Polska. Jaka jest? Twarzy ma pewnie tyle, ile osób, które odpowiadałyby na to pytanie. A jaka jest Polska klasy, która ponoć przestała u nas istnieć w czasach poprzedniego ustroju?
Marcin Kołodziejczyk podjął się zadania lekko karkołomnego. Próbuje sportretować polskich mieszczan. Zadanie bardzo trudne, bo – wbrew pozorom – to trudny do opisania twór. Dlatego też jego książka – „Dysforia. Przypadki mieszczan polskich” pokazuje bardzo różnorodne portrety ludzi. Bo tak naprawdę kogo możemy w Polsce nazwać typowym mieszczaninem?
Mamy tu panie, które walczyły za czasów Powstania Warszawskiego. Praskich kolesi sączących piwo nad jeziorkiem w Parku Skaryszewskim i pokrzykujących na żony. Są korposzczurki, które wszystko zrobią dla awansu i prestiżu, chociażby bardzo złudnego. To również bonzowie z niewielkich miast, którzy po zmianie ustroju próbowali znowu wylądować na czterech łapach. To śląskie życie miejskie, którego rytm w dużej części ciągle wyznaczają losy ludzi pracujących w kopalniach. To ojcowie, którzy walczą o to, by regularnie i na sensownych zasadach widywać swoje dzieci. To rodziny celebrujące dawne tradycje, a pod ich przykrywką buzujące emocjami. To psychoterapie, telewizje śniadaniowe, mody zmieniające się co tydzień – dzisiaj jemy to, jutro pijemy tamto, a w weekend koniecznie musimy bywać tutaj. To powierzchowność, owczy pęd i strach przed prawdziwymi relacjami. Wirtualne życie, życie na pokaz.
Autor nie jest dla bohaterów pobłażliwy. Obserwuje ich zimnym okiem, jak bakterie pod mikroskopem. Chociaż ich historie opisywane są w tak poetyckim stylu i takim językiem, że można się zapomnieć, że czytamy reportaż. Styl ten nie jest łatwy i przyjemny, zmusza do myślenia, ale jednocześnie uwodzi. Nawet mnie, osobę, która generalnie za taką stylistyką nie przepada. Niby ludzie, jakich można spotkać codziennie w każdym większym mieście, a opisani w taki sposób, że zyskują na wyjątkowości, a ich losy pobudzają czytelnika do refleksji, zadumania się nad nimi.
Jedno zdecydowanie ich łączy – nie są szczęśliwi, nie lubią siebie, swojego życia, nawet ci, którzy teoretycznie osiągnęli wszystko. Brakuje im celu, satysfakcji, oni nie żyją, a egzystują. Zderza się tu stare z nowym, wspomnienia z marzeniami. Dużo życia plastikowego i powierzchownego: cmok, cmok, jak się masz? Tu coraz rzadziej zobaczymy schabowego z kapustą popijanego piwem, raczej zaobserwujemy krem topinambura popijany prosecco. Nie będzie fusiastej kawy, będzie latte z kenijskiej kawy z ocienionego wzgórza, z odtłuszczonym mlekiem, ze stewią. I będą rozżaleni ludzie konsumujący to wszystko.
Trochę smutna ta opowieść. Jednakże ciągle mam nadzieję, że to opowieść tylko o części polskich mieszczan. Ja sama znam mnóstwo zadowolonych z życia, realizujących się ludzi, którzy są zaprzeczeniem tych obrazowanych w książce Kołodziejczyka. Aczkolwiek znam również całe mnóstwo tych egzystujących…
Tak czy siak, książkę „Dysforia. Przypadki mieszczan polskich” polecam, bo to świetnie napisany zbiór celnych reportaży o polskich pretendujących. Bo kogo możemy aktualnie nazwać mieszczaninem? Jaka jest jego definicja w czasach właściwie nieograniczonej mobilności? Do zastanowienia po przeczytaniu książki!
Nie robi wrażenia na mnie może winnym terminie, powrucę.
Dżyzys, Pani Agnieszko ortografia z interpunkcją.