Czym zakładacie książki przy czytaniu? Czy jest to pierwsza lepsza rzecz, jaką znajdziecie pod ręką? Bilet, paragon, papierek po cukierku? A może zaginacie rogi? Osoby ze świetną pamięcią pewnie są w stanie zapamiętać stronę, na której skończyły czytanie.
A może zbieracie zakładki? Macie kolekcje stylistyczne czy tematyczne? Bazujecie na zakładkach dołączanych aktualnie do większości książek czy też kupujecie specjalne wersje? A może wręcz zamawiacie ich wykonanie u uzdolnionych plastycznie osób?
Ja przez długie lata po barbarzyńsku odkładałam książkę otwartą grzbietem do góry (o ile odchodziłam na niedługą chwilę) lub zaginałam rogi. Kiedyś książka nie była dla mnie świętością ani trochę. Lubiłam je czytać, ale nie ruszały mnie jako obiekt. Dopiero kilka lat temu dopadło mnie „zwichrowanie” w tej kwestii i wpadłam w skrajność. Czytałam tak, że ledwo odchylałam kartki (żeby przypadkiem grzbiet się nie pofalował), dbałam o książki bardziej niż o siebie samą. Wtedy też zaczęłam maniacko zbierać zakładki. Nie kupowałam ich jakoś namiętnie, ale trafiały do mnie w ilościach całkiem sporych. Część kolekcji zresztą zaprezentowałam już TUTAJ.
Teraz powoli wracam do momentu, gdy książkę traktuję jako trochę ważniejszy dla mnie przedmiot, a nie świętość. Nie daję się zwariować, nie mam w końcu w domu białych kruków (no, może poza jedną książką). Kocham je, ale nie stawiam ich na piedestale. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam piękne zakładki. I stąd mój dzisiejszy wpis. Natknęłam się ostatnimi czasy na różne cudeńka i postanowiłam je tu wrzucić. A przy okazji sprawdzić, czy i Wy dzielicie mą małą fascynację zakładkami, czy raczej podchodzicie do tego czysto praktycznie. Bo przecież może tylko sama książka jest ważna, a nie to, czym się zaznacza fragment, w którym skończyło się czytać.
Ja jakoś od dłuższego czasu używam tych samych zakładek, aż się totalnie zużyją. A reszta leży w szufladach i czeka na lepszy czas. Starczy mi ich pewnie do końca życia. Od pewnego czasu jednak nie szukam nowych. Jedyne, które powiększają moją kolekcję to te z książek + jakieś sporadycznie otrzymywane inne zakładki, prezenty. Ta zmiana wiąże się zapewne z całościową zmianą stylu życia. Mniej czytam, książki nie są już święte, to i do zakładek przykładam mniejszą wagę. Ale ciągle lubię świadomość, że mam trochę ślicznych dzieł rąk znajomych. Lub takich, które zostały kupione z myślą o mnie. I to jest bardzo fajne!
Jak to u Was jest?
Aguś ja jestem wielką fanką zakładek, ale wolę na nie patrzeć niż ich używać.
Kolekcjonuję je i zachwycam się każdym nietypowym egzemplarzem np. zrobionym na szydełku, metalowych czy ręcznie robionych.
W praktyce najczęściej używam tych dołączanych do książek lub jednej skórzanej z Zakopanego 🙂
Książka jest dla mnie ważna. Nie święta, ale ważna. Właściwie to po prostu lubię dbać o swoje rzeczy, wtedy dłużej mi służą.
(Ależ ja nie lubię pożyczać książek ludziom, którzy uważają, że książki można poużywać! A niech sobie używają, ale swoje, a nie moje! Źli tacy oni! Taka dygresja.)
A zakładki? Kiedyś miałem jedną ulubioną. Ale gdzieś mi się zapodziała. (Właściwie, to domyślam się, że wpadła za łóżko, ale nie zapuszczam się w te tereny… Tam mogą być potwory, co prawda nigdy ich nie widziałem, ale to nie oznacza, że ich nie ma.) Mam zakładki, które są dodawane do książek, a także dość sporo od księgarni Selkar. Po prostu są, żebym miał czym zakładać. Biorę pierwszą lepszą, zakładam i już. Taki zakładkowy pragmatyzm. I też o nie dbam.
Kiedyś miałem jedną taką nietypową zakładkę. Miałem, już nie mam. Zrobiłem jej zakładko-da-fé… To dłuższa historia…
Magdalenardo – o proszę, czyli taki właściciel-oglądacz? To chyba wcale nie takie rzadkie w przypadku osób kolekcjonujących zakładki. Ja też najczęściej używam tych zwyklejszych, a inne zostawiam „na specjalne okazje” 😉
Dada – ja też generalnie staram się dbać o moje rzeczy, niezależnie od tego, jakiego są rodzaju.
Ja książki pożyczam. Faktem jest, że chyba się nie nadziałam na takiego pożyczającego, który by mi jakąś książkę mocno zniszczył. Czasami jakieś ślady użytkowania się zdarzają, ale takie w normie, podobne do moich. No i też nie uważam, że książka od wielokrotnego używania się nie niszczy 😉
Za łóżkiem zdecydowanie będą potwory! Zostaw ją tam na razie, może kiedyś będzie jakiś rycerz na białym (remontowym?) koniu i ją uratuje?
Tym zakładko-da-fé mnie zaintrygowałeś :>
Raz dostałem dość sponiewieraną książkę i odechciało mi się pożyczać niesprawdzonym osobom. Ale mam również takie osoby, którym pożyczę, bo wiem, że zadbają – co ciekawe, zupełnie przypadkiem są z gatunku książkoholików 🙂
Prawdziwych rycerzy ani rycerzów już nie ma, bo księżniczki gdzieś się schowały 😉
Dada mały piroman 😀
Fakt, jakby mi ktoś mocno książkę sponiewierał, to raczej nie dostałby szansy drugiej pożyczki 😉
Mówisz, że zniknęli przez księżniczki. Uch, to niedobrze, skąd tu księżniczkę wytrzasnąć, heh
PS. Strach pomyśleć, co to będzie, jak mały w dużego się przekształci 😉
Ojejku. Zaginanie rogów i odkładanie grzbietem do góry… aż mnie ciarki przeszły 🙂
Sama mam obsesję na punkcie wyglądu książek. Tak dużą, że gdy jakaś książka mi się rozklei, okładka się zniszczy lub papier zostanie pobrudzony (najczęściej herbatą lub zupą pomidorową) to najchętniej kupiłabym nowy egzemplarz. Jednakże ponieważ nie jestem wariatką, ani też milionerką to jakoś powstrzymuję się przed każdorazowym zakupem nowego tomu (z trudnością, przyznaję) i staram się nie zauważać takich niedogodności.
By zapobiec natomiast myślom o zniszczonej książce bardzo swoje lektury szanuję. Zawsze używam zakładek, nie zaginam rogów, staram się wsadzać książki do torebki w taki sposób by się nie pogniotły, trzymam je z dala od potencjalnych źródeł zniszczenia (czasami jednak z nimi jem).
Zakładki to w ogóle moja pasja. Mam ich już tyle i każda przypomina mi jakieś inne zdarzenie, jakieś odwiedzone miejsce, czy poznanych ludzi. Już kiedyś prezentowałam swe zakładki publicznie, a od tamtego czasu nazbierało mi się ich z 3 razy więcej i są jeszcze bardziej niezwykłe. Chyba będę musiała powtórzyć swoją prezentację 🙂
Claudette – hehehehe, no właśnie. Kiedyś miałam tak, jak Ty, ciarki mnie przechodziły. Teraz już tak nie mam, ale też rogów nie zaginam, a grzbietem do góry odkładam rzadko i najczęściej na minutę czy dwie.
Oj, to z takim zamiłowaniem do nowości książek, to faktycznie musi być Ci ciężko czasami. Szczerze pisząc, to cieszę się, że aż takiego nastawienia nie mam, bo mam trochę łatwiej w życiu 😀
Zrób wystawę, zrób, pooglądamy sobie 🙂
Zaginałaś? Rogi? O Ty niedobra. Tyle dobrego, że Ci przeszło. Chociaż i tak nie pobijesz plasterka boczku czy innej kiełbasy, który znalazłem w bibliotecznej książce. Tak się kończy czytanie przy jedzeniu:))
Czyli, że plamy po pomidorówce to pikuś? Kamień z serca! 😉
Pomidorówka? Amatorszczyzna:)) Swoją drogą, w książkach można znaleźć cudne i dziwne rzeczy: http://lekturylirael.blogspot.com/2011/08/znalezione.html
Hehehehe, nie, takich hardcorowych rzeczy nigdy ani nie umieszczałam między kartami książek, ani nie znalazłam. Same nudziarstwa 😉
Piękne są te zakładki, zwłaszcza scrapkowe.:)
Osobiście najbardziej lubię zakładki magnetyczne, bo nie wypadają, jak się nosi książkę w torebce i trudniej je zgubić w autobusie czy na dworcu. Ale mam też jedna ulubioną zakładkę niemagnetyczną, podobno z Turcji. Kiedyś miałam jeszcze ulubienicę papirusową, ale gdzieś mi zginęła.;(
Generalnie mam charakter chomika i wszystkie zakładki zbieram – czy to dodatki do książek, czy coś zrobionego specjalnie dla mnie. Ostatnio noszę się z pomysłem, żeby do swoich ulubionych cykli porobić zakładki tematyczne, tylko dla nich. Kiedyś pewnie się za to zabiorę.;)
Ojej to ja z moją mania zakreślania cytatów i robienia notatek wychodzę na brutala…
Ale rogów nie zaginam, mam zakładki i to też całkiem sporo. Dwie ulubione to zalaminowany papirus i zakładka z jakiejś biblioteki w Szwajcarii, którą dostałam od cioci i obie opatrzyłam własnej roboty frędzelkami. Po za tym zakładka staje się praktycznie wszystko od paragonów po suszone kwiatki, które po tem dostaje z powrotem od pani z biblioteki.
Moreni – oj, piękne, piękne!
Sama nie wiem jak i kiedy. Ale to pewnie zależy wszystko od przypadku i jakości. Taką z papierusem mam, nawet dwie, z czego jedną mocno eksploatuję, więc już nie wygląda „wyjściowo”.
O widzisz, a ja miałam pecha, już ze 2 zakładki magnetyczne mi wypadły i je zgubiłam
Pomysł z zakładkami robionymi do ulubionych cykli jest super! Szkoda, że nie mam ani zdolności, ani aktualnie kasy, by o czymś takim pomyśleć. Ale byłoby super! 🙂
Mika – e tam, żaden z Ciebie brutal. Każdy ma swoje podejście i niech je uskutecznia na swoich książkach. Żyj i daj żyć innym, a świat będzie piękniejszy, co nie? :>
Widzę, że już jest nas 3 z ulubionymi papirusowymi zakładkami, ciekawe!
Dawniej kolekcjonowałam zakładki, teraz zostało mi co nieco z nich gdzieś schowane, ale na co dzień używam tych dołączanych do książek, z prostego powodu, moje zakładki się niszczą, bo używam ich intensywnie, książki noszę w torebce, pakuję do walizki, więc zakładki się wyginają. A książka to dla mnie świętość od zawsze, w domu było mnóstwo książek, więc traktowanie ich z szacunkiem było i jest dla mnie oczywiste. Żadnych zaginanych rogów, notatek, zakreślania nic. Jedynie w podręcznikach akademickich zaznaczałam ołówkiem ważniejsze rzeczy.
Zawsze podobały mi się zakładki, ale uznałem, że lepiej pulę środków na zakładki przeznaczyć na książki, bo kolekcji zakładek już (obok innych kolekcji) w domu nie zmieszczę. Używam więc zakładek dodawanych do książek i to tych, które mi się powtarzają…
Magda K-ska – używanie tych dołączanych do książek jest też zapewne najłatwiejsze. I najmniej szkoda, gdy się taka zgubi czy też zniszczy.
U nas w domu też zawsze było dużo książek, ciągle zresztą jest ich sporo, pewnie kilka (jak nie kilkanaście) razy więcej, niż w „typowym” domu. Rodzice je szanowali, ale nie robili z biblioteczki ołtarzyka. Czyli mają tak, jak ja teraz 😀
Bleryon – fakt, przy wyborze książka czy zakładka i u mnie wygra książka. Chyba, że byłaby to jakaś jednorazowa akcja, a zakładka byłaby jakimś ideałem, bez którego nie da się żyć 😉 Ja chyba praktycznie nie mam tych, które mi się powtarzają, może ze 3-4 na cały zbiór.
Te 3-4 na cały zbiór w zupełności mi wystarczają. A że przeważnie dostaję książki (mamusi wysyłam listę życzeń przez cały rok, a ona co jakiś czas kupuje, składuje i na gwiazdkę dostaję kilka paczek z książkami), to w książkach zamawianych są zakładki reklamowe – często po 5 takich samych – tych używam.
O, to takie megapaki prezentowe dostajesz, musi to robić wrażenie 🙂 U mnie rodzina zastrajkowała i od kilku lat nie dostaję książek, no, czasami jedną, w drodze wyjątku 😉
A ja zbieram zakładki z różnych stron świata. Gdy gdzieś jadę, rozglądam się za zakładkami właśnie. Nie wszędzie udaje się je dostać, ale mam na przykład drewniane zakładki z Kambodży. Łatwo o zakładki w różnych europejskich krajach, a dodatkowo mam z głowy dylemat, jaką pamiątkę sobie przywieźć:)
Zawsze używałam zakładek, takie mam przyzwyczajenie. Nie lubię wokół siebie bałaganu, więc wszelkie papierki czy zużyte bilety lądują u mnie od razu w koszu na śmieci – a zresztą, do ich roli w formie zakładki jakoś nigdy nie byłam przekonana. Kojarzy mi się to z pewnego rodzaju abnegacją, niechlujstwem, bylejakością. Do samych zakładek nie przywiązuję zupełnie wagi: z reguły jestem wierna jednej przez kilka lat, aż do zdarcia i jest mi całkowicie obojętne, czy jest ona masówką dołączaną do książek, czy pochodzi z innego źródła. Wymyślnych nie lubię, bo, często, deformują strony książki, a ja moje (i cudze też) książki szanuję. Zakładka ma być przede wszystkim funkcjonalna, a najlepsze po tym względem są te najprostsze. Zakładkowej manii kolekcjonerskiej nie posiadam, chociaż uważam, że ładna, oryginalna zakładka jest doskonałym prezentem dla miłośnika czytania.
Padma – a pokażesz może kiedyś swoją kolekcję? Bo to musi być fascynujący zbiór. Też bym taki tworzyła, gdyby nie fakt, że zbierać zakładki zaczęłam dopiero pod koniec mej fazy wyjazdowej, więc takich mam niewiele 😦 Ale jak mi się uda, to będę kontynuowała.
Jabłuszko – to mamy podobnie. Też używam zakładek i też najczęściej zwykłych. Mnie ta moja kolekcja wyszła jakoś „przypadkiem”, nie do końca świadomie 😉 Ale cieszy me oko, cieszy 🙂
Zaginanie rogów? Nigdy, przenigdy! Pękłoby mi serce, gdybym to zobaczyła, a co dopiero zrobiła… Uwielbiam zakładki i zbieram je, chociaż mój zbiorek w porównaniu z tymi, które posiada wielu blogerów, jest ubogi. Raczej nie zdarza mi się zakładać książki biletami, paragonami czy innymi tego typu rzeczami – jestem wierna zakładkom. 🙂 Wiele z nich znajdowało się już w zakupionych powieściach, inne można było wziąć z biblioteki, a kilka kupiłam bądź dostałam.
Twój zbiór zakładek cieszy oczy, a te, które znalazłaś w internecie, są fantastyczne. 🙂