W siną dal, w siną dal…

W momencie, w którym czytacie te słowa, ja zapewne dojeżdżam do Wrocławia lub tam od dawna jestem. Dzisiaj rano silną grupą prawie 30 blogerów wyruszyliśmy wesołym blogobusem z Warszawy (przez Łódź 😉 ) do Wrocławia. A we Wrocławiu uczestniczymy w wydarzeniu „Reklamowe Pogaduchy Blogerów #4”.

Zapowiada się upojna podróż blogowym autobusem, miodny pobyt we Wrocławiu, w znakomitym towarzystwie pewnie kilkuset blogerów, a potem zapewne śpiący powrót. A w poniedziałek umrę w pracy.

W każdym razie – będę, gdy będę. I wtedy też opiszę wrażenia. Nie jestem w stanie określić, czy dam radę się odezwać w poniedziałek, wtorek, czy jeszcze inny dzień, bo tydzień – do piątku – zapowiada mi się tak aktywnie, że nie wiem, jak go przeżyję. Ale postaram się jak najszybciej zdać relację z wyjazdu. Recenzji pewnie szybko nie będzie, bo jakoś nie przewiduję zbyt dużej ilości czytania w najbliższych dniach.

Blogobus

Reklama

PR i reklama w blogosferze

Ludzie

Wczoraj w auli Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie odbyło się szkolenie „PR i reklama w blogosferze”. Prowadził je słynny (przynajmniej wśród blogerów i sporej części firm) bloger Kominek, czyli Tomek Tomczyk. Niedawno pisałam o jego książce – „Bloger”. Jak odebrałam szkolenie?

Było to szkolenie dla firm, taki jakby instruktaż, jak współpracować z blogerami. Sala była więc pełna przedstawicieli różnych firm, agencji reklamowych czy socialowych. Bardzo chciałam tam iść, bo jak do tej pory, to doświadczenie współpracy mam głównie z blogerami książkowymi, a to grupa specyficzna, z którą praca jest mało skomplikowana i właściwie bezproblemowa. No i nie ma zbyt wielu elementów, na które należy zwracać uwagę. Aktualnie zaczynam działania z innego typu blogerami, po części tymi „rankingowymi”, więc wchodzę na nowy teren. Jednocześnie staram się kontynuować pracę w kierunku działania w promocji internetowej, social mediach, współpraca z blogerami będzie więc dla mnie zapewne ważnym aspektem działań i w dalszych latach. To szkolenie wypadło więc w idealnym czasie.

Pierwsza uwaga – Tomek przygotował się naprawdę solidnie. Zrobił prezentację, która miała 226 slajdów i była niezmiernie ciekawa. Ale była ona tylko wstępem do tego, co chciał nam przekazać. Opowiadał z pasją, z humorem, było widać, że to wszystko, o czym mówi, wynika z lat praktyki i ze znajomości tematu. Prezentował naprawdę wiele przykładów, omawiał różnorakie case’y. Wszystko było dynamiczne i interesująco przekazane, nic więc dziwnego, że pięć godzin upłynęło migiem.

nespresso

Było zatrzęsienie różnych informacji. Od wstępu do blogosfery, przez kategorie blogów, czym charakteryzują się blogerzy, przez określenie z kim warto pracować, jak pracować, jak negocjować warunki, na co zwracać uwagę, jak badać wyniki wspólnej akcji, jak komunikować się z blogerami, co im oferować i jak to robić, czego wymagać, a o czym zapomnieć… To tylko urywek całości! Przykładowe slajdy z prezentacji znaleźć możecie na końcu relacji na blogu Kominka.

Po mniej więcej czterech godzinach prezentacji część formalna została zakończona, mniej więcej połowa uczestników opuściła salę, a między resztą a Tomkiem zaczęła się momentami dosyć gorąca dyskusja. Było wiele pytań, padały też antytezy do tych głoszonych przez prowadzącego. Przedstawiciele firm chcieli jak najwięcej konkretów, podawali konkretne przykłady z ich działań, chcieli przedyskutować wiele przypadków, które przytrafiają się im w pracy z klientami i z blogerami. Czas upłynął więc błyskawicznie, a z komentarzy, które czytałam na profilach bloga, osobistym profilu Tomka i pod postem na blogu – szkolenie zebrało ogrom pozytywnych opinii. I kompletnie się temu nie dziwię, bo i ja uważam, że to było bardzo dobre i profesjonalnie przygotowane szkolenie. Z chęcią wezmę udział w kolejnym 😉

alk

Z praktykaliów – bardzo dobra sala (chociaż mimo, że już tam byłam, to znowu błądziłam, a z rozmów wiem, że nie ja jedyna nie ogarniam poruszania się po tej uczelni), a firmy współpracujące z Tomkiem zaoferowały uczestnikom poczęstunek – kanapki, słodycze i kawę. Przerwy przeznaczyliśmy więc na konsumpcję i integrację. A ku memu zdziwieniu zostałam rozpoznana „z fejsika” przez toruńskich kolegów-blogerów-pracowników social media. To było naprawdę miłe zaskoczenie!

PS. Wszystkie zdjęcia pochodzą z bloga Kominka. Jak na nie klikniecie, to zobaczycie większe wersje. Jestem w szoku, że załapałam się aż na dwa, przeważnie nie ma mnie na żadnych. Normalnie hall of fame 😉

Blogerzy + dziennikarze = szczęśliwa przyszłość?

blogowanie

Żeby nie było, że tylko pracuję, czytam i chodzę na imprezy 😉 Uczestniczę również w interesujących spotkaniach, takich, jak czwartkowa debata. 7 lutego, w kawiarni „PaństwoMiasto” zebrało się prawie sto osób by podyskutować na gorący – dla nas – temat, a mianowicie:  „Blogerzy i dziennikarze – czy powinny ich obowiązywać takie same zasady?”. Zaproszeni goście próbowali odpowiedzieć na wiele pytań, między innymi te:

Kto jest bardziej wiarygodny – dziennikarz czy bloger? Czy internetowy twórca powinien odpowiadać za opublikowane informacje na tych samych zasadach, co dziennikarz? Czy nowe media wyprą stare? A może połączą się w jedno uniwersalne źródło informacji?

Debatę moderował dziennikarz Forbes.pl i członek stowarzyszenia Projekt: Polska – Paweł Luty. Gośćmi zaproszonymi do dyskusji byli:

  • redaktor naczelny NaTemat.pl – Tomasz Machała,
  • dziennikarz i bloger – Tomasz Jaroszek,
  • bloger, właściciel serwisu antyweb.pl – Grzegorz Marczak,
  • dziennikarz magazynu „Forbes”, prezes Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – Grzegorz Cydejko.
debata
Fot. Malwina Zosia Nowak

Pamiętając o tym, że media coraz bardziej rozwijają się na poziomie internetowym, że niektóre gazety decydują się na to, by wydawać tylko wersję elektroniczną, zaniechując druku, a także biorąc pod uwagę coraz większą profesjonalizację, a jednocześnie komercjalizację blogów, to temat debaty wydawał mi się jeszcze bardziej interesujący. Udałam się więc – mimo śnieżycy i błota po kostki – na miejsce, by posłuchać tego, co się będzie działo. I co się okazało?

Właściwie większość wypowiadających się, zgodziła się w jednej kwestii: różnice między prowadzeniem bloga a dziennikarstwem zacierają się coraz bardziej, więc obydwie grupy w podobny sposób muszą walczyć o swoją wiarygodność w oczach odbiorcy. Taka sytuacja będzie się pogłębiać wraz z rozwojem aktualnej sytuacji, gdy o wydarzeniach dookoła nas dowiadujemy się dzięki zaglądaniu do podrzuconych przez znajomych linków, częściowo nie sprawdzając nawet gdzie w ten sposób trafiamy. Coraz więcej młodych osób zwraca uwagę najpierw na temat, a potem na to, skąd się o nim dowiedziało. W tej sytuacji zarówno dziennikarz, jak i bloger będzie musiał tak samo wyrobić markę sobie i przedstawianej przez siebie informacji.

Druga rzecz, która połączyła wypowiadających sie to, fakt, że światy te – dotychczas jednak dosyć mocno rozdzielone – powoli coraz bardziej się przenikają. Blogerzy zapraszani są do współpracy z mediami tradycyjnymi, dziennikarze zaczynają sami współpracować z blogerami, czy też wykorzystywać różnorodność oferowaną przez nowoczesne media. Przyszłość więc będzie wymagała pewnej współpracy między tymi dwiema grupami. I tu właśnie powraca znowu kwestia wiarygodności.

Kto jest bardziej wiarygodny? Jak to powiedział Grzegorz Marczak – pytanie jest takie trochę z dupy 😉 Wszystko to przecież zależy od danego przypadku. Ośmielę się wyjść z tezą, że mamy taką samą ilość wiarygodnych dziennikarzy i blogerów. Tak samo łatwo można jechać po sensacji i manipulować ludźmi, jak i podawać wiarygodne, sprawdzone informacje. Oczywiście, od blogera wymaga to większego wysiłku (ma ciągle mniejsze możliwości, ograniczona dostępność etc.), ale jest możliwe, a na dodatek z roku na rok będzie łatwiejsze, bo rola blogerów (tych traktujących swoje pisanie poważnie) będzie wzrastać, przez co będzie się też zmieniać ich postrzeganie przez społeczeństwo, firmy, instytucje.

Rozmawiano też o kondycji mediów, monetyzacji treści, zasadach pracy dziennikarzy i blogerów, wartościach, które powinny jednym i drugim przyświecać, podejściu do czytelnika, zaufaniu odbiorców, tworzeniu informacji i mediów i wielu innych tematach.

Jeżeli kogoś zainteresowała ta namiastka relacji, to zapraszam do przeczytania dwóch innych wpisów:

– na blogu Orange. Tutaj dodatkowo możecie obejrzeć krótki film, relację z tego spotkania, posłuchać wypowiedzi gości i publiczności. I zobaczyć mnie przemykającą w tle kilka razy 😉

– na portalu Onet.

Była to pierwsza debata z całego cyklu, który ma być zorganizowany w ramach Projektu: Polska. Tematyka kolejnych debat będzie krążyć wokół internetu i tego jak jego rozwój wpływa na ewolucję mediów. Jestem bardzo ich ciekawa, zapowiada się interesująco!

„Bloger – poradnik dla blogerów” – Tomek Tomczyk

Bloger

Zapewne część z Was zapyta kim w ogóle jest ten, kto napisał poradnik dla blogerów (odpowiedź: autor dwóch spośród najbardziej czytanych i rozpoznanych polskich blogów). Inni stwierdzą, że nie przeczytają, bo cóż im może taki za przeproszeniem (tfu!) Kominek doradzić, przecież on dla nich jest nikim. A ja poproszę Was tylko o to, byście podarowali mi kilka minut i przeczytali to, co ja mam do napisania o tej książce.

Jak możemy przeczytać na początku opisu książki:

To nie jest książka dla blogerów, którzy chcą w tydzień zdobyć popularność, a w miesiąc zarobić milion dolarów. To pozycja dla tych, którzy rozumieją, że pisanie dobrego bloga jest sztuką. Pisanie doskonałego bloga – stylem i sposobem życia.

I to jest jej kwintesencja. Jest to naprawdę konkretny, bogaty w informacje i porady tekst, który jednak nie przedstawia prostej i szybkiej drogi do osiągnięcia sukcesu. Odwrotnie, Tomek cały czas wraca do tego jak ważne jest planowanie, przemyślenie tego, czego się od bloga oczekuje, w jaką stronę chce się zmierzać, po co się w ogóle bloguje. Oczywiście, można blogować bez tego wszystkiego, tylko dla rozrywki, jednak przecież dla większości z nas przychodzi chyba moment, gdy zadamy sobie pytania typu: i co teraz, co dalej, po co, jak…? A ta książka przyda się zarówno tym, którzy chcą rozwijać bloga hobbystycznego, jak i dążyć do tego, by na blogu zarabiać.

Znaleźć tutaj można mnóstwo informacji praktycznych, od zakładania bloga, decyzji o własnej domenie, do pisania notek, ich obrabiania, podejścia do blogowania, współpracy z firmami, mediami itp., jednakże dużo miejsca zajmują też kwestie blogowania jako stylu życia, sposobu myślenia, wręcz pewnej filozofii. To wszystko oparte nie tylko na doświadczeniu Tomka, ale również kilku innych blogerów z różnych zakątków blogosfery. I to też jest fajne, sprawia, że książka jest jeszcze bardziej różnorodna i wiarygodna. Ale jest też pełna ostrzeżeń, dotyczących nastawiania się na szybki sukces, tłumy odwiedzających, łatwości prowadzenia bloga, budowania relacji z czytelnikami etc. Tomek szczerze pisze np. o kryzysach, odpływach czytelników, tępieniu hejterów.

Można Tomkowi zarzucać wiele (co też chętnie od lat czynią hejterzy). Można twierdzić, że zbudował swego pierwszego bloga na rzucaniu kurwami, pisaniu o dupach i napadaniu na innych. Można też pisać, że odkąd zmienił styl, przestał być „burakiem od drak”, zaczął rozwijać swe blogi, to „gorzej pisze”, „sprzedał się”, „ma tylko reklamy na blogach”. Można dużo i długo w ten deseń. Tylko po co?

Tomek Tomczyk

Dla mnie – po lekturze tej książki i od pewnego czasu bywaniu na jego blogach – Tomek jest człowiekiem, który wie, czego chce, ma plan i wytrwale, konsekwentnie go realizuje. I tak przez ostatnich 8 lat. A nie były to łatwe lata. Pal sześć kwestie materialne, ważniejszy był brak wiary w to, że uda się mu zrealizować swe marzenia, że przeciętny chłopak z Kołobrzegu może odnieść sukces w taki sposób, jaki sobie wymyślił. A tu zdziwko – jemu się udaje, krok po kroku robi to, co sobie wymarzył. I za to go szanuję. A na dodatek wie, co robi, uczy się na swoich błędach. To wszystko docenili giganci tacy, jak Peugeot, Bur­ger Kin­g, Heine­ke­n czy też swojski Żubr. Przez lata wypracował sobie dobrą markę i teraz z tego korzysta w drodze do realizacji swych dalszych celów.

Miało być o książce, wyszło bardziej osobiście. Ale i tak niechże będzie. Moim zdaniem w tej książce każdy znajdzie coś dla siebie, chociaż bardziej te osoby, które chcą się (i swój blog) rozwijać. Pewnie bardziej przyda się ona tym, którzy są na początku swej blogowej drogi. Ja już nie jestem „świeżynką”, ale mam silne poczucie, że też skorzystałam. Również pod względem nastawienia, motywacji. Bo – może wbrew pozorom – jest to książka szalenie motywująca, dająca kopa do działania. A bardzo osobisty epilog pozwala na lepsze poznanie Tomka, tego, co za nim i jego decyzjami stoi, zrozumienia jego motywacji i celów. Dla mnie był też momentami nawet lekko wzruszający, ale ja generalnie jestem emocjonalna, mnie wzruszył też np. „Latawiec”.

„Bloger” jest też dobrze napisany. Już pierwsze zdania „chwyciły mnie za cycki” (jaki będzie odpowiednik męskiej wersji „chwytania za jaja”? 😉 ), zaczęłam czytać, a po chwili – nie wiadomo kiedy – byłam już w 1/3 książki i gdyby nie wizja pójścia do pracy, to pewnie łyknęłabym ją na raz.

Żeby nie było, że tylko chwalę, to mam dwie uwagi dodatkowe. W tekście było kilka powtórzeń, których można byłoby uniknąć (chyba, że autor uznał, że są tak istotne, że muszą być powtórzone). Druga sprawa, prośba do autora: Tomku, nie pozwól przy drugiej książce, by wydawnictwo tak Cię potraktowało a propos obsługi wydawniczej! Tu chyba w ogóle korekty nie zrobili! Literówki, złe formatowanie, masa różnorakich błędów, naprawdę kiepsko przygotowany tekst, wydaje.pl powinno się tego mocno wstydzić!

Kończę, bo się straszliwie rozpisałam. W każdym razie polecam książkę „Bloger” nawet tym, którzy na słowo „Kominek” reagują niechęcią lub wręcz napadami alergicznymi. To jest naprawdę dobry poradnik.

Voila!

© 

BlogerWydawnictwo: wydaje.pl, 2012

Oprawa: wersja elektroniczna (dostępna także wersja papierowa)

Liczba stron: 364

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Bloger to tchórz?

Siedzę w blogosferze już kilka lat. Długich lat. Miałam szansę obserwować wiele różnych sytuacji, z których buduję sobie powoli „portfolio wspomnień”. Oprócz różnorakich sytuacji fajnie obserwuje się też zachowania ludzi. W internecie wyłazi szydło z worka i tutaj najlepiej widać wszelkie nasze zachowania. Takie krzywe zwierciadło ludzkości.

Postanowiłam od czasu do czasu pisać o sprawach, która jakoś mnie ruszają, bawią, oburzają, wzruszają. Takie przemyślenia blogozaura 😉

Wiele jest zachowań, które obserwuję dosyć często, więc mogłam sobie ułożyć listę ulubionych. Jako, że wywodzę się z blogosfery ksiażkowej, to od zachowań z naszego kąta chciałabym zacząć. Pierwsze hasła, które przychodzą mi do głowy:

1. „Nie ma złych książek, jest tylko niewłaściwy odbiorca” – o matko, jakie przegięcie! W ten sposób nie byłoby podziału na dobrą i złą literaturę, nie miałaby racji bytu klasyka i kanon literatury, nie moglibyśmy sobie wyrobić i rozwijać gustu czytelniczego. Halo, jest tu kto? Naprawdę tak uważacie?

Na tej zasadzie moglibyśmy mówić: nie ma złej pizzy, to nic, że jest niedopieczona, sos jest do kitu, a ser się nie ciągnie, pewnie komuś innemu będzie smakowała. Ewentualnie: nie, ona nie fałszuje, nie ma też słabego głosu, tylko ja nie jestem odbiorcą dla którego ona śpiewa. Można byłoby też rozwinąć to założenie do poziomu wręcz metafizycznego: nie ma złych ludzi, tylko trafiają na niewłaściwe inne osoby/sytuacje 😉

Naprawdę tak bardzo boimy się oceniania literatury? Pisania: to jest do kitu ponieważ to i tamto? Uważam, że ta książka jest słaba, a opinię opieram na…? A może robimy to w cztery oczy i tylko boimy się opiniować publicznie? Skąd to tchórzostwo?

2. „Autor się napracował przy pisaniu, dlatego nie należy krytykować” – naprawdę? Serio? Skąd to założenie? Jeżeli ugotuję obiad, spędzę cały dzień w kuchni i mi nie wyjdzie, a obiad będzie bardzo kiepski, to też nie należy powiedzieć sorry, schrzaniłaś sprawę, ponieważ…? Następnym razem jednak już będziesz wiedział, żeby unikać X i zwracać uwagę na Y.

Dlaczego konstruktywna krytyka książki miałaby autora skrzywdzić? Chyba każdemu zależy na własnym rozwoju i coraz lepszym wykonywaniu tego, co się robi, prawda? A może sie mylę i wcale nie lubimy szlifować swoich umiejętności, tylko wolimy, by nas głaskać po głowach i się uśmiechać?

A może wynika to z tego, że teraz pisać i publikować może każdy, prosić o recenzję także i przez to, że zależy nam na współpracy z wydawnictwem lub autorem boimy się tak naprawdę ocenić to, co czytamy? Unikamy ewentualnej konfrontacji?

3. „Właściwie warto przeczytać, jak się komuś nudzi” – uwielbiam ten tekst 🙂 Bloger w tekście jedzie po książce, jak po burej suce, a na koniec takie zdanie. Skąd ta tendencja do „książkowej poprawności”? Takie kończenie to forma usprawiedliwiania się, coś w stylu punktu numer jeden. Czemu to ma służyć?

Rozumiem, że każdy może mieć słabszy dzień i użyć podobnego sformułowania, bo np. ma mętlik w głowie. Ale spotykam je tak często w różnych recenzjach, że albo część z nas ma naprawdę często złe dni, albo znowu brakuje nam odwagi do konkretnego i szczerego pisania. Co jest na rzeczy?

4. „Jeśli Ci się nie podoba, to nie czytaj” – taka książkowa wersja „nie musisz tego robić, skoro nie chcesz”, o której ostatnio pisał Michał na Subiektywie.

5. „Piszę dla siebie” – jeżeli by tak było, to blog byłby zamknięty na kluczyk i wiedziałby o nim tylko prowadzący. Proste.

Pewnie u części z nas pojawiały się takie teksty na pewnym etapie blogerskiego rozwoju, a potem zniknęły. U innych to jest część generalnej postawy. A ja się zastanawiam, z czego wynikają te teksty. Czy blogerzy to tchórze?

*****

To tylko pięć zachowań (czy raczej wymówek?), które przyszły mi do głowy jako pierwsze. Ciekawe, czy zrobi się z tej akcji coś cyklicznego, czy to zryw jednorazowy. Zobaczymy.

Będzie burza w szklance wody? A może pożrecie mnie żywcem? 😉