Zdrada i odkupienie („Pan Ciemnego Lasu” – Lian Hearn)

shikanoko

Książę Opat nie żyje. Shikanoko po zwycięskiej walce ucieka w głuszę, jest przerażony tym, że jego magiczna maska jelenia wydaje się być teraz jednością z jego twarzą, nie może jej zdjąć, czuje się jak kuriozum, dziwoląg. Bohater i wybawca, którym chciano by go ochrzcić, znika na dziesięć lat.

W kraju narasta susza i niepokoje społeczne. Ludzie zaczynają coraz głośniej szemrać, że równowagę przywróci tylko odnalezienie zaginionego następcy tronu – księcia Yoshimoriego i posadzenie go na tronie cesarza. Tylko gdzie on jest? I czy zechce wrócić? Kto mógłby przeprowadzić taki zamach stanu? Shikanoko przecież zniknął w Ciemnym Lesie. A na świecie jest tylko jedna osoba, która może przekonać go do tego, by podjął się tej ryzykownej misji…

Pierwsza część jest powolna, snują się sieci między bohaterami, pajęczyna akcji tkana jest powolnie i uzupełniana przez szczegóły militarne, kulturowe, ekonomiczne. Chociaż głównie poznajemy bliżej tych bohaterów, którzy w tej dziesięcioletniej przerwie dorastali, dojrzewali, zyskali własne motywacje i doświadczenia. Stopniowo autorka prowadzi ich w kierunku finału, łączy ich losy, wyznacza im role, prowadzi do celu. W drugiej połowie akcja nabiera tempa, by zakończyć się interesującym finałem, którego w pełni nie zdołałam przewidzieć wcześniej. Fajną zagrywką jest też pojawienie się na mgnienie oka łącznika z drugim cyklem tej autorki.

Cztery tomy opowieści o Shikanoko i losach cesarstwa to ciekawa lektura, której orientalny, a do tego często mroczny, pełen przemocy i magii klimat zapewne trafi do gustu wielu czytelnikom. To opowieść z jednej strony o honorze, odwadze, dążeniu do celu, z drugiej pełna zdrady, nienawiści, przemocy. To lektura dla wszystkich osób otwartych na nowe literackie światy oraz oczywiście dla tych, którzy lubują się w orientalnych historiach. Mnie się podobało, świat przedstawiony w tym cyklu zaintrygował mnie i pochłonął dosyć mocno, mimo tego, że czytałam go w czasie bardzo intensywnym, pełnym wydarzeń. Polecam!

Nie mogę przemilczeć przecudownego wydania obu tomów, gratka! Niestety, nie mogę Wam pokazać razem obu tomów, bo jeden jest w Krakowie, a drugi u mnie, musicie mi uwierzyć na słowo, sprawdzić w księgarni lub wygooglować 🙂

Reklama

Poszukując sprawiedliwości („Cesarz Ośmiu Wysp” – Lian Hearn)

cow

„Opowieści rodu Otori” mam na półce od lat. Cierpliwie czekają na swoją kolej, marzy mi się dłuższy urlop, w trakcie którego usiądę i pochłonę pięć tomów jeden po drugim… Gdy jednak trafiła mi się okazja przeczytania początku nowego cyklu, postanowiłam spróbować, tym bardziej, że niesamowicie kusiło mnie to piękne wydanie. Jak wypadło moje pierwsze spotkanie z Lian Hearn?

Najpierw długo i powoli wchodzimy w zbudowany przez autorkę świat. Klimat średniowiecznej Japonii – władcy feudalni, cesarz, słudzy, duchy, magia, ofiary, ceremoniały – jest wciągający i interesujący. Do tego dostajemy zbiór bohaterów, którzy zdecydowanie będą oddziaływać na czytelnika.

Z jednej strony młodzieniec, który traci ojca w rozgrywce z nieczystymi siłami i którym ma się opiekować stryj. Jednakże dybie on na życie dziedzica, gdy chłopak umrze, to cały majątek trafi w jego ręce. Jednak Kazumaru udaje się przeżyć, trafia pod opiekę wielkiego czarownika i w tym momencie zaczyna się właściwie nowe życie chłopaka.

Z drugiej strony mamy pana Kiyoyori, starszego syna możnego rodu, który pragnie tylko spokojnie żyć. Jednakże decyzja ojca i głowy rodu jest nieubłagana – Kiyoyori ma „przejąć” żonę młodszego brata i jego majątek, stanąć po jednej stronie wielkiego stronnictwa, a młodszy brat ma wyjechać i wejść do drugiego stronnictwa możnowładców. W ten sposób zawsze jeden z nich będzie u władzy. Jednakże ojciec nie rozważył wszystkich skutków swej decyzji…

Do tego jeszcze mamy postać księcia opata, wielkiego pana, który jest mistrzem intryg i szpiegów, a który postanowił posadzić na tronie cesarstwa swego człowieka, nie patrząc na to, co taki ruch oznacza dla całego kraju. Przeprowadza zamach, jednakże kilkuletni następca tronu – Yoshimori – znika i nikt nie wie, co się z nim stało. A kraj stopniowo zaczyna odczuwać skutki decyzji opata, chaos i zniszczenie rozlewa się powoli na coraz szersze jego połacie.

A gdy dodamy do tego jeszcze pomniejsze postaci, które także wpływają na akcję, tych wszystkich mędrców, magów, ukochane kobiety, córki, żony, to robi się wielowarstwowa opowieść o pragnieniach, zemście, miłości, władzy i sprawiedliwości. Bardzo uniwersalna historia osadzona w bardzo szczególnym świecie, doskonała kombinacja.

Lian Hearn zdecydowanie potrafi snuć opowieści, tworzyć wciągający klimat i interesujący świat. Przeczytałam „Cesarza Ośmiu Wysp” z zainteresowaniem, oczywiście na początku trochę musiałam się oswoić z tymi wszystkimi nietypowymi dla nas nazwami i nazwiskami, ale później szło już jak po maśle. Na tyle, na ile mnie to oceniać, Hearn udało się wytworzyć ten swoisty klimat powieści związanych z Japonią, co bardzo mi się podobało, stęskniłam się za nim, ale właśnie w takim wydaniu, niekoniecznie w wydaniu tych wszystkich opowieści o kurtyzanach, których zalew na rynku przeżywaliśmy dobrych kilka lat temu.

Wydanie jest przepiękne, zobaczcie sami! Piękna, klimatyczna okładka, twarda oprawa, tasiemka zamiast zakładki i brzegi kartek farbowane na czerwono. Cudo!

Jedyny brak, jaki odczuwałam, to opis, jak ma się ten tom do całości. Po zerknięciu do Internetu już wiem, że MAG wydał dwa pierwsze tomy w jednym zbiorze i że niedługo otrzymamy kolejne dwa w następnym i tym samym cały cykl w polskim wydaniu zamknie się w dwóch tomach. To jest według mnie istotna dla czytelników informacja, która powinna być uwzględniona na okładce. Ale to jedyny pierdół, do którego się przyczepię, bo naprawdę podoba mi się ta opowieść.

Jeżeli szukacie powieści fantasy inspirowanej Japonią, to „Cesarz Ośmiu Wysp” będzie dobrym wyborem!

Wieloksiąg taki se (#7)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Czas na kolejną notkę o kilku książkach. Tym razem wieloksiąg nijaki – książka, która mnie strasznie rozczarowała i książki „letnie”, zachwytu brak, zniechęcenia brak, lekko mdły środek. O czym myślę?

witaj w„Witaj w Murderlandzie” Frederique Molay

Nathan, niespełniony profesor Harvardu, rozwiedziony i samotny, spędza wolne chwile przed komputerem, grając w Island – grę, w której wiedzie przyjemne, lekkie życie. Jednak czasu… W grze potrąca kobietę, a krótko po tym okazuje się, że zginęła ona również w świecie rzeczywistym. A to tylko początek, gra coraz mocniej splata się z rzeczywistością. A jak się kończy?

Dawno nie czytałam tak kiepskiej książki! Pisana stylem co najwyżej opowiadania dziecka z podstawówki, tłumaczenie też raczej też nie powala (chociaż nie wiem, ile tej kiepścizny pochodzi z oryginału, więc trudno mi ocenić). Brrr… Jedyna jej zaleta to objętość – nawet jeżeli ktoś się upiera przy tym, by ją doczytać, to nie traci zbyt wiele czasu. NIE polecam.

Suminska_Usmiech_m„Uśmiech gekona: Azja jakiej nie znacie” Dorota Sumińska

Ta książka to próba stworzenia osobistego przewodnika po Azji. Autorka bywa w niej od 20 lat, kocha ją całym sercem i postanowiła tą miłością zarazić innych. Książka podzielona na krótkie rozdziały opisujące przeróżne miejsca.

Krótko i zwięźle: tak, jak lubię Sumińską, tak nie mam pojęcia, po co ta książka powstała. Serio. Całość to tylko powierzchowne skakanie z tematu na temat, tu liznę, tam dodam, dorzucę zdjęć i opublikuję. Wartość naprawdę podróżniczo-przewodnicka nikła. Zdjęć niewiele, więc i pod tym względem niewiele ma do zaoferowania. Zdecydowanie wolę powieści Pani Doroty.

Okrutna-milosc_Reginald-Hill,images_product,19,978-83-7534-033-4„Okrutna miłość” Reginald Hill

Cytując opis: „Mary Dinwoodie zostaje znaleziona martwa w rowie po wieczorze spędzonym z przyjaciółmi w pubie. Następnego dnia tajemniczy nieznajomy dzwoni do miejscowej gazety i cytuje przez telefon „Hamleta”. Tak rozpoczyna się kariera Dusiciela z Yorkshire.”

Doprawdy sama nie wiem, po co uparłam się ją doczytać do końca. Najpierw myślałam, że to może dlatego, że to środek serii. Ale nie, nie było między nami iskry 😉 Nuda, wkurzający bohaterowie, jakaś taka miałkość i brak zaangażowania w lekturę. Nie będę sięgać po kolejne.

*****

Jak widać – i tak czasami musi być, że pojawi się tutaj również coś nie tylko o fajnych książkach, ale i o tych mniej fajnych. Rzadko mi się ulewa, wolę do opisywania wybierać te, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, ale czasami nie wytrzymuję. Padło na dzisiaj 😉

Kobiecy wieloksiąg (#3)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Dzisiaj mniej typowo. Dawno temu zaczęłam stosować notki typu „wieloksiąg” (tutaj i tutaj) i pomyślałam, że książki, które opisuję dzisiaj, łapią się na jedno wspólne określenie – „zdecydowanie dla kobiet”. A więc kobiecy wieloksiąg i tyle!

dolina spelnienia tan„Dolina spełnienia” – Amy Tan

Kiedyś bardzo chętnie sięgałam po książki tej autorki, więc postanowiłam wrócić i przetestować, czy nadal robią na mnie takie samo wrażenie. Ale albo ja się zmieniłam, albo ta książka średnio jej wyszła. Pierwsza połowa mocno schematyczna – ta rozkochana właścicielka domu publicznego, ta łatwość oszukiwania innych, to porzucone dziewczę, te jej przygody – wszystko to już było w innych książkach. Druga połowa już lepsza, ale za to przekombinowana. Jako lektura dla rozrywki było ok, ale chętniej polecę inne tytuły tej autorki, np. Klub Radości i Szczęścia.

*****

jezioro cierni zimniak„Jezioro cierni” Magdalena Zimniak

Bardzo długo nie mogłam się zabrać za opisanie tej książki, więc cieszę się, że chociaż teraz napiszę o niej kilka zdań. Całkiem interesujaca fabuła, jednakże momentami szwankujące wykonanie, trochę niewiarygodnych momentów, które wpłynęły na mój odbiór książki. Bardzo dużo silnych emocji, skomplikowane relacje między bohaterami, sporo psychologicznego podbudowania bohaterów oraz tajemnice z przeszłości – taki miks zafundowała autorka czytelnikom. Do przemyśleń o osądzaniu ludzi, ferowaniu wyroków, cierpieniu, szukaniu odpowiedzi na pytania z przeszłości. Tej autorki czytałam jeszcze tylko „Willę”, która podobała mi się bardziej od tej książki.

*****

wciaz czekam young„Wciąż czekam” Louisa Young

To była książka niespodzianka. Nie kupiłam, nie zamówiłam do recenzji, dostałam w prezencie. Nie znam poprzedniej książki tej autorki, ale jasnym dla mnie jest, że można czytać tę nie znając poprzedniej, zapewne tracimy pogłębione zrozumienie bohaterów, ale historia i tak jest zamknięta. Książka ta była dla mnie interesująca ze względu na temat „powrotu do normalności” po wojennych przeżyciach żołnierzy i ich kobiet. Nie czytałam jeszcze chyba nic na temat tego, jak żołnierze radzą sobie po zakończeniu walki, gdy po latach wracają do domu, a głowę mają pełną wspomnień wojny, utraconych przyjaciół, zabitych podkomendnych, okaleczonych towarzyszy broni. Dusza poszatkowana na wieki, jak tu wracać do codzienności? Pod tym względem to bardzo ciekawa lektura, ale coś mi szwankowało w tym wykonaniu. Żebym tylko wiedziała, co! Może to, że jakoś nie połączyło mnie nic z żadnym z bohaterów? Sama nie wiem.

*****

A teraz uciekam się pakować. Wracam dzisiaj do siebie, koniec leniuchowania u Rodziców 😦 Ale najpierw spotkanie z przemiłymi molami książkowymi i – w części – blogerkami!

Rzeka opowieści – Słuchaj pieśni wiatru / Flipper roku 1973 – Haruki Murakami

flipper
Fot. cirox (flickr)

Mam problem.

Popsuła mi się dotychczasowa umiejętność opisywania książek Murakamiego. Przynajmniej w tym przypadku nawalił jakiś włącznik, przełącznik, coś, co pomaga przekształcić ten natłok wrażeń w mniej więcej spójny i logiczny tekst. Nie działa, kaput. Czuję, jakbym każde słowo musiała z siebie wyciskać, panie Murakami, co pan ze mną zrobił?!

Te dwie powieści (czy można je nazwać powieściami? a może to bardziej opowiadania, zapis majaków, snów czy też wizji odautorskich?) to jego debiutanckie utwory, które przez całe lata pozostawały tajemnicą, bo autor nie zgadzał się na ich tłumaczenia. W końcu jednak i polscy czytelnicy zyskali możliwość zapoznania się z nimi, pytanie tylko, czy było warto?

Obydwa utwory to wprowadzenie do świata „tetralogii Szczura”, znanego niektórym czytelnikom z opublikowanych wcześniej „Przygody z owcą” i „Tańcz, tańcz, tańcz”. To właśnie tutaj po raz pierwszy pojawia się Szczur, barman Jay i poznajemy klimat, który potem odnaleźć można w dwóch pozostałych powieściach.

Akcja obu utworów toczy się w latach siedemdziesiątych. W pierwszym bohater jest studentem spędzającym wakacje w okolicach Kobe, w drugim natomiast jest już młodym przedsiębiorcą, prowadzącym razem z kolegą firmę tłumaczeniową.

Jak widać w obu utworach, od początku ten autor zanurzony jest w atmosferze pełnej niejasności, niedopowiedzeń, oniryzmu. Tu niedopowiedzenie, tam przemilczenie, czasami więcej buduje ciszą i brakiem, niż inni autorzy natłokiem słów. To opowieści o niby zwykłej rzeczywistości, jednakże w wersji Murakamiego zyskują nimb niezwykłości, pewnej nierealności. Bezsensowne byłoby opisywanie fabuły, bo to nie ona jest najważniejszym ich aspektem, lecz ona w połączeniu właśnie z atmosferą i stylem autora. I do tego ten jego poetycki, malowniczy język.

Już tutaj widać także tendencję autora do wplatania do jego utworów nawiązań do kultury masowej – muzyki, filmów, książek, a czasami też do muzyki klasycznej, dzieł politycznych i religijnych. Serwuje nam zawsze szczególną przeplatankę dla uważnych czytelników.

Coraz bardziej jestem przekonana, że wszystkie jego książki mają wątki wspólne – poszukiwanie własnej tożsamości, samotność, zagubienie, swoistą podróż w czasie i przestrzeni, dzięki której bohaterowie mogą odnaleźć, zrozumieć samych siebie, bliskie osoby, a czasami również wydarzenia, które ich dotykają.

Mam wrażenie, że te utwory nie mają akcji, nie mają fabuły w typowym tego słowa znaczeniu. Są opowieścią dla opowieści, to jej snucie, przeskakiwanie z tematu na temat, dygresje autora i jego bohaterów, to są cele ich istnienia. Dla mnie było to utrudnieniem w odbiorze jego książek, czego przecież przy innych jego tytułach nie miałam. Nie wiem, czy to wpływ tego, że czytałam w trakcie choroby, w każdym razie nie miałam poczucia, że odczuwam te książki, tak, jak te czytane wcześniej. Czegoś mi zabrakło. Urzekał styl i piękny język, ale same historie już tak nie uwodziły. Mam jednak jeszcze kilka innych jego książek do przeczytania, więc za jakiś czas przetestuję, czy to tylko te debiutanckie utwory zrobiły takie wrażenie, czy zmienia mi się percepcja jego książek. Oby to pierwsze!

Tak czy siak, wielbiciele Murakamiego będą zadowoleni. A tym, którzy jeszcze go nie znają, sugeruję jednak sięgnięcie po którąś z innych powieści, np. „Norwegian Wood” lub może trylogię „1Q84”.

słuchaj piesni wiatruWydawnictwo: Muza, 2014

Oprawa: miękka

Liczba stron: 320

©