomerem z bloga Wszędoblogerski na zaproszenie organizatorów Festiwalu Dziedzictwa Browarniczego i było fajnie! Już cola w drodze do Olsztyna przekonywała mnie, że będzie dobrze 😉 Uczestniczyliśmy tam w warsztatach fotografii produktowej (środkowe górne foto) oraz warsztatach wideo. Poza tym mieliśmy okazję brać udział w bardzo smacznej degustacji piw Browaru Kormoran, o których opowiadał nam prawdziwy pasjonat tematu, bardzo dobrze się słuchało jego historii.

Mieliśmy okazję być chwilę na zamku, zwiedzić centrum miasta oraz spotkać się z blogerami książkowymi z Olsztyna. Piękne mieszkanie Uli zrobiło na nas wszystkich wielkie wrażenie, jest tam bardzo klimatycznie!

Pierwsze foto jest symbolem relaksu po naprawdę ciężkim dniu, miałam wtedy ochotę rzucić wszystko i jechać w dzicz hodować alpaki 😉 Na kolejnych widzicie #darylosu od kanału AXN oraz zaproszenie od Wydawnictwa Bellona, dzięki któremu miałam okazję porównać książkę z filmem, o czym pisałam TUTAJ.

Na kolejnym zdjęciu widzicie rezultat sprzątania, gdy boli mnie głowa, to czasami mi odbija na tyle, by zająć się sprzątaniem. Na środku piątkowy gość, który odwiedził nas w pracy i przyniósł sierpniowe premiery. A ostatnie to zdjęcie z miłego wieczoru, który spędziłam u znajomej – miałam okazję zobaczyć gdzie i jak mieszka, pospacerować po urokliwym parku i przegadać kilka godzin. Było bardzo fajnie!

Najpierw kubek, który pomagał mi w przetrwaniu dnia pełnego rzeczy, których nie lubię, a potem sushi – nagroda dla samej siebie za jego przetrwanie. Leniwy niedzielny poranek i popołudnie spędzone w gronie blogerów, czyli blogośniadanie w Miasto i Ogród, a później wizyta na wyścigach na Służewcu.

W sierpniu udało mi się przeczytać drugi (z trzech) komiksów, które swego czasu otrzymałam w prezencie. Niestety, ten zrobił na mnie mniejsze wrażenie. A na koniec jeden z moich ukochanych owocow w ramach kolacji.

Po męczących zakupach w centrum handlowym pozwoliłam sobie na pyszną pizzę na kolację, a co mi tam! Obok widzicie mini-stosik z jednego dnia: prezenty od znajomej, a na spodzie egzemplarz recenzencki. Obok moja „krówka”, czyli drugi storczyk zakwitł i cieszy me oczy!

Na dole sobotnie śniadanie umilone przez ten pięknościowo opakowany dżem. W sierpniu zdołałam też obejrzeć film, który zachwalała większość moich znajomych, nawet ci, którzy generalnie na takie filmy nie chodzą. Faktycznie, gdy wyłączy się mózg i potraktuje go jako najczystszą rozrywkę, to wtedy można się świetnie bawić! A przerwy w myśleniu o ważnych sprawach zapełniało mi czytanie np. tej książki.

Warszawska panna patriotka w parku na Żoliborzu. Obok pyszne piwo, symbol spotkania blogera piwnego z blogerką książkową. Mieliśmy o czym rozmawiać, oj mieliśmy! W dniu, w którym miałam wizytę u mojego ulubionego fryzjera otrzymałam w prezencie nową książkę Cabre. Poprzedniej nie czytałam, zobaczę więc, jakie wrażenie zrobi na mnie ta jego powieść!

Dolny rząd rozpoczyna foto mojej fryzury. Ja jednak kompletnie nie potrafię robić tzw. selfie! Gdy wyjeżdżałam z Warszawy, to było pochmurnie i deszczowo, a gdy dotarłam do Bydgoszczy, to przywitało mnie błękitne niebo i takie chmurki. A potem kilka dni rozmów z rodzicami, omawiania spraw, które wymagały podjęcia decyzji, ale najpierw przegadania ich na wszystkie strony. I zachodów słońca…

I takich cudnych zachodów, jak te dwa. I spełniania życzeń naszej kotki – chodź tu, podrap mnie po brzuszku, no dalej, czekam już całe 10 sekund!!

Nagle też odzyskałam takie wyróżnienie sprzed lat, czyścioszek jeden mały 😉 Jednak „dni burzy mózgów” minęły błyskawicznie i już wracałam do Warszawy, w towarzystwie czytnika i kawy. Po wielu nerwach i wątpliwościach (ci, którzy śledzą mnie na FB wiedzą, o co chodzi) udało mi się jednak polecieć na spotkanie robocze do Szwecji, na wyspę Sandhamn, która momentalnie podbiła me serce, ot chociażby takimi widokami, jak na ostatniej fotce.

Piękny zachód słońca na wyspie, a na pierwszym tle łódka autorki, która nas gościła. A obok nasza droga powrotna, zaczytane owieczki w samolocie 🙂 W ostatnim tygodniu sierpnia miałam okazję przeczytać przeuroczą (jeżeli lubi się takie książki) powieść „Miód na serce”, a to jej początek.

Kubek, który przysłali mi – razem z innymi drobiazgami – organizatorzy imprezy, na którą w końcu nie dojechalam, czyli See Bloggers 2014. Miły gest! Piątkowy wieczór przeleniłam w towarzystwie Wegnera i testowanego napoju. A sobota była bardzo aktywna – sprzątanie, pakowanie, a potem najpierw cudny piknik w gronie blogerów (ponownie Miasto i Ogród), a potem spotkanie z przyjaciółkami i domowej roboty pizza. Mimo początku – to był bardzo fajny ostatni dzień miesiąca!

To byłoby na tyle. Sporo wyjazdów, sporo spotkań, dużo się działo, wiele myślenia i decydowania, miesiąc pełen emocji!

Reklama

Zatrzymane chwile #7

Mamma mia, to już siedem miesięcy, kiedy, jak!?!

Nie napiszę nic o upływie czasu, bo i tak mam aktualnie różnorakie jazdy a propos tej kwestii, a na dodatek jeszcze życia, celu, kierunków, decyzji etc. Udaję więc, że nie zauważyłam, że ten czas  tak błyskawicznie leci. Ad rem…

W lipcu działo się sporo, co też widać na zdjęciach. Z miesiąca na miesiąc jest ich więcej! Ciekawe, czy zakończenie wyzwania 100 happy days ograniczy ich liczbę, zobaczymy w sierpniu! A, pamiętajcie, że po kliknięciu na dane zdjęcie zobaczycie jego powiększenie.

Najnowsza książka Stephena Kinga jako umilacz chorowania. Chociaż były takie momenty, gdy nie chciało mi się nawet czytać! Nienawidzę chorować, nie wiem, jak można to w ogóle lubić. Zdjęcie po środku to eksperymenty z funkcją makro. Mimo mojego olbrzymiego wstrętu, nie mogłam się oprzeć widokowi pająka na zmoczonej deszczem pajęczynie! Trzy kolejne zdjęcia wyjaśnień nie potrzebują. Uwielbiam zachody słońca, które można oglądać u moich Rodziców, ach i och! A ten ostatni zachód oglądałam w towarzystwie przyjaciółki z liceum, „odnalazłyśmy się” po latach i widujemy się co kilka miesięcy, zawsze jest fajnie. Cieszę się z podtrzymania tej znajomości! Ostatnie są poziomki prosto z krzaczka, zalety posiadania ogródka!

Pierwsze foto prezentuje przeczytaną część kolekcji książek Murakamiego, uwielbiam te wydania i ich kolory, śliczności! Ciekawa jestem, jak będzie się prezentowała całość, jak już kiedyś przeczytam je wszystkie. Kolejny zachód u Rodziców, nie jestem w stanie – będąc tam – nie uwieczniać tych widoków. Te stosy obok to 70 książek, które trafiły do okolicznych bibliotek. Ponoć panie bibliotekarki były wniebowzięte, więc się cieszę, że w końcu się na to zdobyłam!

Dolny rząd otwiera jeden z najprostszych i najsmaczniejszych wiosenno-letnich obiadów, uwielbiam! „Katedra w Barcelonie”, którą opisałam w ostatnią sobotę w towarzystwie ciasta z truskawkami, to było przepyszne zestawienie 🙂 I ostatni dzień chorobowego, tuż przed ruszeniem w podróż do Warszawy – rozpoczęcie lektury „Kobiety z Impetem”.

A w trakcie podróży – po dzikim upale – towarzyszyła nam ulewa za ulewą. Jednak z dobrą kawą i dobrą książką nic nie było mi straszne. Obok świętowanie rozpoczęcia lektury „Niewidzialnej korony”, należy uczcić kolejną książkę ukochanej autorki. Obok radość z pierwszych egzemplarzy „Sierocych pociągów”, które dotarły do naszego podręcznego magazynku.

A na dole wyniki moich kolejnych eksperymentów z krewetkami, jakie to było obłędnie dobre, o mamuniu… W ubiegłym miesiącu mówiło do mnie wiele przedmiotów – kapsli i butelek. Tymbarkowy kapsel sugerował randkę, taki flirciarz 😉 Ostatnie zdjęcie, to symbol naszego pokoju w firmie – jest najgorętszym pomieszczeniem w budynku i od dłuższego czasu ratuję się tylko lodami na przemian z zimną colą.

Dwa pierwsze zdjęcia obrazują niespodziankę przygotowaną w ramach comiesięcznego spotkania pod hasłem „Blogerzy i przyjaciele”. Tym razem organizator załatwił dla nas degustację różnych wersji Johnniego Walkera, to był zacny wieczór! Ambasador tej marki fantastycznie nam o niej opowiadał, słuchaliśmy jak urzeczeni. Właściwy człowiek na właściwym miejscu! A na koniec odśpiewał nam nawet hymn z filmu „Braveheart”!

Następnie jest przesyłka od Karmi – „dla relaksu” 🙂 Dwa z tych piw już za mną, jeszcze muszę sprawdzić ostatnie. Potem moja ulubiona z roboczych serii, czyli „Szmaragdowa Seria”, bardzo fajne książki! Na środku natomiast pyszne naleśniki z serkiem waniliowym i borówkami. A ostatnie zdjęcie to symbol cudownego czasu, który spędziłam w trakcie pobytu u Padmy z Miasta Książek. Cudnie było!

Zachód, jakim po powrocie z Poznania przywitała mnie Warszawa. Chyba się ucieszyła z mego przyjazdu 😉 A obok katedra w Poznaniu, symbol naszego popołudnia, który spędziłyśmy z Padmą pod znakiem książek Elżbiety Cherezińskiej. Jak to literatura potrafi inspirować! „Więzi krwi” to specyficzny film, ale poruszający bardzo ciekawy temat, relacje międzyludzkie to kopalnia pomysłów dla artystów!

Słonecznik na dole to symbol powolnego i uroczego wieczoru, który spędziłam ze znajomą, której nie widziałam chyba z 1,5 roku, jak nie dłużej. Rozmowy, dobre jedzenie, zimne drinki, a potem teatr nad Wisłą – było super! Kolejne zdjęcie pokazuje właśnie jakie tłumy były na tym przedstawieniu nad Wisłą! Ostatnie zdjęcie to ilustracja urokliwego popołudnia z widokiem na centrum Warszawy. Lubię to miasto, dosyć regularnie dopada mnie ostatnio taka właśnie refleksja.

Sushi, którym uraczyli mnie znajomi, było boskie! I pomyśleć, że dopiero za czwartym razem zaskoczyło i dopiero od tamtego momentu polubiłam te wszystkie maki i inne „kwiatki”. A obok kolejny gadający przedmiot, czyli komplement od butelki Coli 😉 Następnie przepiękne niebo witające mnie w pewien wolny, sobotni poranek.

Dolny rząd to smakowite lektury tejże soboty i kawa w przecudownej urody kubku. Nie mogę się na niego napatrzeć! A po powrocie z zakupów, na których byłam z przyjaciółkami powitał mnie taki zachód słońca. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mam pechowo pod tym względem wybrane mieszkanie, bo by móc się rozkoszować zachodami, to muszę być poza domem. Ostatnie zdjęcie to symbol niedzieli, w trakcie której non-stop od rana do wieczora lało i przełaziła jedna burza za drugą. A ja tak marzyłam o dniu w parku, ech…

W trakcie gorących wieczorów chłodziłam się np. piwem-lemoniadką lub lodami na kolację. Uwielbiam lato! Ostatnie foto związane jest z deklaracją w temacie: OFE czy ZUS?

Na dole roboczy kubek – symbol tego, że stuknął mi rok pracy w tej firmie, a ja tę datę przegapiłam i obudziłam się tydzień później! A czasami ostreeeee przekąski dodają energii w trakcie męczącego dnia. Pościg z burzą i ulewą zakończył się tym, że zdążyłam na spotkanie ze znajomą dotrzeć sucha, ale gdy rozchodziłyśmy się do domów, to i tak nas nieźle zmoczyło. Dobrze chociaż, że ciepło było, bo takich ulew kompletnie nikt się tego dnia nie spodziewał.

Pierwsze foto prezentuje mą dumę – storczyk, którego uratowałam od śmierci ponownie mi sie odwdzięcza i ślicznie kwitnie. Jaka to satysfakcja! Wydawnictwo Bellona sprezentowało mi przemiłe czytadełko oraz zaproszenie na przedpremierowy pokaz jego ekranizacji. To już jutro, więc mam nadzieję, że za kilka dni opiszę i jedno, i drugie.A obok opisów pyszności, pyszności na żywo – te kupione na pobliskim bazarze. Tyle dobra i to prawie za połowę ceny w porównaniu do okolicznych sklepów! Szkoda, ze nie mam tego bazaru po drodze z pracy.

A na dole kolejny sobotni poranek z ciekawą książką i smakowitościami. A te wszystkie butelki to bilety wstępu na imprezę urodzinową u Mati. Dosyć monotematyczni jesteśmy 😉 Ostatnie zdjęcie to powrót do dzieciństwa, czyli delektrowanie się smakiem papierówek. Na wieki wieków będzie mi się kojarzył ze szczenięcymi latami i poszukiwaniem tych już dojrzałych, bo inaczej będzie kwaaaaśno!

A chwilę po tych urodzinach Cola mówi mi takie rzeczy! Fajnie było, to fakt, ale każda impreza musi się skończyć 😉 „Banklady” to niesamowita historia pierwszej w historii Niemiec kobiety napadającej na banki. To ponoć właśnie przez nią trafiły do nich tzw. ciche alarmy! Na następnym zdjęciu widzicie mojego nowego przyjaciela – dysk zewnętrzny, który ma za zadanie pomóc mi w ogarnięciu zdjęć i dokumentów rozrzuconych na trzy komputery. Trzymajcie kciuki za sukces!

Na dole jarskie leczo, które uwielbiam, a które zrobiłam pierwszy raz w tym roku. Wyszło mniamuśne! A ostatnie zdjęcie to kwiaty, które kocham całym sercem, a które widuję – szczególnie w miastach – coraz rzadziej. I między innymi dzięki nim uwielbiam dzielnicę, w której mieszkam!

Oż w mordę, duuuużo tego! Ciekawe, czy ktoś w ogóle dotrwał do końca!

Zatrzymane chwile #5

Naprawdę polubiłam ten cykl! Zdecydowanie wpasował się w chęć „płodozmianu” i mój fotograficzny fioł 😉 Chociaż może powinnam nazwać to raczej „fiołem uwieczniania wspomnień”, bo nie pretenduję do tytułu fotografa roku. Ale to akurat jest mało ważne.

Znowu pobiłam rekord – 41 zdjęć! O dziwo, jest zdecydowanie mniej książkowo, co zresztą sami zobaczycie. Większość tych zdjęć to efekt mojego udziału w wyzwaniu „100 happy days”. Zwracam uwagę na to, co danego dnia poprawia mi nastrój, uszczęśliwia, wywołuje uśmiech na twarzy. Pozwala mi doceniać bardziej te małe szczęścia, jest to bardzo fajna sprawa!

I jakby co – pamiętajcie, że po kliknięciu zobaczycie większą wersję danego zdjęcia.

Długi weekend majowy wiązał się z pobytem u mnie mojej Mamuśki 🙂

U góry po lewej główna bohaterka, czyli moja rodzicielka. Obok wynik łowów „galeryjnych”, moje były bardzo udane, Mamy też niezłe. Oprócz szaleńst zakupowych były też inne, np. teatr. „Oniegin” w tej wersji był świetną rozrywką, polecam! A wieczorem przed wyjazdem otrzymałam prezent pożegnalny – budyń z domowej roboty dżemem. Mniam!

Przekąska, która wzbudziła mój lekki stupor – „Party mix” dla kotów… No nie wiem, może ze mnie schizol, że nie robię naszej kotce imprez? Cytat z tej recenzji, czyli mój kolejny powód do dumy. Na dolnym lewym zdjęciu kreatywna przesyłka od Muzy, czyli skrzyneczka słodkich pomarańczy (pomarańcze pożarliśmy razem ze współpracownikami, ale skrzynkę udało mi się przywieźć do domu, fajna jest) przysłana razem z książką o Italii. A po prawej stronie symbol wieczoru spędzanego z przyjaciółkami, czyli porcja frytek jedzona w pięć osób tuż przed wyjściem na tramwaj/metro/autobus i powrotem do domów. Super było!

Dzień wśród książek, czyli na czytniku tekst przedwydawniczy, a obok dopiero co odebrana książka „Troje” (właśnie kończę jej lekturę). W majowym zabieganiu znalazła się jednak chwila na 10 minut na słonku. Miło było przy tej fontannie, szczególnie, że obok odbywał się uroczy, nieporadny, nastoletni podryw 😉 Na dole bardziej kulinarnie – jeden z pysznych wiosennych obiadów, czyli domowej roboty ogórki małosolne, młode ziemniaki z koperkiem i sadzone jajka, mniam! A ostatnie zdjęcie prezentuje patio jednej z restauracji, w której lubię jadać od czasu do czasu weekendowe śniadania. Generalnie jest przydrogo, ale śniadania mają w cenach do przyjęcia i bardzo różnorodne. A na dodatek mają tak cudnie kolorowo – polecam „Blue Cactus”.

Jak na złość – w trakcie tak zajętego miesiąca – dopadło mnie potężne przeziębienie. Na początku próbowałam je kurować naturalnie – piwem wiśniowym 😉 Oraz oglądaniem kanału Klaudii Klary. Potem pocieszałam się przepysznymi kruchymi rurkami z kremem i tofii (uwielbiam budkę ze słodyczami niedaleko mego mieszkania, mają tam cudeńka!). Przyszło mi jednak wyposażyć się w „chusteczki”, przeziębienie przejęło władzę nad mym ciałem :/ Jednak pod koniec trafił się miły „uprzyjemniacz” w postaci wieczoru w babskim gronie – sałatka, alkohol i dużo rozmów 😉

Po spotkaniu z dziewczynami było kilka innych spotkań – maj był intensywny nie tylko roboczo, ale też towarzysko. Najpierw było czczenie odwiedzin koleżanki, a potem piwo kokosowe z blogerami 🙂 Storczyk, którego uratowałam od śmierci postanowił się odwdzięczyć i po raz drugi od reanimacji wypuszcza liść i łodygę – bazę pod kwiaty. No i w końcu trochę książek, czyli dzielenie się szczęściem z okazji odebrania takich fajnych przesyłek.

Nastał czas pyszności i coraz częściej na mym Instagramie pojawiają się właśnie foty z zakupów, ewentualnie gotowania. Ale oprócz zdrowych przekąsek czasami skuszę się na coś mniej zdrowego – te chipsy jednak szału nie robią, są ok i tyle. Książka, którą dostałam nagle, w trakcie picia piwka ze znajomymi, wszędzie dorwą blogerów 😉 A ostatnie foto to testowanie nowego smaku Somersby przy lekturze drugiej części „Golem i dżin”. Lemoniada (bo piwem jednak tego nie nazwę) jest pyszna, tak samo, jak wersja jabłkowa, luuuuubię!

Wieczór w Teatrze Kamienica zaliczam generalnie do udanych. Sztuka ciekawa, chociaż nie porwała, to jednak zapewniła rozrywkę. Kolejnego dnia rozrywkę zapewniali barmani w trakcie Ballantine’s Bartender Challenge, spróbowałam wtedy wielu interesujących drinków. W ubiegłym miesiącu – jako ekipa, która miała okazję swego czasu wprowadzać tę książkę na rynek – miałam przyjemność obejrzeć jej filmową adaptację. Jaki to fajny film! I jak dobrze, że zrobili go Szwedzi, a nie Hollywood. Naprawdę bardzo mi się podobało, wyszłam zachwycona! Świetnie dobrani autorzy, piękne ujęcia, dużo specyficznego humoru, świetny poprawiacz nastroju. A na ostatniej fotce widać, że ta książka towarzyszyła mi dobrych kilka dni – tak mało miałam czasu na czytanie w ubiegłym miesiącu!

Górnej fotki pewnie nie trzeba nikomu tłumaczyć. Powstała pierwszego dnia Targów, w drodze na nasze stoisko. O matko, ileż się działo przez te 4 dni! Niesamowite! Pierwszego dnia znalazłam jednak chwilę na to, by pójść na przedpremierowy pokaz filmu „Yves Saint Laurent”. Obawiałam się tego filmu, ale niepotrzebnie. Wywarł na mnie spore wrażenie, szczególnie grą aktorów. W targową sobotę otrzymałam niespodziankę od ekipy magazynu „Książki” – już po raz drugi dotarła do mnie szczególna personalizacja. Świetna sprawa, pomysłowości Wam nie brakuje, gratuluję! A ostatnie foto to słodki relaks w niedzielę po zakończeniu targów. O raju, jaka ja byłam wtedy zmęczona…

Dalszy błogi odpoczynek potargowy. Ale już dzień później aktywny wieczór spędzony z przyjaciółmi i Kinectem. Jakie to fajne ustrojstwo, nie wiedziałam, że zapewni nam tyle ruchu, a jeszcze więcej śmiechu 😉 Kolejny wieczór to pyszna obiadokolacja (szpinak, feta, makaron i prażony słonecznik, mniam!), kończenie książki i soundtrack Amelie w tle. A ostatnie zdjęcie to moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam, któż to tłumaczył tę cudną książkę. Potem się już nie dziwiłam tym, jak fajnie się ją czyta 😉

Pierwsze zdjęcie było unaocznieniem mej dumy z tego, że tak regularnie robię ćwiczenia na mój zmasakrowany kręgosłup szyjny. Niestety, duma ta krótką była, bo już wybiłam się z rytmu i robię je coraz rzadziej :/ Muszę się poprawić! Kolejne zaskoczenie „darami losu”, czyli słodka przesyłka od Wydawnictwa Prószyński. A ostatnie trzy zdjęcia zrobione zostały na Food Blogger Fest w Agorze, gdzie wybrałam się po to, by odkrywać nowe zakątki blogosfery, tym milsze, że chyba jasne jest to, że i kulinaria całkiem mocno lubię. Na pierwszym zdjęciu z dwójką blogerów książkowych, na drugim lunch z Meat Meet oraz prezentacja świetnego miejsca, stworzonego przez ludzi z wielką pasją, czyli Meat Love. A na ostatnim torby pełne prezentów, czyli „bardziej opłaca się być blogerem kulinarnym, niż książkowym” 😉

I to byłoby na tyle. Tak wyglądał mój miesiąc. Jak Wam się podoba taka wersja? Lepsza taka foto-gadulcowa, czy też bardziej „sterylna” wersja z poprzednich czterech miesięcy?