Wieloksiąg różności (#16)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Od siódmej rano (wrrrr!) rozpieprzają mi skwer pod oknami (bo po co mieć teren zielony, gdy można mieć parking…), więc próbuję jakoś odciągnąć uwagę od tego faktu (i hałasu), zagłuszając ich muzyką i wynajdując sobie absorbujące uwagę zajęcia. Na przykład napisanie notki. Dzisiaj będzie niezły miks – thriller, fantastyka i klasyka. A co, dla każdego coś interesującego!

*****

statek smierci„Statek śmierci” Yrsa Sigurdardottir

Do portu w Reykjaviku przypływa przepiękny, luksusowy jacht. Na brzegu czekają bliscy planujący odebrać członków załogi. Jakież jest ich zdziwienie, a następnie przerażenie, gdy odkrywają, że na pokładzie nikogo nie ma! W trakcie podróży z Lizbony do Reykjaviku zniknęła cała siedmioosobowa załoga, w tym czteroosobowa rodzina, która znalazła się na pokładzie właściwie przypadkiem. Co się wydarzyło na pokładzie? Gdzie zniknęła piątka dorosłych i dwie małe dziewczynki? Prawniczka Thora (znana czytelnikom z innych książek tej autorki) zostaje po części zaangażowana w śledztwo, a sprawa coraz bardziej się gmatwa, robi się coraz mroczniej i okrutniej. A jaka okaże się rzeczywistość?

Bardzo lubię książki Yrsy, niezmiennie jestem zaskoczona tym, że nie gości na wysokich miejscach list bestsellerów. Świetnie napisane kryminały i thrillery, atmosferka taka, że palce lizać (a w wersji dla co bardziej strachliwych – nie czytać będąc w domu samemu), ciekawe historie fabularne, fajni bohaterowie. Nie rozumiem tej absencji, imiona za trudne? Islandia nie jest modna? W każym razie ja bardzo książki Sigurdardottir polecam wielbicielom gatunku, będziecie zadowoleni.

Czeka na Was ciemność, mgła, wzburzone morze, zapach perfum pojawiający się tu i tam, ale przede wszystim… poczucie zagrożenia.

grimm city wilk„Grimm City. Wilk” Jakub Ćwiek

Grimm City, miasto, które wyrosło na ciele pokonanego przez ludzi olbrzyma. Miasto ponure, brudne, mroczne, nieciekawe. A na dodatek regularnie zasypywane pyłem, pokryte wydzielinami pochodzącymi z przemysłu bazującego na ciele giganta. Miasto, w którym nie chcielibyście mieszkać.

Od jakiegoś czasu giną taksówkarze. Nikt nie wie, dlaczego, ani też kto za tym stoi. Sprawa toczy się niemrawo do momentu, gdy ginie ustosunkowany oficer policji – Wolf. A przez zupełny przypadek w wydarzenia wplątuje się zwykły obywatel, Alfie, który zastępuje na kilka godzin swego kumpla-taksówkarza. Stara się on rozwiązać zagadkę, a u jego boku stają policjant Evans  i agent McShane.

Świetnym pomysłem jest oparcie fabuły na baśniach braci Grimm i w ogóle na opowieści jako takiej. Skonstruowane na tym społeczeństwa, kultury, religii – za to wszystko można autora tylko i wyłącznie chwalić, bo wyszło mu to bardzo ciekawie. Jednak sprawa sama w sobie przykuła mnie już mniej. Powieść czytało się dobrze, jestem ciekawa, co wyjdzie w dalszym tomie (tomach?) i kto ostatecznie za tym wszystkim stoi, ale odrobinę zabrakło mi tego uzależniającego od książki czegoś, co nie pozwala  na jej odłożenie. A i tak zamierzam przeczytać jeszcze kilka książek tego autora, szczególnie ciekawi mnie seria „Chłopcy”. Zobaczymy, jak ona przypadnie mi do gustu!

emma„Emma” Jane Austen

Emma, panna lat nieco ponad dwadzieścia, najbogatsza dziedziczka w okolicy. Podziwiana i rozpieszczana, uważana (również przez siebie samą) prawie że za kolejny cud świata. Jak to na prowincji, zajęć niewiele, Emma nie musi pracować, więc nadmiar wolnego czasu zagospodarowuje między innymi na swatanie swych znajomych. Tu najlepsza przyjaciółka, tam pastor… Sama wychodzić za mąż nie zamierza, boi się utraty swojej pozycji i wpływów. Jednak oczywiście los kryje wiele niespodzianek i nie wszystko idzie tak, jak Emma sobie wymyśliła, wręcz odwrotnie.

Cóż mogę napisać? Od lat niezmiennie uwielbiam powieści Austen, z całą ich niedzisiejszością, wkurzającymi bohaterami, fatalną pozycją kobiet, przestarzałymi poglądami etc. I tak porywa mnie klimat, cudownie narysowane życie z dawnych lat, te wszystkie szczegóły zarówno społeczne, jak i kulturalne, obyczajowe, jak i dosłownie szczegóły typu rozkładu dnia czy zwyczajów dotyczących funkcjonowania dworu. Cudowności! A na dodatek cudowności ślicznie napisane. Jako wielka fanka tej autorki straciłam już obiektywność, namawiam Was więc gorąco do czytania jej książęk

*****

W międzyczasie panowie skończyli dzisiejszą porcję rozwalania skweru,a sąsiad z góry wyłączył monotonną łupankę od której wibrowała podłoga u mnie 😉 Pełnia szczęścia, idę czytać! I życzę Wam udanego weekendu, spędzonego tak, jak macie ochotę!

Reklama

Wieloksiąg klasyczny (#11)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Niedziela to dobry dzień na kilka słów o jednej z moich ukochanych serii 😉 Wielokrotnie już zachwalałam „Angielski ogród” – za wybór książek, za przepiękne wydanie, ach te grafiki, ta twarda oprawa, obwoluta, wstążeczka-zakładka. To wyższy poziom przyjemności z czytania.

A w ostatnim czasie miałam okazje ponownie sięgnąć po kilka powieści w niej wydanych. Wszystkie pióra Jane Austen. I jak zwykle, mimo kolejnej już powtórki tych lektur – zachwyciłam się! Wiem, wszystkie generalnie mają ten sam schemat – jest ona, jest on i są przeszkody. Czy to duma i uprzedzenie, czy też stanowisko, środki do życia, nieporozumienia, uległość dla życzeń rodziny itp. Nie zmienia to jednak niczego – czyta się je wyśmienicie!

*****

Opactwo „Opactwo Northanger”

Tutaj najpierw mamy powieść „debiutantki” – wkroczenie na salony, odkrywanie nowych perspektyw życiowych, pierwsze wzloty serca, emocje. Jednak w drugiej części autorka postanowiła zadworować sobie z modnych za jej czasów powieści gotyckich. Wyszło jej to świetnie! Rozkoszna satyra i cięty języczek, te dwie cechy tej książki wzbudziły mój największy zachwyt.

Mansfield„Mansfield Park” 

Bogaty baronet bierze na wychowanie ubogą krewną. Przez lata Fanny traktowana jest życzliwie, ale z lekceważeniem, właściwie nikt się z nią nie liczy. Oprócz jednego z kuzynów, przyjaźń z Edmundem kwitnie, jednak oczywiście los wplata w akcję jeszcze wiele innych osób i pokus… Przyjemna lektura, może nie tak porywająca jak niektóre pozostałe ksiażki Austen, ale polubiłam Fanny i tyle.

Perswazje„Perswazje”

Anna Elliot, córka baroneta, przed laty została przekonana przez rodzinę do zerwania zaręczyn z niezamożnym kapitanem Wentworthem. Od tego czasu upłynęło już osiem lat, Anna jest ciągle niezamężna, wszystko wskazuje na to, że pozostanie starą panną. Jednak jej rodzina wpada w kłopoty finansowe, decyduje się na wynajęcie majątku, a to prowadzi do ponownego spotkania z dawnym ukochanym. Oczywiście, pojawi się też sporo różnych przeszkód do pokonania. Świetna lektura, nie dziwię się ani trochę, że jest uważana za największą konkurentkę „Dumy i uprzedzenia”.

*****

Muszę dorwać jeszcze te mniej popularne powieści Austen, bo te popularne już znam i czytałam wielokrotnie. A Wy lubicie tę autorkę? Którą powieść uważacie za ulubioną?

Zderzenie dwóch światów („Północ i południe” – Elizabeth Gaskell)

przędzalnia milton gaskell

Młoda kobieta i młody mężczyzna. Prosta sprawa? Banał? Nie w momencie, gdy ściera się południe z północą!

Margaret Hale to piękna, dumna córka wielebnego. Dobra rodzina, nieco koneksji, wychowywana u bogatej ciotki, więc światowa kobieta. Szczęśliwie żyje z rodzicami w małym domku na wsi. Do czasu jednak…

Ojciec Margaret decyduje o odejściu z Kościoła, co całkowicie zmienia ich życia. Porzucają spokojne życie w urokliwym zakątku i przenoszą się do miasta na północy. Wstrętnej, głośnej, brudnej północy. Gdzie czeka na nich naprawdę wiele zmian, zostają wystawieni na różnorakie próby, Margaret w szczególności.

Jednak północ jest – o dziwo – również inspirująca. To właśnie tutaj rozwija się technika, są wprowadzane różnorakie nowinki, ludzie chcą się uczyć, rozwijać. To tutaj ma chociaż trochę mniejsze znaczenie to, z jakiej rodziny się wywodzisz, a większe to, co umiesz i co masz w głowie.

I właśnie w przemysłowym Milton Margaret spotyka Johna Thorntona, przemysłowca kierującego potężną przędzalnią. Do majątku doszedł właśnie dzięki wiedzy i umiejętnością, zachodzące zmiany bardzo sobie ceni, ciągle dąży do dalszego rozwoju. Panna Hale robi na nim  na początku wrażenie butnej, zarozumiałej kobiety zapatrzonej w swoją klasę, a ona sądzi, że John to nieznośny prostak i wyzyskiwacz. Długa droga przed nimi!

Jednakże rozgrywka tocząca się między tą dwójką to tylko czubek góry lodowej. Mamy tu podzieloną na dwie części Anglię, rozdartą między rolnicze, powolne, sielsko-anielskie południe a industrialną północ o narowistych manierach. Mamy tu też opowieść o skutkach industrializacji, ale przede wszystkim o ludziach, którzy w niej uczestniczą – o robotnikach.

Gaskell mocno skupiła sie na losach pracowników. To właśnie historia Bessy Higgins, która w młodym wieku umiera na chorobę, której nabawiła się w pracy, chwyta czytelnika za serce. A to tylko jeden z przykładów, które można mnożyć. Czuć, że autorka przejmowała się tym, co się dookoła niej dzieje i poprzez swoje powieści próbowała przekazać różnorakie przesłania, w tym również to, że pracodawcy są współodpowiedzialni za los pracowników. To w postaci Johna Thorntona skupiła swoją wizję tego, jaki powinien być światły, nowoczesny pracodawca. To zmiany w nim zachodzące miały być wskazówką dla innych przemysłowców, tych spoza kart powieści.

Zresztą autorka próbowała pokazać, że przy pewnej dozie dobrej woli porozumienie (lub wręcz przyjaźń, a przynajmniej wzajemny szacunek) z obu stron są możliwe. Przyjaźń Thorntona z obcesowym, ale mądrym pracownikiem jest przyczynkiem do wielu nadchodzących zmian.

Chociaż czasami trochę przegadana i w tej dobrej woli autorki trochę moralizatorska, to jest to jednak przurocza ramotka. Cudownie mi się ją czytało! Przeżywałam te wszystkie wzloty i upadki, a gdy Margaret wystąpiła w obronie Johna, to serce mi biło chyba tak samo szybko, jak jej 😉 Elizabeth Gaskell kolejną powieścią zdobyła kawałek mego serca, wyrasta na jedną z moich ulubionych autorek z epoki.

„Północ i południe” to kolejna świetnie napisana powieść tej autorki. Interesująca, wciągająca, przy okazji romansu ukazująca w ciekawy sposób sytuację panującą w dawnej Anglii. Serdecznie polecam!

Czepeczki, turbany i herbata („Panie z Cranford” – Elizabeth Gaskell)

1850 moda

Premiera tego wydania: 30 kwietnia

Już od dawna chodziła za mną chętka na jakąś „ramotkę” (określenie dodane do mego słownika dzięki Zacofanemu w lekturze!). Jakaś klasyczna opowieść z uroczymi bohaterkami, skandalami w stylu „burza w szklance wody” i smakowitymi opisami. Dlatego, gdy trafiły do mnie pierwsze trzy tomy cudnie wydanej serii Świata Książki, to nie zastanawiałam się długo, tylko na drogę do domu rodzinnego zabrałam jedną z nich.

Bardzo żałuję, że dopiero teraz poznałam prozę Gaskell, bo „Panie z Cranford” to perełka. To swoisty zbiór opowieści z codziennego życia grupki pań w średnim i starszym wieku, które aspirują do miana śmietanki towarzyskiej miejscowości, którą zamieszkują. To właśnie one – chociaż najczęściej raczej zubożałe – pochodzą z tak zwanych dobrych domów, więc dyktują to, co wypada, a czego nie wypada.

Dni pań z Cranford upływają na dochowywaniu wierności etykiecie oraz na – jakby inaczej! – plotkach. Każde zdarzenie trzeba omówić, każdą decyzję przedyskutować, przeanalizować życie każdej osoby oraz zadecydować czy to i owo jest w dobrym guście. Narratorką jest obserwatorka z zewnątrz – Mary Smith. Nie mieszka w Cranford, jednak bywa tam regularnie i pomieszkuje tygodniami, raz u tej, raz u tamtej pani.

Często gości u sióstr – Debory i Matyldy, które to siostry są wdzięcznym obiektem jej obserwacji. Debora jest apodyktyczną dewotką, sztywną jak kij od miotły, a Matylda jest całkowicie przez nią zdominowana. Jednakże każda z pań wzmiankowanych w tej książce jest interesującym przypadkiem. Ich wady, zalety, śmiesznostki, to wszystko możemy poznać dzięki bystrej Mary.

 „Ale po jej odejściu panna Pole wygłosiła dłuższą mówkę do panny Matty, wyrażając radość, że jak dotąd uniknęła małżeństwa, które jak zauważyła, czyni ludzi niesłychanie łatwowiernymi, bo przecież kobieta musi być z natury bardzo łatwowierna, skoro nie może powstrzymać się od zamążpójścia (…)”

„Panie z Cranford” to nie tylko przecudowne opowieści z codziennego życia małomiasteczkowych pań, ale również opowieść uniwersalna – o ludziach. O tym, jacy jesteśmy, czy raczej, jacy byliśmy. Gdy czytałam te historyjki, to często przychodziło mi na myśl, że trochę szkoda, że niektóre cechy trochę w nas już zaginęły. Ta serdeczność, troska o innych, bliskość między ludźmi ogranicza się coraz częściej tylko do kilku najbliższych osób (często tylko rodziny), a poza tym panują stosunki mocno powierzchowne, nie dbamy tak naprawdę o to, co u innych się dzieje i co możemy zrobić. Jakoś nie sądzę, by można byłoby spokojnie oczekiwać teraz takiej reakcji, jaką okazały panie z Cranford na wieść o tym, co przydarzyło się Matyldzie. Kto oddałby część swych rocznych dochodów po to, by utrzymywać niespokrewnioną z sobą osobę? Śmiem wątpić, że niezbyt wielu. Chociaż może u mnie nastąpiła jakaś pora zwątpienia w jakość stosunków międzyludzkich, mam wrażenie, że zbyt mocno żyjemy na pokaz, by zrobić wrażenie na innych, a zbyt mało jesteśmy naprawdę ze sobą i dla siebie. Nawet dla siebie samych… No, ale to nie miejsce i nie czas, o tym może kiedyś indziej.

W każdym razie ta książka mocno mnie zachwyciła. Nie dość, że autorka okazała się bystrą obserwatorką rzeczywistości, jaka ją otaczała, to jeszcze przekazała to czytelnikom w bardzo fajny, barwny i interesujący sposób. I okrasiła jeszcze humorem!

„Tak, panno Matty, mężczyzna zawsze pozostanie mężczyzną. Każdy z nich chce, żeby go uważano za Samsona i Salomona zarazem, każdy jest zbyt silny, by dać się pobić i pokonać, i zbyt mądry, by miano go wywieść w pole. Pewno panie zauważyły, że mężczyźni zawsze przewidują, co się zdarzy, ale jakoś nigdy nikogo nie ostrzegą, nim to się zdarzy. Mój ojciec był mężczyzną, więc znam nieźle ten ród.”

Wszystkim tym, którzy od czasu do czasu lubią poczytać powieści tego typu polecam ją z czystym sercem. Znajdziecie tu sprawy ważne i drobiazgi, całe grono zróżnicowanych bohaterów i typową wiktoriańską atmosferę, pokazaną jednak w szczególny sposób. Nie zawiedziecie się!

© 

panie z cranford

Wydawnictwo: Świat Książki, 2014

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 192


„Klaudyna odchodzi” – Colette

klaudyna-odchodziWydawnictwo: W.A.B., 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 184

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Annie, młoda kobieta, którą ukształtowała miłość do mężczyzny. Od lat, od czasu przemiany z dziewczynki w panienkę, zakochana jest w Alanie. Mężczyzna wywiera na nią olbrzymi wpływ, kształtuje ją tak, jak sobie tylko zamarzy, ukochana dostosowuje się do jego życzeń i marzeń. Przez lata wychował więc sobie doskonały materiał na idealną żonę.

Młodzi żyją sobie spokojnie, w każdym calu tak, jak to powinno być… według Alana oczywiście. Pewnego dnia decyduje się on pojechać na drugi koniec świata, zająć się masą spadkową, z odbioru której obiecuje sobie godziwy majątek. Annie jest zrozpaczona, nie wyobraża sobie spędzenia samodzielnie tak długiego czasu. Alan przygotowuje więc dla kompletnie niesamodzielnej żonki dzienniczek, w którym zapisuje jej najważniejsze domowe „przykazania” i wskazówki, musztruje ją a propos zachowania, gdy go nie będzie i wyjeżdża.

Annie ma poczucie, że straciła grunt i oparcie, nie potrafi się odnaleźć w rzeczywistości bez Alana. W pierwszych dniach spędza czas głównie samotnie, przezwyciężając ból opuszczenia – chwilowego, jednakże tak dla niej okrutnego. Potem, zgodnie ze wskazówkami męża, udaje się do jego siostry, zaczyna z nią bywać tu i ówdzie, a w końcu wyjeżdżają „do wód”. Razem z nimi przebywają tam też inni paryscy znajomi, między innymi Klaudyna z Renaudem. Mąż wyraźnie zaznaczył, że Kaludyna nie jest odpowiednim towarzystwem dla dobrze wychowanej mężatki, jednak los – złośliwie – stale splata ich ścieżki. A ich rozmowy powoli, lecz nieubłaganie, zaczynają mieszać Annie w głowie. Zaczyna rozmyślać nad życiem, małżeństwem, miłością, celowością wydarzeń i samodzielnością. Gdy do tego dochodzą jeszcze wydarzenia związane z jej szwagierką Annie porzuca to towarzystwo i ucieka, by w spokoju przemyśleć swoje życie i zapanować nad nim.

„Klaudyna odchodzi” to opis dojrzewania i rozwoju, otwarcia na świat i siebie samą. Widzimy tu przekształcenie z bezwolnej kukiełki w kobietę z krwi i kości. Tu Annie otwierają się w końcu oczy i widzi siebie i swego męża w prawdziwie przejrzysty sposób, opadają jej łuski z oczu, co oczywiście powoduje szok i potrzebę przewartościowania całego życia. Klaudyna jest silnie zarysowaną postacią drugoplanową, która jednakże wywiera największy wpływ na Annie. Nawiązuje się pomiędzy nimi specjalna relacja, która obydwu kobietom pozwala zrozumieć to, czego oczekują od życia.

Wyobrażam sobie, że i ten tom cyklu musiał wzbudzić wielkie emocje, przecież to wręcz manifest feministyczny, popierający pod każdym względem samodzielność kobiet. Jest to również kolejna bardzo dobrze napisana książka Colette, tym razem dodatkowo bogata  w psychologiczne przemiany bohaterów. Niecierpliwie czekam więc na publikację ostatniego tomu, już niedługo!

©

Recenzje poprzednich tomów:

„Klaudyna w szkole”

„Klaudyna w Paryżu”

„Małżeństwo Klaudyny”