Tym razem piękno innego rodzaju. Od dzieciństwa mnie one urzekają! Chociaż generalnie lubię zwierzęta (ok, z wyjątkiem owadów), to one podbiły me serce gracją, urokiem, spojrzeniem skrywającym tajemnicę, elegancją. Odkąd pamiętam, w domu rodzinnym był zawsze jakiś przedstawiciel tego gatunku. A kilka lat temu postanowiliśmy przetestować posiadanie dwóch – brata i siostry. I tak trafiły do nas te dwa cudaczki…
Dwa najzwyklejsze na świecie dachowce. Na czas oswajania trafiły do letniej kuchni i zaczął się cyrk. O ile prążkowany (który otrzymał niezmiernie oryginalne imię – Tygrys) był typowym kocurem – ciekawskim, odważnym i uwielbiającym głaskanie, oswoił się momentalnie, o tyle jego siostra wariowała, jak żaden kot wcześniej. Na powyższym zdjęciu jest już w połowie drogi do oswajania, ale tego, co działo się wcześniej, żadne słowa nie oddadzą! Przykład? Regularnie, przynajmniej raz dziennie, odstawialiśmy kuchenkę gazową, by wyciągnąć zza niej kota, który wciskał się w tę miniszparkę między kuchenką a ścianą. Tragedia! Tchórz straszliwy, a do tego spora dawka indywidualizmu. Dzięki temu na początku została nazwana Zołzą, co powoli ewaluowało w Zołzunię, a potem Niunię.
A gdy już obydwa oswoiły się na tyle, by mogły zdobywać świat, to zrobiło się zabawnie i przemile. Jednak prawdą jest to, że koty w ilości większej niż jeden „chowają” się lepiej. Mam wrażenie, że jedynakowi się nudzi i prędzej mu odbija szajba 😉
Koty rosły, radochy było wiele. Jednak pewnego dnia Tygrys zniknął… Było to dzień przed planowaną kastracją, więc w rodzinie podśmiewano się, że zapewne się schował. Jednakże minęła doba, dwie, trzy… Nikt nic nie widział, kot przepadł. Niestety, nie znalazł się do dzisiaj 😦 Dobrze chociaż, że Zołza została wysterylizowana wcześniej, więc jest głównie kotem kanapowo-parapetowo-ogrodowym. I teraz tylko ona włazi mi na kolana, gdy odwiedzam Rodziców, domaga się pieszczot za cały czas nieobecności. Swoją drogą, jest to niesamowite, że – chyba przez to, że to ja byłam upierdliwcem nie dającym jej pozostać dzikuską – do dzisiaj przychodzi do mnie prawie jak pies. Do reszty rodziny na kolanka idzie wtedy, kiedy ona sama ma ochotę.
Uwielbiam bestyjkę! Dobrze, że sąsiedzi z dołu mają trzy wychodzące koty, spotykam je więc często pod drzwiami, gdzie następuje radosne przywitanie i krótsze lub dłuższe zajmowanie się danym osobnikiem. A jedna tricolorka nawet odwiedziła mnie już dwa razy u mnie w mieszkaniu. Fajna jest! A przyjaźń z tą trójką pomaga mi dotrwać do kolejnych wizyt u Rodziców i Zołzy 😉
A jaki jest Wasz stosunek do tych pieknych zwierząt? Uwielbiacie, lubicie, ale raczej platonicznie, a może nie jesteście w stanie ich znieść?
Kocham koty! Zdecydowanie są to moje ulubione zwierzęta. Kiedyś miałam kotkę o wyszukanym imieniu Pusia (dachowiec), przeżyła u nas 17 lat… W pół roku po jej śmierci wzięłam srebrzystego prążkowanego kocurka (również dachowca) i nazwałam go Behemot – Tobie akurat chyba nie muszę tłumaczyć skąd to się wzięło 😉 Nie wyobrażam sobie teraz życia bez kota.
Niemal przez całe życie, uznawałam koty za zło konieczne. Jestem typową psiarą. Metamorfozę przeszłam wraz z przyprowadzeniem Świrka, a z resztą sam się wprosił do samochodu, zamruczał i wtulił główkę. Byłam wtedy u babci na wsi, sąsiadka krzyknęła zza płotu: bierz pani to chałatajstwo, urodziło się ich z dziesięć. Więc wzięłam, choć miałam dwa psy w domu. No i mam do dziś, całą ferajnę. To jest dopiero miłość. Wiesz, kotów dalej nie lubię, ale mojego kocham.
Tanayah – to witaj w klubie! 🙂 A masz fotę Behemota? Bo tak ładnie opisałaś jego umaszczenie, że aż się zaciekawiłam :))) Ja teraz właśnie nie mam, bo nie mogę mieć w tym mieszkaniu, ale chociaż koty sąsiadów i odwiedziny u rodziców dają mi namiastkę „zakocenia” 😉 A Behemot imię ma fajne!
Jusssi – ja jestem psiaro-kociarą. Odkąd pamiętam mieliśmy i psa, i kota. Wyrastałam w ich towarzystwie, dojrzewałam, aż w końcu ostatniego psa moich rodziców musieliśmy uspić kilka lat temu i mam traumę do dzisiaj. Był bardo chory, siadł mu kręgosłup, nie wstawał, robił pod siebie, nie jadł. Umierał przy mnie, bo postanowiłam, że nie zostawię przyjaciela, by zmarł w obecności tylko obcego człowieka. I ryczałam przez miesiąc chyba, do dzisiaj jak sobie to przypominam, to mam łzy w oczach. Po Kapslu rodzice nie chcieli już mieć psa, pozostali więc przy kotach.
Twoja historia, czy też raczej historia Świrka, jest śliczna! 🙂 Do nas raz na podwórko przytelepało się takie zaniedbane maleństwo, stanęło, miauknęło i już ukradło mi serce. A potem prawie padłam, gdy podbiegł do niego Kapsel właśnie, wielkie bydlę, a kotek na niego fuknął, pacnął go pazurami w nos i miał z głowy ze 30 razy większego psa 😉 Koty potrafią same sobie wybrać rodzinę – jak widać! Niech Wam dobrze będzie!
Posiadam dwa i są dla mnie źródłem nieustającej radości i zadziwienia. Świat jest jakoś mniej paskudny jak na kolamach leży ruda kula i mruczy.
U moich rodziców są dwa – jeden był wyrzucony na ulicę na oczach mojej matki, drugi przybłąkał się do sąsiadów. Dwa chłopaczki 🙂 Jeden po kastracji, niezwykle spokojne i przyjazne stworzenie, drugiego czeka zabieg i daje rodzicom popalić. Uwielbiam ich 🙂
Anna Flasza-Szydlik – oj tak, to jest takie relaksujące, słyszeć to mruczenie i czuć to wibrujące futerko pod ręką! Uwielbiam ❤
Cathrynek91 – a, Twoje to nawet kojarzę z fot 🙂 Fajne są! No właśnie, przez lata nasze zwierzaki – wg wiejskiego zwyczaju – nie przechodziły kastracji/sterylizacji. Jednak w pewnym momencie to przeforsowałam i już zamierzam się tego trzymać po wieki wieków, z wielu względów!
Nigdy nie miałam kota i nie zapowiada się na to, abym kiedykolwiek miała, bo jestem fanką psów – kotów mniej. Aczkolwiek rozumiem tę miłość. 🙂 Szkoda, że Tygrys zaginął…
Też mam dachowca (rudego) i podzielam Twój zachwyt. A mój kot oczywiście jest proksiążkowy. Najlepiej lubi na nich leżeć…
Sylwuch – ja jestem fanką i psów, i kotów. Reaguję takim samym cielęcym zachwytem na większość z nich 😀 Przypadek nieuleczalny!
Dofi – o, rude są fajneeee! Mnie się marzy rudy, zupełnie czarny, albo tricolorka, cudne są 🙂 Coś w tym jest, że koty lubią książki…
Miałam pominąć tego posta milczeniem, ale skoro zakończyłaś go pytaniem wprost o stosunek czytelników do kotów… 😉 Nie znoszę ich i niezmiennie zadziwia mnie, jak niektórzy się nimi zachwycają. Są okropnie samolubne i wyraźnie pokazują swoje przywiązanie do miejsc, a nie ludzi. Najczęściej właściciele nie stawiają swoim kotom żadnych ograniczeń i zwierzęta włażą na dosłownie każdy mebel łącznie ze stołem, na którym się je, itp.
Cudowne kotki! Chciałabym mieć choć jednego takiego w domu… :))
Ślubna Herbata – zawsze mnie zaskakuje, jak ludzie piszą/mówią,że koty są samolubne i nie przywiązują się do ludzi. Albo ja i moja rodzinka mamy szczęście, albo chyba nie do końca jednak tak jest :>
Wszystkie moje koty kochały mnie bardzo, niektóre z nich łaziły za mną krok w krok. Jeden witał mnie jako pierwszy, skacząc nawet z pierwszego piętra, by tylko szybciej przybiec się przywitać. Przychodzą na wołanie, łaszą się do nóg, słodkie takie 🙂 A moi rodzice mają też niezłe wspomnienie związane z ich pierwszą przeprowadzką! Wyszli z tego samego założenia, że kot niech lepiej zostanie, bo miejsce ważniejsze. A gdy spakowali meble do ciężarówki, a siebie do auta i ruszyli, to kot w te pędy ruszył za nimi biegiem. I ponoć płakał! (chociaż to trochę traktuję jak legendę rodzinną :D) Stanęli więc, zabrali kota i żyli sobie szczęśliwie dobrych kilka lat razem 🙂
Więc nie wiem, czy to my przyciągamy naprawdę fajne, dobre, kochane koty, czy inni mieli nieszczęście i źle trafili? Faktem jest, że kota można znarowić złym podejściem, nie są takie proste, jak psy.
Co do ograniczeń – fakt, no ale to sprawa indywidualna. Tylko faktycznie, trochę trudniej ograniczyć wolność komuś, kot potrafi skoczyć wyżej, niż my sięgamy 😀
Ewa – to do dzieła, tyle biedaków czeka na kochającą rodzinę! 🙂
Z tym „nieprzywiązywaniem się” do ludzi bardziej chodziło mi o to, że koty (z którymi niestety miałam do czynienia) rzeczywiście robiły wszystko to, o czym piszesz (chodzenie krok w krok, wskakiwanie na kolana, ocieranie się o nogi), jednak nie tylko wobec swoich właścicieli. Raczą tą „kocią czułością” po prostu każdego, bez wyjątków i w tym samym stopniu. Wszystko jedno, kto, byle pogłaskał, dlatego uważam, że się nie przywiązują. Psy trzymają dystans i jednak właściciel zawsze pozostaje dla nich najważniejszy i wyjątkowy.
Piękna i dostojna ta Twoja Zołza! Ja mam Maćka, nazwanego Królem Maciusiem I. Nie zdziwię pewnie nikogo jak powiem, że najlepiej mu się wypoczywa na półce z książkami, przez co notorycznie je zrzuca.. 🙂
Z głową w książkach – dzięki! 🙂 Król Maciuś 😀 Słodko! To zrzucanie trochę mniej słodkie, ale co tam, dla kochanych zwierzaków się wytrwa i to 😉
O kotach zawsze myślałam – ‚są to są, nie ma ich to ich nie ma, tak i tak jest dobrze’. Nie przeszkadzały mi, ale też nie wyglądałam ich tęsknym wzrokiem. Kiedy spotykałam takiego na swojej drodze i zaczynał się łasić, to go głaskałam, rozczulał mnie trochę, ale nie na tyle by zacząć marzyć o swoim kotku. Byłam zdeterminowaną psiarą. Ale parę lat temu pojawiła się taka przemożna tęsknota… za kotem właśnie. I marzenie o swoim kotku, za jakiś czas, bo teraz to naprawdę nierealne. Jednakże pewnego dnia, moje marzenie się spełniło, chociaż w zupełnie zaskakujący sposób. Wynajmujemy studencką stancję na poddaszu, od przesympatycznych właścicieli, którzy mieszkają dwa piętra niżej. W trakcie wakacji robili remont u siebie, więc przenieśli się do nas, razem z kotem. Po remoncie wrócili do siebie, a kot… został z nami 🙂 I tak zyskaliśmy wrednego, marudnego, despotycznego ciciolka, który uważa nas za swój personel 🙂 a ja utonęłam w tym miękkim futerku i wielkich, żółtych oczach, i chociaż co jakiś czas oberwę łapą z pazurami to uwielbiam to stworzonko. I wciąż kocham psy miłością wielką, to w moim sercu znalazło się miejsce na koty 😉
Uwielbiam koty. U mnie w domu, odkąd pamiętam, był jednak zawsze pies. Rodzina nie zgadzała się na kotka, twierdzili, że nie lubią… Teraz, kiedy jestem dorosłą osobą i mogę w końcu decydować o większości spraw, w moim domu pojawił się upragniony kot 🙂 Od półtora roku mieszka z nami Luna, która praktycznie trafiła do mnie przypadkiem – wepchnięto mi ją wręcz na siłę, kiedy miała nie całe 2 miesiące 🙂 Dziś nie oddałabym jej za żadne skarby 😀