Dlaczego, do diabła, ja wcześniej nie sięgałam po książki tej autorki?! Przecież od lat stoją na półkach! Błąd, jednakże postaram się go nadrobić najszybciej, jak to tylko będzie możliwe. A przechodząc do tej książki…
Meg Corbyn jest wieszczką krwi. Dzięki nacinaniu swego ciała ma wizje, które są cenne dla jej Kontrolera. Zarabia na niej grubą kasę i nic dziwnego, że nie zamierza uwolnić dziewczyny, dopóki tylko jest na jej ciele jeszcze skrawek skóry, który można naciąć. A co potem? Łatwo można się domyślić.
Meg – w odróżnieniu od większości innych cassandra sangue – jest tak zdesperowana, że udaje jej się uciec. Jednakże śnieżyca, w czasie której uciekła, osłabia ją tak bardzo, że jest w stanie dotrzeć tylko do Dziedzińca, na którym mieszkają Inni. A oni mogą być bardziej niebezpieczni od śnieżycy!
Dziewczyna nie ma jednak sił uciekać dalej, a na dodatek widzi ogłoszenie, że poszukują łącznika, który pomoże im współpracować z ludźmi. Nie do przecenienia jest też fakt, że ludzkie prawo nie obowiązuje na Dziedzińcu, co może pomóc jej uchronić się przed Kontrolerem. Musi tylko ośmielić się zapytać o tę pracę. A potem przeżyć kolejne dni.
Mieszkańcy Dziedzińca – szczególnie jego zarządca Simon Wilcza Straż – traktują ją z podejrzliwością. Nie lubią ludzi, są dla nich tylko „małpami”, „mięsem”, a ona na dodatek nie pachnie jak człowiek (patrz: „ofiara), tylko jakoś inaczej. Nietypowe i podejrzane. Nie dość, że szuka jej Kontroler, a mieszkańcy Dziedzińca traktują z podejrzliwością, to jeszcze coś dziwnego zaczyna się dziać w innych miejscach w których mieszkają Inni i ludzie, a Meg dostaje pod opiekę młodego wilczka, który od 2 lat nie zmienił postaci na ludzką. Jak sobie poradzi ta, która przez lata żyła w sterylnym, odizolowanym środowisku?
Co za książka! Już dawno nie miałam takiej sytuacji, że musiałam się zmuszać prawie siłą do odłożenia książki i do której wracałam (i nadal wracam, chociaż minęło kilka dni od zakończenia lektury) regularnie myślami! A przecież to żadne arcydzieło, tylko najczystszej wody rozrywka! Nie rozumiem, skąd aż tak silna fascynacja.
Bishop wzięła oklepany temat zmiennokształtnych i ich relacji z ludźmi, wstrząsnęła, zamieszała i podała nam koktajl, którego chyba jeszcze nie było! Bardzo kreatywna fabuła i zarąbiści bohaterowie, nie dam rady ich inaczej określić. Świetnie wymyślony koncept terra indigena, czyli naturalnych mieszkańców Ziemi, dla których ludzie to tylko nędzny dodatek. Bardzo ciekawy pomysł na Dziedzińce i ich funkcjonowanie. A już żywioły i pory roku jako bohaterowie (i to jacy!) podbiły me serce w 150%. Tak samo, jak wilczy szczeniak, wampiry w wersji Sanguinatich, Tess-niewiadomo-kto i wiele innych stworów.
Do niczego nie jestem w stanie się przyczepić! Fabuła jest skonstruowana tak, byśmy się nie nudzili, ale żebyśmy mieli okazję lepiej poznać bohaterów, ale też funkcjonowanie Dziedzińca, relacje Innych z ludźmi etc. Jest wciągająca, lekka i zabawna. I ta kombinacja gwarantuje piorunujący skutek. Jeżeli szukacie rozrywki i lubicie urban fantasy, to jest to wasz must-have!
Ta książka jest jak narkotyk, czytajcie na własną odpowiedzialność! Ja w każdym razie od momentu rozpoczęcia lektury przynajmniej raz dziennie myślę „niech tylko wydawnictwo wydaje kolejne tomy i to jak najszybciej!”. Zaczynam się wręcz zastanawiać, czy nie nasączono czymś kartek 😉
PS. Ciągle mam wrażenie, że źle opisałam tę książkę, typowy problem: „coś mi się podobało aż tak bardzo, że nie wiem, jak to opisać, by nie było tylko och, och, ach!”. Ale trudno, pozostaje mi z tym żyć…
©
Oprawa: miękka
Liczba stron: 558
Moja ocena: 6/6
Ocena wciągnięcia: 6+/6
Cykl: Inni (tom 1)
O Matko, ale mi narobiłaś apetytu…
Mój komentarz będzie oklepany, ale trudno – mam nadzieję, że go zdzierżysz :). O Anne Bishop słyszałam, ale jakoś jej książki mnie nie interesowały. Do czasu… Poprzednie pozycje, które oceniłaś wysoko, były także dla mnie strzałem w 10 (np. Dożywocie, Ksiądz Rafał), więc sądzę, że i na tej się nie zawiodę. Nie myślałaś nigdy o napisaniu własnej książki? Już po samych recenzjach czuję, że byłby to hit.
Zdecydowanie się zgadzam, że łatwiej jest pisać o tym, co nam się nie podoba – wytykanie bezsensów fabuły jest łatwiejsze, niż skonstruowanie kilku sensownych zdań, bo ciągłe pisanie: „To było fantastyczne. Akcja wbijała w fotel. Bohaterowie byli nie z tego świata” może być nużące.
Aga T – cieszę się, bo to oznacza, ze osiągnęłam cel :>
Barbara – o jeżu, ten komentarz mnie zadziwił 😀
Ja kilka jej książek zdobyłam z Podaja i innych takich, trochę na zasadzie: „zobaczę, czym się wszyscy zachwycają, ale nie nastawiam się na nic szczególnego”. A tu – przynajmniej przy tej książce – obuchem w łeb 😀 Cieszę się, że tak ładnie nam się pokryły wizje tych książek, bo te, które wymieniłaś ciągle należą do mych ukochanych książek!
Dzięki za wiarę w me umiejętności! 🙂 Ja jednak mam przeczucie, że nie podołałabym wymyśleniu ciekawej i spójnej fabuły oraz wiarygodnych psychologicznie bohaterów. Pozostawię więc tworzenie tym, którzy mieli więcej szcżęścia z pulą talentu i pozostanę przy tym, co tak lubię, czyli blogowaniu 🙂 Ale wywołałaś szeroki uśmiech na mej twarzy, za co Ci cześć i chwała! 😀
O, to, to! Zdecydowanie łatwiej pisze mi się o tekstach średnich (garść plusów, garść minusów) i kiepskich, niż o tych, które zachwyciły. Nawet o tych czysto rozrywkowych. Zawsze się męczę i klnę na czym świat stoi, wczoraj też tak było 😉
Wow! Muszę przeczytać 🙂
przymierzałam się kilkukrotnie do zakupu jej książek, ale zawsze brakowało którejś częsci na e-booka i wciaż się wycofywałam, chyba po tej recenzji przyłoże się do tych zakupów bardziej 🙂
Czechozydek – jeżeli lubisz takie lekkie urban fantasy, to polecam z czystym sercem 😀
Eulalia87 – to jest pierwsza część nowego cyklu, więc nie masz wymówki 😉 Nic, tylko nabywać i czytać 😀
Mam na nią naprawdę wielką ochotę, bądź co bądź nie znam twórczości tej autorki, ale z chęcią zapoznam się od tej pozycji 😀
Książki Anne Bishop to magiczne narkotyki, które uzależniają i sprawiają, że świat wydaje się bardziej niebezpieczny, ale też piękniejszy. Wyobraźnia tej autorki nie zna granic – póki stworzyła cztery oddzielne serie w czterech zupełnie różnych światach, które łączy jedno – cudowne kreacje bohaterów.
„Pisane Szkarłatem” to książka, której się nie czyta, ją się połyka, i to w każdym języku (chociaż błagam, „Wolfgard” = „Wilcza Straż”? Jasne, znaczenie to samo, no ale… Nazwisk się nie tłumaczy. Nie i koniec), o każdej porze i w każdym miejscu.
Zresztą, co tam Meg i Simon. Dziadek Erebus! ❤ I Żywioooooły! <33
Koniecznie musisz przeczytać serię „Czarne Kamienie”. Jedna z najgenialniejszych serii jakie kiedykolwiek czytałam. 9 pokaźnych tomów to zdecydowanie za mało.
A „Pisane szkarłatem” na pewno przeczytam.
Wierz mi pozostałe cykle Anne Bishop ( seria Czarnych Kamieni i Efemera) są równie, jeśli nie bardziej niesamowite. Polecam. Wspaniałe światy, które cieżko się opuszcza.
Książka ląduje na mojej liście: „do przeczytania” 🙂 Tylko chyba nie prędko się do niej zabiorę, bo za bardzo chwalisz, a mi się zazwyczaj książki / filmy / cokolwiek średnio podobają jak ktoś za bardzo chwali… Jakiś taki system obronny, czy co 😀