Współpraca z wydawnictwami – część II: wydawnictwa


Daaawno temu odbyła się tutaj dyskusja na temat tego, jak blogerzy widzą współpracę, co jest ich silną, a co słabą stroną. W pewnym momencie dyskusja była dosyć burzliwa, sporo się działo, ale cieszę się, że tyle osób się wypowiadało! Według mnie była to ciekawa i merytoryczna wymiana zdań.

Teraz nadeszła pora na część drugą. Porozmawiamy o wydawnictwach. Jakie są według Was błędy popełniane przez wydawnictwa przy współpracy z blogerami? Co zdarza się wydawnictwom robić źle? A co robią dobrze? Jakie są ich silne punkty? Co należałoby przemyśleć a propos tej kwestii? Co mogłoby być poprawione? Jakich błędów wydawnictwa powinny się  wystrzegać? A jakie są dobre przykłady takiej współpracy? W tej części skupiajmy się na tej jednej stronie: wydawnictwach.

Długo zastanawiałam się, czy warto robić taką dyskusję, bo nie chciałabym, by podryfowała ona w stronę tylko słodzenia  lub nagonki, ale stwierdziłam, że może to być bardzo przydatny materiał dla wydawnictw (jeżeli do nich trafi), a dla mnie aktualnie szczególnie 🙂 Więc do dzieła!

Proszę tylko o bycie merytorycznym i tyle. Zapraszam do dyskusji!

116 myśli w temacie “Współpraca z wydawnictwami – część II: wydawnictwa

  1. Moim zdaniem fajnie, że wydawnictwa w ogóle zainteresowały się blogosferą, że pozwalają sobie na taką formę promocji 🙂 Dobrze, że nie narzucają nam z góry książek i pozwalają wybierać na ogół z większej liczby pozycji, natomiast bardzo, bardzo źle, że skupiają się tylko na promowaniu nowości. Szlag mnie trafia gdy nagle na 20 blogach pojawia się to samo i choć książkę też posiadam to często zaczynam ją po prostu spychać na dalszy plan, bo od samego widoku okładki zaczyna mi się robić niedobrze. Myślę, że dobrze by było gdybyśmy od czasu do czasu mogli dostać coś starszego, sprzed dwóch, trzech lat, co byś może leży zapomniane gdzieś w magazynie, a czyjaś recenzja mogłaby przecież sprawić, że te resztki z magazynu w końcu by się rozeszły 🙂

    1. A to akurat zależy od wydawnictwa, zdarzało mi się prosić o pozycje starsze i je dostawać, chociaż teraz coraz częściej faktycznie jest lista nowości i nikt nie będzie sobie zawracał głowy zamawianiem staroci z magazynu. Szkoda.

  2. Tym razem się nie wypowiem, bo nie współpracuję z wydawnictwami, ale zgadzam się z izusr, co do kwestii nowości o których czyta się na każdym praktycznie blogu współpracującym z danym wydawnictwem w tym samym czasie a nawet dniu 🙂

  3. Izsur dobrze prawi, trochę to wkurzające, gdy na każdym blogu jest to samo. Czasem przecież książki które nie są nowościami ktoś by chętnie przeczytał i nagłośnił.
    Minusem jest też dla mnie „olewanie” blogerów- a to o Tobie zapomną, a to w ogóle oleją (bo blogami zajmuje się pani Basia, a mail doszedł do pani Asi). Dziwi mnie też czasem wybór blogów przez wydawnictwa. Ktoś, kto pisze dobrze ma problem z dostaniem się do „puli” recenzentów bo miejsce zajmuje ktoś, kto nie potrafi sklecić jednego zdania.
    Ode mnie chyba tyle, bo ogólnie bardzo się cieszę, że wydawnictwa z nami współpracują. Gdyby nie one, wiele osób nie miałoby szansy przeczytać nowych książek. Myślę jednak, że wydawnictwa powinny brać nas bardziej serio, bo to często za naszą namową ktoś się decyduje lub nie na daną pozycję.

    1. Wydaje mi się, że ci piszący „dobrze” nie są wymarzonymi bloggerami, przynajmniej dla wydawnictw. Bo dla mnie blogger piszący dobrze to taki, który nie boi się ostrzejszej krytyki otrzymanego egzemplarza, a wydawnictwom zależy przede wszystkim na tym, by do lektury zachęcać, a nie zniechęcać ^^

      1. Z tymi pozytywnymi recenzjami to nie jest tak do końca prawda. Zawsze mam dylemat, czy podsyłać linka z krytyczną recenzją, choć nigdy nie mam dylematu ,czy być w recenzji szczerą.Zazwyczaj piszę pozytywne recenzje, bo zamawiam książki, które sama wybieram i wiem, ze raczej trafią w mój gust. ale zdarzają się wyjątki. I za każdym razem jak podsyłam linka z krytyką, to spotykam się z podziękowaniami. To wcale nie jest tak,że wydawnictwa oczekuję pozytywnych recenzji, bo negatywna notka jest też dla nich formą reklamy, a poza tym, jeśli argumentacja jest merytoryczna, to jest również dla wydawnictwa znak, ze może następnym razem nie powinni wydawać jakiegoś autora, bo to grafoman.

    2. Ja tu się wypowiem tylko jako bierny odbiorca takiej reklamy wydawnictwa, bo za mały pikus jestem, żeby współpracować. Zgadzam się z książkoholiczką, od ponad roku czytam blogi książkowe regularnie i jak widzę na okładce książki cytat z pewnych blogów, o którym wiem, że są raczej słabe, to szczerze zaczynam się zastanawiać, czy chcę tę książkę zakupić. Ale z drugiej strony podoba mi się, że niektórzy dostają książki od wydawnictwa do recenzji, piszą negatywną opinię, a wydawnictwo dalej im książki przesyła, jak ktos się nie boi konstruktywnej krytyki, to ja to szanuję.

    1. „Procedury” są na tyle standardowe, że tu trudno wskazywać jakieś pozytywne odmienności. Ja akurat bardzo lubię mieć jakiś dodatkowy oddźwięk na to, co napisałem poza standardowym „dziękuję za recenzję”, ale tu pewnie wszystko zależy od nawału pracy osoby z wydawnictwa i od jej charakteru. Jedni lubią sobie pokorespondować, inni nie:). Lubię być traktowany indywidualnie: „A może chciałby pan nową powieść X? Czy nie zechciałby pan spojrzeć na nasze zapowiedzi?” itp. Takie drobiazgi, a człowiek się czuje jak człowiek, a nie jak anonimowy bloger ze zbiorczej listy.

    2. Trudno mówić o pozytywnych przykładach, które warto popierać, bo większość wydawnictw działa na tej samej zasadzie. Do wyboru książki z nowości/zapowiedzi. Tylko Prószyński daje listę książek dostępnych dla blogerów, bo troszeczkę mi się nie podoba, no ale cóż, mają prawo, ja się nie czepiam bo sama przystałam na te zasady 🙂

  4. Ja na razie początkująca w tej kwestii. Na pewno – jak już ktoś napisał – szkoda, że skupiają się jedynie na nowościach. Na sprzedawaniu trochę starszych książek w ogóle im nie zależy? Ja tych seryjnych recenzji już w ogóle nie czytam, najwyżej dwie – potem jak widzę tytuł posta ze znaną już okładką, nawet nie wchodzę.
    Na razie miałam tylko jedną przykrą przygodę – umówiłam się na dwa tytuły (pozwolili mi wybrać, zgodzili się na zaproponowane przeze mnie książki), po czym dostałam przesyłkę z jedną, inną niż się umawialiśmy, aktualnie promowaną pozycją. A gdy spytałam, o co chodzi, otrzymałam odpowiedź, że to „najwidoczniej pomyłka magazynu” i czy mogę napisać recenzję tej książki zamiast tamtych. Nawet słowa w stylu „przepraszam” czy „później przyślemy tamte”. Okropnie nie lubię, jak się mnie nie szanuje, także wydawnictwo jest już u mnie na czarnej liście.

    Na szczęście są wydawnictwa, którym nie zależy wyłącznie na słodzeniu – ja raczej dość krytycznie piszę i tak samo podchodzę do książek otrzymanych od wydawnictw. Na razie nie spotkałam się w tej kwestii z oburzeniem.

  5. Cwaniurka Aga:)))
    Dobra, temat całkiem zgrabny do dyskusji, mogę powiedzieć, że były pewne wydawnictwa, z którymi żal mi było się rozstawać nie tylko przez wzgląd na książki, ale przede wszystkim dlatego, że tam byłam traktowana jak człowiek, a nie jak składnik masy.
    Ale to były wyjątki, większość wydawnictw traktuje blogerów masowo.

    Czyli widziałabym poprawienie takich zjawisk:
    * podmiotowe traktowanie blogera, bardzo indywidualnie -> vide komentarz ZWL;
    * wysyłanie starszych książek, a nie tylko gorących nowości, bo ktoś na przykład nie chce być w tłumie blogów, na których jest ten sam tytuł -> vide komentarz Izusr;
    * chęć obejrzenia i chociaż dania sygnału, że się widziało opinię napisaną przez danego blogera. Często odnosiłam wrażenie, że pani od promocji nawet nie zajrzała na mój blog, mogła się ta moja opinia pojawić, a mogła nie, ja tam nie wiem, czy im zależało. I nie chodzi mi tu o komentowanie na blogu, tylko o mail „widziałam, dziękuję”. Jakiś sygnał.
    * nie każdy bloger powinien dostać każdą książkę – tu wydawnictwa lecą po całości i hurtem rozsyłają książki. Tak to przynajmniej wygląda z boku. Blog ma miesiąc i już listę ze współpracą. Czyli jeśli założę 5 blogów, to będę dostawała 5 egzemplarzy książki, bo się nikomu z wydawnictwa nie chce sprawdzać poziomu bloga, jego stażu i w ogóle. To jest zniechęcające, bo kiedyś myślałam, że otrzymywanie książek od wydawnictw jest nobilitujące – to swoista nagroda za pracę włożoną w prowadzenie bloga. Teraz wiem, że tak nie jest.
    * Myślę, że to rzadkość, ale ucinanie współpracy za negatywną recenzję jest porażką wydawnictwa.
    * Nie można traktować blogów jako swoje tablice ogłoszeń. Żenujące są maile od wydawnictw w formie polecenia – proszę na blogu zamieścić ogłoszenie o konkursie/ spotkaniu autorskim/ wyprzedaży/ nowości itp. Kilka takich dostałam i czasami jeszcze przychodzą, chociaż zrezygnowałam ze współpracy. Jest to dla mnie znakiem, że nawet nie pofatygowali się, żeby mnie usunąć ze swojej listy. Czyli do głowy nie wzięli mojej rezygnacji. Czyli dobrze zrobiłam:)

    Jeśli przyjdzie mi do głowy coś jeszcze, to napiszę.

    Reszta jest dobra:)

  6. Ja mam nieco inne doświadczenia, jeśli chodzi o wydawnictwa. W chwili obecnej jedynie Prószyński proponuje książki z nowości, jak i Znak. W przypadku pozostałych wydawców, nie przypominam sobie żebym miała coś odgórnie narzucane. Bez większego problemu mogę wybierać powieści, które wydane zostały przed laty. Oczywiście czasami bywa tak, że danej pozycji niestety nie posiadają. Nie mniej jednak nie odczuwa się takiej presji.

    Jeśli chodzi o błędy wydawców… Nie wątpliwie spora ich część pragnie narzucić recenzentom swoją wole. Uważają oni, że skoro przekazują nam egzemplarz książki, to nasza opinia na jej temat powinna być tylko i wyłącznie pozytywna. Oczywiście nie uważam by pastwić się nad książką,która nam się nie spodobała, jednak w sposób konstruktywny powinniśmy mieć możliwość wyrażania swoich myśli.

    Na całe szczęście nie mam już do czynienia z tego typu wydawnictwami.

    Kolejny błąd jest taki, że bardzo często wydawca ignoruje otrzymywane maile. Rozumiem, że dziennie jest ich niekiedy po kilkadziesiąt i więcej, jednak mimo wszystko wypadałoby odpisać osobom, które mimo wszystko poświęciły im swój czas. Nie twierdzę, że powinno być to zrobione natychmiast po otrzymaniu wiadomości, jednak miło byłoby gdyby ona w ogóle nadeszła.

    Oczywiście są również tacy wydawcy, których nie da się nie polubić 😉 Cieszę się, że spotkałam na swojej drodze także takie osoby, z którymi było można podyskutować na temat jakiejś książki ;0

    No i prawdą jest również to, że wydawnictwa bardzo często nawiązują współpracę z dość słabymi blogami, które po kilku tygodniach upadają, albo których opinie na temat książki zamykają się w 3-4 zdaniach. Gdy przychodzi czas redukcji stanowisk, to oczywiście wydawnictwo rozpoczyna je od bardziej rzetelnych osób. Broń Boże nie uważam siebie za Blogerkę idealną, każdy ma swoje plusy i minuje, jednak czasem wydaje się to być wysoce niesprawiedliwe.

  7. Właściwie wszystko zostało już powiedziane, ja tylko wypunktuje:
    -jedne książki reklamują bardziej niż inne i rozsyłają je do 20 blogerów (może powinni ograniczyć, że egzemplarzy recenzyjnych danych książek jest max.10)
    -skupiają się na nowościach, ale przecież wiedzą, że czytelników, głównie nowości interesują, starocie mają już w domu ;], ale są też wydawnictwa np. Czarna Owca, od której dostałam książki sprzed 5 lat ;]
    -dobre wydawnictwa przesyłają książki dobrym recenzentom i nie boją się przyjmować krytyki, gorsze wydawnictwa wysyłają książki byle komu, kto chce i zareklamuje (ale dobrze!) to niech ma, byle dobra reklama była
    -dobre wydawnictwa proponują zrecenzowanie jakieś książki, a nie narzucają
    -dobre wydawnictwa pozwalają recenzentowi wybrać książkę do recenzji (nie ograniczają recenzenta w wyborach)
    -przede wszystkim podoba mi się to, że widzą potencjał w blogosferze, widzą, że opinie „zwykłych” czytelników jest bardziej miarodajna niż profesjonalnych krytyków
    -nie zawsze wysyłają książki, które zaproponowali, a recenzent zgodził się je zrecenzować i nawet nie poinformują, że w tej kwesti coś się zmieniło, recenzent wówczas lata co chwilę na pocztę, bo może to wina listonosza…
    -pozytywnie oceniam to, że czasem proponują zorganizowanie wspólnego konkursu dla czytelników bloga

    To narazie tyle. Jak coś mi się jeszcze nasunie to dopiszę.

  8. Ooo, jeszcze mi się przypomniało a propos tego „olewania”. Nienawidzę takich sytuacji, a miałam już ich kilka. Ktoś z wydawnictwa do mnie pisze czy chce im zrecenzować taką i taką książkę, mnie ona faktycznie zainteresuje, więc się zgadzam, podaję adres i czekam… czekam, czekam… Książki ani widu ani słychu, więc piszę grzecznie co się z nią dzieje, czy w ogóle została wysłana, czy może wróciła, a wydawnictwo a) w ogóle mi nie odpisuje b) stwierdza, że jednak książki nie wysłali i już nie wyślą, bo im się skończyły egzemplarze promocyjne. Nie rozumiem takiej sytuacji, powinno się pisać z pytaniem do takiej ilości blogerów, żeby w razie czego mieć tych egzemplarzy na tyle dużo, żeby można je było wysłać wszystkim, którzy wyrażą taką chęć…

    1. izusr co prawda bloga mam od niedawna i właściwie dopiero go rozkręcam, nie piszę też jakoś bardzo dobrze, ale to co napisałaś spotkało nawet mnie.
      Wydawnictwo napisało, żebym wybrała sobie z listy nowości, plus „najbardziej polecamy pozycje X”. Odpisuje im jakie książki wybrałam, że na pozycje „X” też się skuszę, ale książek nie ma, odpowiedzi też nie. W takim razie piszę znowu (czas mam ograniczony, muszę sobie mniej więcej ustalić ile książek mam do przeczytania, szczególnie, że niektórym Wydawnictwom zależy na czasie), czy książki zostały wysłane bla bla, a tu dostaję odpowiedź: „Przykro mi, ale skończyły się egzemplarze recenzenckie bla bla.” I w tym momencie cały mój plan idzie do…
      Jeżeli chodzi pisanie negatywnych recenzji, to nie mnie to spotkało lecz koleżankę.
      Napisała dziewczyna co myślała o danej książce (negatywnie), że jej się nie podobała, wymieniła wady, a Wydawnictwo do niej: ” Nie zna się pani na literaturze (w tym momencie zrobiłam taką minę: :O), dobrych książkach etc. nie chcemy już z panią współpracować.”
      Nie lubię również „sztywnych dyskusji”. Z niektórymi osobami z Wydawnictw, zdarzyło mi się pożartować, porozmawiać, za co bardzo ich cenię, a niektórzy odpisują: „Tak, Nie, Oczywiście..” i czasami sama się boję, że jak za ‚luźno’ do nich odpiszę to będą wszczynać bunty. 😀
      Ostatnia sprawa. NIE ODPISYWANIE! Wielu z nas poświęca czas, żeby jak najszybciej napisać recenzje i przesłać ją Wydawnictwu, a ono potem milczy. Ktoś już wspomniał, że właściwie czuje się jakby nikt tej recenzji nie przeczytał. Żadnego „widziałem/am”, ani oceny recenzji. Cokolwiek. Plus niedopisywanie nie tylko na recenzje. Piszę do Wydawnictwa jakąś wiadomość, nie długą, parę zdań. Oczekuję JEDNEGO zdania odpowiedzi, a oni nic. Nawet jeżeli dopiero zaczynam, to czy potem mam chęć kontynuować Współpracę?
      I chciałam wspomnieć o jednej bardzo przyjemnej sytuacji z jaką się spotkałam. Miałam dwa tygodnie na napisanie recenzji, jednak nie zdążyłam, napisałam po terminie. Jestem tylko człowiekiem i było mi z tego powodu bardzo przykro. Napisałam, że bardzo przepraszam, przykro mi, to siła wyższa i dostałam przemiłą odpowiedź, ze nie ma sprawy etc, na dodatek kolejna książka ‚leci’ do mnie do recenzji. 🙂

      1. A możesz zdradzić, które wydawnictwo żąda recenzji w ciągu dwóch tygodni? Bo dotąd chyba tylko Lubimy Czytać stawiało taki chory warunek. Już miesiąc wymagany przez Prószyńskiego wzbudził spore opory.

        1. Wydawnictwo Novae Res choćby 😀 Jeżeli chodzi o portal to nakanapie.
          Wydawnictwo Esprit wymaga, żeby dodać recenzje w ciągu miesiąca.
          Dla mnie jest to na tyle uciążliwe, że mam niewiele czasu na pisanie (wolę czytać), a jeżeli piszę to chcę to robić wtedy kiedy mam chęć, kiedy mam wene, a nie na szybko, żeby oddać, dlatego te terminy wydają mi się śmieszne.

          1. A czy cokolwiek oferowanego przez Novae Res i Kanapę jest warte aż takiego sprężania się? Dopóki Kanapa i LC będą miały tłumy chętnych recenzentów, to będą narzucać nierealne warunki.

            1. Wiesz, czasami proponują coś fajnego, ale te terminy mnie na przykład odstraszają. Raz wzięłam książkę od Kanapy i raz od LC. Gdy napisałam wprost w notce, że taka forma mi nie odpowiada, że to był pierwszy próbny skok na książkę, to zaproponowano mi przedłużanie terminów. Ale nie chciałam.
              Ja rozumiem wydawnictwa, że nie mogą czekać pół roku na recenzję wysłanej książki.
              Ale powtórzę to, co proponowałam wczoraj – zamiast wyznaczanych terminów – nie wysyłać kolejnych bez zrecenzowania poprzedniej. Albo kilku, gdy się chce oszczędzić na przesyłce – wysłać paczkę z trzema, a potem stop. To lepiej zdopinguje do pracy niż wszystkie terminy świata. Bloger będzie miał poczucie, że jest uczciwie traktowany, z szacunkiem, i będzie wiedział, że to, co robi, jest w ogóle dostrzegane. Bez listy z wysyłkami i terminami sobie nie wyobrażam.

              1. Dwa tygodnie dla mnie to jakiś kosmos zupełny:P Pytania o to, kiedy będzie recenzja, zdarzyły mi się może ze dwa razy, ale sam się źle czuję, trzymając książkę w nieskończoność. Wiadomo, że jak chcę kolejną, to powinienem „rozliczyć” poprzednie, ale ja należę do tych, którzy raczej proszą o konkretną książkę od czasu do czasu, niż są na stałych listach wysyłkowych, więc może dostaję więcej luzu:P

                1. Być może.
                  Ale pamiętam, że przychodziły maile z propozycjami nowości – od kilku wydawnictw, nie od wszystkich. I wystarczyło odpisać, co się chce dostać i to przychodziło. Tak, była to częściowo też moja wina, ale spójrz na sytuację oczami dziewczyny, która sama na siebie nie zarabia (mam tu na myśli młode studentki, czy dopiero wchodzące w dorosłe życie osoby, co wiadomo, tanie nie jest) i nagle taka propozycja. Więc hura! łapiemy książki. Na zasadzie „barman, polej, bo zaraz się zacznie!” – znasz ten kawał?
                  No więc ludziska biorą, a wydawnictwa ślą.
                  Wg mnie to poważny błąd. Wprowadza atmosferę luzu – ile bym nie zamówiła, tyle dostanę, przecież nikt mnie z tego nie rozlicza. A potem same złe myśli – wydawnictwa o nierzetelnych blogerach, blogerów o wydawnictwach wysyłających wszystko wszystkim.
                  Nie mów mi, że nie spotkałeś się ze zjawiskiem książki niezamówionej. To już w ogóle porażka.
                  Powtarzam – nie wszystkie wydawnictwa tak robią, ale kilka tak.

                  1. Jestem pracującym ojcem rodziny i też nie mam nic przeciwko dostawaniu książek od wydawnictw. Niestety (a może na szczęście) przeliczyłem sobie, ile książek jestem w stanie miesięcznie przeczytać (za mało:() i muszę się powściągać, biorę tylko absolutnie to, bez czego nie mogę wytrzymać (no prawie:P). W związku z tym mam tych recenzyjnych 20,a nie 120. Niezamówione, o dziwo, na mnie nie spadają, dostałem chyba dwie, ale raczej podejrzewam pomyłkę przy pakowaniu:P Kawał znam, rzecz jasna:D Co do rozliczania: to w kilku wypadkach mam wrażenie, że wydawnictwo nawet sobie nigdzie nie odfajkowało, że coś dostałem, wrzucili jak w studnię,osoba, która wysłała, rzuciła robotę i skasowała przedtem bazę danych.

                    1. I m.in. dlatego nie współpracuję. We własnej robocie ma tyle terminów, że włos mi się jeży, więc jakbym miał do tego dołożyć jeszcze zobowiązanie czytania na czas – kaplica! Ja mam próbkę w postaci DKK, umawiamy się na konkretną datę, którą potem ze 2 razy przesuwamy, bo ktoś nie miał czasu. Ale to znajomi, więc rozumieją. W biznesie książkowo recenzyjnym mogłaby polać się, jak czytam, krew 😛

                    2. Bazyl, do zawalania terminów człowiek przywyka z czasem:P Mówi Ci to człowiek, który przez większość życia oddawał wszystkie prace piętnaście minut przed terminem:)

              2. I to, co proponujesz, próbował wprowadzić Prószyński – miesiąc na książkę i blokada w razie braku recenzji. Ile to się wtedy podniosło głosów, że to zamach na swobodę, że nie zawsze ma się chęć do czytania i wenę do pisania i takie tam. Nie mam pojęcia, czy system działa tak restrykcyjnie, jak zapowiadano, śmiem wątpić.

                1. Ależ wg mnie to jest doskonały system! Nastąpi tzw. dobór naturalny. Część osób zrezygnuje ze współpracy (ja na przykład) ze względu na zbyt restrykcyjne zasady, część się utrzyma pracując dla kilku rozsądnie wybranych wydawnictw, ktoś weźmie coś tylko od czasu do czasu. Bez wzajemnych pretensji.
                  Każdy człowiek powinien sobie pewne rzeczy uświadomoć, i nie płakać, że narzucają zasady, tylko zastanowić się, jakie zasady mi odpowiadają i przy tym zostać.
                  Jak można mieć pretensje do wydawnictwa, że chce recenzji za wysłane książki? Przecież po to je wysyła. Nie podoba ci się miesiąc na recenzje? Zrezygnuj z imprezy. Przecież nikt nikogo do niczego nie zmusza. Czasami blogerzy przesadzają.

                  1. Ale czy tam u Prószyńskiego nie było czasami wymogu, że trzeba jedną miesięcznie zrecenzować? Wydaje mi się, że to obostrzenie mnie od nich odrzuciło. Nie będę się upierać, ale pamiętam, że był tam jeden punkt dla mnie nie do zaakceptowania.

                  2. Przecież nikt nikogo do niczego nie zmusza. Czasami blogerzy przesadzają.

                    Wyjęłaś mi to z ust. Niektóre wydawnictwa przesadzają (typu: narzucanie książek, brak komunikacji jakiejkolwiek, lekceważenie etc.), ale niektórzy blogerzy przesadzają zdecydowanie, czasami nawet ostro 😉

                    A co do Prószynskiego, to faktycznie regulamin był dość ostry, ale moim zdaniem dobrze – odpadło sporo osób, baza się przerzedziła, a ten regulamin suma sumarum nie jest tak restrykcyjnie przestrzegany, jak się wydawało, że będzie. Ja tam nie mogę narzekać na to, jak mi się współpracowało.

                    1. Ciekawe jest to, co piszesz o narzucaniu książek. Ja się nie spotkałem, co najwyżej sugerowano mi, że jest jakaś nowość, którą mógłbym wziąć. Zwykle nie brałem, bo rzecz mi nie pasowała i nikt nie marudził. Może to nie narzucanie tylko brak asertywności albo obawa, że jak się nie weźmie takiej „sugerowanej”, to koniec współpracy?

                    2. Ja się spotkałam dwa razy z namolnym wtykaniem czegoś, czego nie chciałam czytać. Wybroniłam się, ale z trudem. To było na zasadzie – ja chcę tę książkę. A oni do mnie – ale my chcemy, żebyś przeczytała tę. To ja na to – nie, dziękuję, nie chcę. Oni – oj, to a nie wiem, czy wyślemy tamtą, co pani chce. No to nie! – ja fuknęłam. W sumie dostałam to, co chciałam, ale niesmak pozostał.
                      Inną rzeczą było wysyłanie niezamówionych, jak w studnię, tak jak mówisz.

                    3. Piętnuj po nazwach:)) Ale podsumowując, to ja widzę więcej grzechów po swojej stronie, bo jednak strasznie mam poopóźniane te książki, niż po stronie wydawnictw:P Niesmak mam tylko w związku ze Znakiem i panią promocjuszką-detektyw, ale nie napełnia mnie to bezdenną goryczą:D

                  3. Płacze były naturalną reakcją na przejście od systemu wolnej amerykanki: daliście książkę, to ja wam może kiedyś w przyszłości coś napiszę, albo i nie do systemu bardziej restrykcyjnego. Książki Prószyńskiego miewają się na blogach całkiem nieźle, znaczy jednak można się dostosować. Nie wiem, co Cię odrzucało od Prószyńskiego, był wymóg miesiąca, był wymóg określonej objętości chyba i zgody na publikację na ich stronie.

            2. Owszem, niektóre ich książki są warte sprężenia. 🙂
              Nie czytam tylko nowości paranormalnych etc. Czasami lubię zajrzeć do czegoś innego.
              Od kanapy dostałam nawet dobrą książkę, więc warto.
              Co do nierealnych warunków – idealnie pasuje do tej sytuacji. Myślę, że takie Wydawnictwa/ Portale sugerują, że mamy nic innego nie robić tylko czytać i pisać.
              Fajnie jakby właśnie to się zmieniło.

              1. Obawiam się, że póki będzie stała kolejka pod egz. recenzyjne, a stoi i na Kanapie, i na LC, to postawa obu portali się nie zmieni. Nie zrecenzujesz Ty w dwa tygodnie, to zrecenzuje kto inny. Inną rzeczą jest poziom recenzji, szczególnie tych z książek patronackich obu portali.

    2. No właśnie, z tym wysyłaniem książek to jest różnie. Powinni informować, że książka została wysłana, bo czasami czekam i czekam i w sumie głupio mi się dopytywać. Po drugie mam wrażenie, ze w niektórych wydawnictwach nie sprawdzają adresów do wysyłki. Jak zrezygnowałam ze współpracy z pewnym portalem internetowym (byłam w nim redaktorką działu literackiego i wszystkie egzemplarze recenzyjne dla moich recenzentów przychodziły na mój domowy adres), to napisałam maila informującego, że już nie redaguję działu w G-punkcie, tylko zakładam bloga i zaczynam pisać dla siebie. Do tej pory przychodzą mi książki dla G-punktu na mój adres mimo kulki maili z mojej strony i ze strony portalu. Aż się boję co to będzie jak się za dwa tygodnie przeprowadzę i zmienię adres…Pewnie książki będą przychodzić na stare mieszkanie 😦

  9. Podpisuję się pod powszechnym jak widzę podejściem do nowości wydawniczych. Krew mnie zalewa i odechciewa mi się czytać po raz dziesiąty recenzję tej samej książki, choćby nie wiem, jak dobra była. Choć mnie się zdarza, że wydawnictwo czasem pozwoli (ha!) wybrać coś, co jest dłużej, niż miesiąc na rynku. Brakuje mi możliwości wybierania w starociach!
    Podejście do blogera, olewanie naszych maili (pozostawianie ich bez odpowiedzi) świadczy i o kulturze korespondenta, i niestety o wydawnictwie. A wystarczyłoby napisać, że nie są zainteresowani xD
    Mam kilka ulubionych wydawnictw, które traktują mnie jak człowieka i za to je sobie cenię. Czasem mam wrażenie, że stąpam po kruchym lodzie, gdy wysyłam mało pochlebną recenzję, ale trudno. Póki co tylko dwa wydawnictwa zrezygnowały ze współpracy, bo im się recenzja nie spodobała.
    Drażni mnie niechlujstwo w doborze recenzentów – czasem po recenzji ewidentnie widać, że ktoś średnio sobie radzi z językiem ojczystym, a recenzja dotyczy książki nieprzeczytanej w całości, no, może tekstu z okładki. Kiedyś czułam się wyróżniona współpracą, teraz już trochę mniej…

  10. I jeszcze jedno przyszło mi do głowy. Pamiętam, jak w Prószyńskim przyszła nowa osoba do pracy i swoją działalność w promocji rozpoczęła od wprowadzenia nowych – ostrzejszych – zasad współpracy z blogerami. To nie było poprawianie wizerunku firmy, oj nie, z ulgą zaprzestałam kontaktów.

    Dobre rzeczy do powielania –
    * – uśmiech w kontaktach, podmiotowe traktowanie blogera;
    * – branie pod uwagę preferencji czytelniczych, czyli niewyrzucanie maili do kosza, tylko zachować je sobie, żeby było wiadomo, o czym z człowiekiem rozmawiamy;
    * – konkursy dla czytelników bloga;
    * – przypominanie, że jeszcze pan/pani nie przeczytał jakiejś książki – może się nie podobała? Bo wysyłanie kolejnych pozycji bez pytania o poprzednie wg mnie trąci lekceważeniem całości współpracy – masz, ile chcesz, u nas tego dużo.

    1. A ja tego tak nie odczułam. Pani od promocji podała jasne zasady współpracy- co mi się bardzo podoba. a jeszcze bardziej podobało mi się to, ze zachęciła do dyskusji i wspólnego wypracowania zasad wg których wydawnictwo będzie współpracować z blogerami. Na każdą moją propozycje i pytanie zaraz otrzymywałam odpowiedź, więc się dziwię,ze masz negatywne odczucia.

      1. A mnie nie dziwi, że Ty masz pozytywne:)
        Każdy człowiek odbiera różnie te same zjawiska.
        Przypomnę tylko, że to zbiegło się w czasie z moją decyzją ogólnego podziękowania za współpracę wszystkim wydawnictwom. I jakoś kilka dni potem dostałam ten mail, w którym było napisane, że jeśli się nie wyrobię w miesiąc, to podziękują. No więc odebrałam to tak, a nie inaczej i nawet nie wysiliłam się, żeby dyskutować, bo w moim przypadku nie było o czym. To było dla mnie jak kropka nad „i”.
        A że odebrałam negatywnie? No cóż. Wszystko, co napiszemy, może zostać tak odebrane, mimo najczystszych intencji. Tak to już bywa.

  11. Kryteria doboru recenzentów nie są jasne: dwa wydawnictwa odpisały, że wymagają 9-12 miesięcy stażu blogowego – sytuacja jest jasna, odczekujemy. Słyszałem o takich, które żądały liczby odsłon i innych statystyk. Mam wrażenie, że żadne nie przegląda zawartości bloga, nie zastanawia się, co reprezentują sobą teksty na blogu – stąd niekiedy wrażenie, że „recenzja” jest powtórzeniem tekstu z okładki:P Prawdziwy szok natomiast zafundowała mi kiedyś pani z zacięciem detektywistycznym. Na pytanie o współpracę po kwadransie od wysłania maila dostałem odpowiedź, że nie rokuję, bo sam napisałem (w nagłówku bloga!), że mam zaległości w lekturze, więc ich książki też się mogą nie doczekać recenzji. A poza tym nie ma mnie na biblionetce i w merlinie – a pewnie, jako ZWL tam nie występuję, ale to pani do głowy nie przyszło:PP

  12. Kwestia kontaktu: wchodzę na stronę wydawnictwa, znajduję dział promocji – jeden adres mailowy, mogę napisać. Znajduję dział promocji – znajduję maile do czterech-pięciu osób – odpalam szklaną kulę albo ciągnę losy, piszę maila. Trafiam do właściwej osoby – punkt dla mnie, trafiam do niewłaściwej osoby, która przekazuje mail kompetentnej koleżance albo wyrzuca go od razu do kosza:P I tak sobie mogę pisać do upojenia.

    1. Teraz przyszło mi do głowy – czy nie prościej i jaśniej byłoby, gdyby wydawnictwo na swojej stronie miało zakładkę „współpraca” i tam wyłuszczyło, kogo widzieliby w gronie swoich blogowych recenzentów?
      Tak tylko sobie myślę, że to ukróciłoby falę maili od młodocianych proszących o egzemplarze recenzenckie i jednocześnie zachęciłoby tych nieśmiałych, którzy myślą, że są niegodni.

      1. Taki oczywisty pomysł, a jakoś nikt go nie stosuje w praktyce, ciekawe dlaczego:P Może wydawcom odpowiada taka niejasność i wolnoamerykanka. Czasem się tylko widuje wypasione zakładki „Dla prasy”, ale to nawet zwykłemu blogerowi strach tam zaglądać:P

      2. albo zakładka „współpraca z blogerami” i jasno by było wiadomo do kogo pisać, a tak jest bałagan i tak jak pisze zacofany w lekturze- ryzyk- fizyk- trafisz na właściwą osobę albo nie

      3. Ja czegoś tu nie rozumiem. Przecież to wydawnictwa piszą do blogerów z propozycją współpracy, a nie blogerzy do wydawnictw… No chyba, że o czymś nie wiem… Tzn. coś słyszałam (czytałam), że młodzi blogerzy żebrzą o książki, bo po to mają bloga… Ale mnie nie przyszło do głowy, by samej pisać do wydawnictwa z taką propozycją… Musiałabym chyba cierpieć na nadmiar czasu, by „dowalać się robotą”.

        1. Owszem piszą, ale nie wszystkie i nie do wszystkich:P Nie rozumiem uwagi o dokładaniu sobie roboty: jeśli nie mam czasu na czytanie i pisanie, to nie proszę o książkę – a skoro proszę, to znaczy, że chcę ją przeczytać i zrecenzować:P

    2. oj tu się Zacofany zgadzam w 100%. Piszesz maila na jeden z iluś adresów i cisza. I nie wiesz, czy ta cisza oznacza:
      a) nie jesteśmy zainteresowani współpracą/ nie mamy tej książki o którą prosisz
      b) mail wpadł do spamu i umarł śmiercią naturalną
      c) mail dotarł nie do tej osoby która współpracuje z bloberami, więc pani X maila do pani Y nie prześle bo to za trudne i mail umiera w koszu
      d) kogoś nie ma/jest zawalony robotą i nie ma czasu dopisywać

      I wtedy, gdy zależy Ci na współpracy/ danej pozycji to czekasz jak na ścięcie i się zastanawiasz czy napisać jeszcze raz czy jeszcze poczekać :/ kpiny

      Statystyki? Iluś obserwatorów?konta na portalach/ księgarniach? Co jeszcze?

  13. Ledwie dwie godziny i już wszystko zostało powiedziane. 🙂

    Najbardziej chyba (ze strony wydawców) frustruje mnie to, że książki do recenzji przesyłają blogerom, którzy piszą marnie i niedbale. Trochę frustrujący (choć zrozumiały) wydaje mi się fakt, że wydawcy bardziej zależy na reklamie u byle kogo niż rzetelnej opinii.

    Z drugiej strony straszliwie wkurzające (wybaczcie mój klatchiański) jest czytanie o tej samej książce na 30 blogach w trzy dni (zazwyczaj tuż przed/po premierze książki). Rozumiem, że wydawnictwa chcą promować nowości, ale do tej pory mam kilka książek, których nie tknę nawet długim kijem, bo miałam ich dość w blogosferze. Narzucanie przez wydawcę terminu ukazania się recenzji bardzo mi się nie podoba.

    I, szczerze mówiąc, irytują mnie sytuacje, kiedy to bloger zgłasza się do wydawnictwa z propozycją współpracy, a nie na odwrót. Pewnie wielu osobom się narażę, ale jakoś bardziej właściwe wydaje mi się kiedy to wydawnictwo zwraca się do blogera.

    Bardzo za to podoba mi się podejście pana Piotra z PWN-u. Po pierwsze: zapytał jaka współpraca by mnie interesowała, po drugie: dał do wyboru dowolne książki z oferty, które są w magazynie, po trzecie: nie umówiliśmy się na konkretny termin czytania/recenzowania, tylko po prostu na napisanie recenzji, jak przeczytam książkę. Czytam ją już zresztą z przerwami prawie dwa miesiące (z ogromną przyjemnością, dodajmy) i nie usłyszałam złego słowa.

    1. Co do nawiązywania współpracy przez blogera, też nie mam oporów – obawiam się, że żadne wydawnictwo nie ogarnie całości blogosfery i mail z propozycją współpracy nie przyjdzie:P Zasady zrobiły się amerykańskie: pochwal się sam, bo inaczej nikt cię nie znajdzie i nie pochwali:D Jeśli już samo wydawnictwo przysyła mail, to niekiedy na starcie strzela sobie w stopę – była ostatnio taka seria „z zainteresowaniem obserwujemy pana znakomity blog”, a szybka konfrontacja wykazywała, że to samo dostało pół blogosfery:P I przy okazji dowiedziałem się, że w PWNie były zmiany – korespondowałem niegdyś z pewną panią, która przestała odpowiadać. To taki drobny przyczynek do polityki informacyjnej wydawców:)

      1. Tak, masz rację, też nie widzę nic złego w tym, że ktoś pisze do wydawnictwa.

        A wiesz, że ja też dostałam tego maila?:)
        Kolejna skucha wydawców – gdy widzę, że mail poleciał hurtem na 50 adresów, to nie chce mi się nawet na niego odpowiadać.

        1. Hehe:) Niestety coraz częściej nadawcy pamiętają, żeby utajniać listę odbiorców, ale i tak w ciągu 15 minut dostaję maile od znajomych: „Wiesz, napisało takie wydawnictwo, dla mnie nic ciekawego, ale może ty byś chciał” i sprawa się rypie:)) Ale przyznam, że jest postęp, ostatnio Pani z nowego wydawnictwa przedstawiła się, napisała, co wydają i czy bym nie zechciał. Zechciałbym, ale akurat nie to, co Pani polecała w mailu – nie było sprawy, dostałem starsze rzeczy.

          1. No to całkiem miła pani i z mózgiem:)

            Ale to, że oni ukryją listę odbiorców nie zmienia faktu. Ten mail był napisany w taki sposób, że mógłby spokojnie być skierowany zarówno do kobiety jak i mężczyzny, to się czuło, że jestem jedną z wielu odbiorców.

            Niedawno nawet przyszedł mail jako odpowiedź na jakiś poprzedni, a ja za Boga nie przypominałam sobie, żebym akurat z tym wydawnictwem rozmaiwała. Czyli poleciało hurtem z ukrytą listą odbiorców:) Po prostu wydawcy muszą sobie uświadomić, że blogerzy też myślą. Nie tylko prowadzą blog. No i że rozmawiają ze sobą, bo zwyczajnie się znają, a nawet czasami lubią.

            1. Szczególnie to, że się czasem lubimy, może być dla wydawców przykre:P Czasem odnoszę wrażenie, że promocjusz z wydawnictwa musi się co miesiąc szefostwu wykazać, że załatwił pińćset recenzji na blogach i nic więcej go nie obchodzi, nie ma chęci i czasu, żeby wnikać w potrzeby blogerów i w ogóle nie wie, że to w sumie nieduży światek i wieści się szeroko i szybko rozchodzą:P

              1. Oni pewnie woleliby, żeby między nami była ostra konkurencja:)
                A że ludziska gadają, to fakt.
                Myślisz, że rozliczają się od sztuki? Jest aż tak źle?

                1. Pojęcia nie mam, trzeba by zorientowanych zapytać:) Może nie, bo zadziwiająco dużo wydawnictw nie pyta co chwilę, kiedy będzie recenzja książki sprzed trzech miesięcy:D Myślę, że od liczby recenzji ważniejsze powinno być wytworzenie przez wydawcę opinii, że jest „bloger friendly”. Taki Znak na przykład ma u mnie przefajdane za olewanie.

  14. Marzenie blogera:

    to wydawnictwa proszą o współpracę, piszą, proponują i cieszą się jakimś uznanym blogiem, że ich książka będzie właśnie tam!
    Blogerzy spokojnie przeglądają oferty i ewentualnie coś tam wezmą. Nie łapią każdej książki.

    Ale musi upłynąć jeszcze wiele czasu. No i blogerzy muszą też się postarać.
    Musimy się szanować. To działa w obie strony.

  15. No to jeszcze ja powiem kilka słów od siebie. Zacznę od tego, że bardzo sobie cenię współpracę z wydawnictwami. Myślę, że mamy ustalone jasno zasady, zawsze to ja wybieram książkę do recenzji, nikt mi nie narzuca pozycji do przeczytania. Zdarzyło mi się, że jedno z wydawnictw wysyłało książki jak leci, o tematyce kompletnie odmiennej od moich zainteresowań. Skończyło się na tym, że książki leżą już kilka miesięcy nieprzeczytane. Dochodzę do wniosku, że nie warto było za przesyłkę płacić i szkoda książki, bo uważam, że każda zasługuje na chwilę uwagi.

    Bardzo podoba mi się pomysł z wysyłaniem planu wydawniczego, wtedy wiem co i kiedy wyjdzie. Generalnie tak jak napisały osoby powyżej, najważniejszy jest kontakt. Informacja zwrotna, że książka zostanie wysłana, czy że recenzja została przeczytana jest moim zdaniem podstawą. Kilka razy zdarzyło mi się, że osoba zajmująca się kontaktem z blogerami sama do mnie napisała pytając właśnie o mojego bloga, jakiś wpis czy notkę. To bardzo miłe. Jak każdy lubię być traktowana podmiotowo.

    I tez denerwuje mnie, że nikt nie zwraca uwagi na jakoś opinii, nie ważne czy nad napisaniem recenzji spędziłam dwie godziny czy pół. Moim zdaniem weryfikacja jakości powinna być normą. Np ja pragnę konstruktywnej krytyki od osób, które znają się na tym co robią i wyrażą chęć, aby zwrócić mi uwagę na niedociągnięcia, chcę się rozwijać.

    Mam też taki kąsek, dwa wydawnictwa zaprzestały się ze mną kontaktować po niepochlebnej opinii książki, co najśmieszniejsze było to za zasadzie królewskiego focha. Kompletny brak odzewu na moje maile, naprawdę poczułam się jak w piaskownicy.

    Wydawnictwo wydawnictwu nie równe.

  16. Bożesz Ty mój! Ile to stresu, ileż dylematów, ile frustracji! A mnie to wszystko, dziękować, omija! Trzy biblioteki zapewniają mi dopływ lektury wszelakiej, nowości zazwyczaj nie przynoszą satysfakcji czytelniczej, a i czasu na czytanie nie lzia, więc po kija mi stosy darmowych knig? Zresztą mam to szczęście, że mój blog jako niszowy, nie wpada w oko ludziom z promocji, więc nie trzeba dużej siły woli do odmów 😛

      1. Za to jeśli chodzi o rozsyłanie tej samej książki do, excuse le mot, kupy blogerów, to ja jestem za. Wchodzę w czytnik Google’a, a tam 50 notek. Sortuję po tytule, wywalam najczęściej się powtarzające i mam 14. Co za oszczędność czasu! 😛

      1. Dzięki za komplimenty, ale moje 100 wejść dziennie (i to jak zamieszczę nową notkę), to taki wirtualny pyłek, na który wydawnictwa kichają. I słusznie zresztą, bo oprócz niesatysfakcjonujących je statystyk, dodatkowo nie piszę recenzji, tylko wyzewnętrzam odczucia po lekturze, czasem dryfując w bardzo irytujący sposób i włączając do notek podagrę wujka Staszka, dwa haiku i jeden głupi dowcip 😛

  17. Ja od początku współpracy z którymkolwiek wydawnictwem wychodzę z założenia, że recenzuję książki na które mam ochotę, a przez to na stronie jest mniej rozczarowań w recenzjach. Czasem oznacza to wyciągnięcie starocia, ale nie mam za to żadnego musu na „konieczne szerzenie informacji o nowościach.
    I z tego tytułu sobie również cieszę się z jakości współpracy z wydawnictwami.

  18. No to chyba nie ma czego dopisać.
    Dziewczyny napisały wszystko.
    Fajnie być traktowanym przez wydawnictwa zwyczajnie po ludzku.
    Akurat mam ten fart, że tak jest. Wiele pan i panów z wydawnictw są wręcz przesympatyczni, jak czytam wyżej, wychodzi na to, że jednak nie wszyscy.
    Wyjątkiem jest jedno wydawnictwo, które nie zawsze „widzi” mejle… może kiedyś to się zmieni.

  19. Zacofany – a jakieś konkrety na temat Znaku można prosić?

    Ja miałam kilka wydawnictw, z którymi przez cały czas współpracy układała się ona super, byliśmy w dobrym lub bardzo dobrym kontakcie etc., ale też nie wymagałam odpowiedzi tego samego dnia (a wiem, że niektórzy, szczególnie nowi blogerzy mają takie tendencje :D).

    Pomysł z info o współpracy dla blogerów jest fajny, ale a/ nie wiem zbytnio gdzie by to można umieści (w zakładce kontakt?), b/ i tak zadziała to pewnie przy w ilości 2 na 10 osób ;), bo ile osób tak naprawdę czyta wszelakie regulaminy, zasady etc.? 😉

    Pytanie osobiste, bo może mnie olśnicie (i nie zadaję go złośliwie, tylko właśnie w poszukiwaniu rozwiązania): jak osoba, dla której współpraca z blogerami, to tylko ułamek pracy, jedno zadanie na X różności, może podołać personalizowaniu, upodmiotowywaniu, stałemu, szybkiemu kontaktowi etc.? Pytam, bo pragnęłabym to właśnie jakoś jak najsensowniej rozwiązać, a co 20 głów, to nie jedna, prawda?

    1. Aga:)
      My Ci tego nie powiemy, a może uściślę – ja Ci tego nie powiem, bo nie wiem:)
      Dlatego trzymam się od współpracy z daleka, bo nie chcę ponownie znaleźć się w anonimowym tłumie.
      Najprawdopodobniej jest to problem nie do przeskoczenia i zostanie, jak jest:)
      Ale prznasz sama, że nikt nie lubi być trybikiem bez znaczenia.
      No można gdzieś sobie zapisywać komu jaką książkę się posłało i z datą. Po np. dwóch miesiącach – uprzejmy mail do blogera, czy się coś stało, Ty już wiesz najlepiej, jak rozmawiać z frustratami:)
      I przy kolejnym mailu od człowieka – najpierw sprawdzić, co on tam jeszcze trzyma i uprzejmie przypomnieć, że najpierw to, to potem dostanie następne.
      Dla mnie takie zniechęcające kiedyś było, że leciały do mnie te książki bez składu i ładu, nawet nie wiedziałam, co przyjdzie, a one leciały! Mogłam umrzeć, a te książki dalej by leciały.

    2. Znak – klasyka gatunku:P Najpierw pani (a nawet dwie, bo każda z innego brandu) proponuje współpracę, przychodzi książka, recenzja napisana, następna książka zamówiona nie dociera. Na nieśmiałe zapytanie pani odpowiada beztrosko, że nie dostała maila, ale wyśle. I zapada cisza dźwięcząca. Z drugą panią nie doczekałem się nawet potwierdzenia, że dostała link do recenzji. Nie, to nie.
      A co do personalizacji kontaktów: to nie wiem, jak to zrobić. Ale widać, że można, skoro pani Agnieszka z WABu daje radę, a nie wierzę, żeby miała mnie jednego pod opieką i nic więcej do roboty. Nie domagam się odpowiadania na moje maile natychmiast, ale byłoby mi miło, gdybym W OGÓLE odpowiedź dostał:P Zamieszczanie regulaminów w zakładce z kontaktem mogłoby się faktycznie mijać z celem, ale minimum powinna być informacja do kogo ma się zwrócić bloger w sprawie współpracy, żeby nie było odsyłania, wywalania maili do kosza itp. Postępem byłaby nawet informacja, że wydawnictwo nie jest zainteresowane współpracą z blogerami.

    3. Pamiętam, jak zaczynałam prowadzić blog. To było w 2006. Po prostu pisałam o książkach. W głowie mi nawet nie postało, że ktoś zechce mnie wykorzystać do swoich celów, czyli promocji tytułów. Na początku oczywiście nie widziałam w tym niczego złego, ba! nawet się ucieszyłam, że ktoś mi to zaproponował.
      To wydawnictwa zaczęły ten cały zamęt. Trudno się dziwić ludziom, którzy nie śpią na pieniądzach, że wezmą książkę za recenzję. To trudno tak od razu zobaczyć drugie dno. Na początku widzi się tylko książkę lecącą „za darmo”. Nie widzi się wielu rzeczy pod spodem. Zresztą, Tobie akurat nie muszę tego tłumaczyć.
      Pytasz, jak jeden człowiek ma to wszystko ogarnąć. Może ograniczyć liczbę egzemplarzy do recenzji? Ja tam nie wiem, ile dane wydawnictwo ma do rozesłania, nawet nie chcę tego wiedzieć. Ale gdy idzie ich kilkadziesiąt, a potem jeszcze widzi się mniej więcej na 20 blogach notki o tej samej książce, to już się nie chce brać udziału w tej szopce.
      Mnie zastanawia jedna rzecz – czy wydawnictwa nie chcą, żeby np. po roku od premiery ktoś znowu napisał o jakimś tytule? Żeby przypomniał czytelnikom, że to dobra książka jest? Przecież ona nadal jest w sklepach do kupienia, prawda?

      1. Jakoś tak mniej więcej równolegle podobny temat wypłynął dziś u Kasi.Eire. Jako czytelnik wolałbym, żeby mi o książce ktoś przypomniał raz na dwa miesiące, niż doprowadził mnie do wymiotów zmasowanym atakiem kropli Marioli, to co się działo w zeszłym roku, to był szczyt wszystkiego. Zdaje się, co prawda, że nabruździło głównie LC, które rozdało milion egzemplarzy i zażądało recenzji w ciągu dwóch tygodni, ale wydawca nie zaprotestował na takie głupie zasady konkursu. Ze starszymi egzemplarzami bywa dziwnie, u jednych można zamawiać niemal bez ograniczeń, inni twierdzą, że skończyła im się pula recenzyjna, pewnie wszystko jest kwestią priorytetów. Ja bym się cieszył, gdyby ktoś chciał z własnej woli i za darmo zrecenzować jakiś antyk zalegający magazyn, ale pewnie nie mam pojęcia o promocji:P

      2. „(…) Trudno się dziwić ludziom, którzy nie śpią na pieniądzach, że wezmą książkę za recenzję. To trudno tak od razu zobaczyć drugie dno. Na początku widzi się tylko książkę lecącą “za darmo”. ”

        A ja się jednak dziwię. Mnie uczono, że w życiu nic nie ma za darmo i ja się tej zasady trzymam. Szczęśliwy jestem, jeśli znajdę od niej odstępstwo (piękny uśmiech dla Lirael i paru innych osób), ale nie jestem aż tak naiwny, żeby myśleć, że przedsiębiortswo jakim jest wydawnictwo, daje mi swój produkt, bo mnie lubi i podziwia 😛 Ja myślę, że to jest pewien rodzaj myślenia – jest za darmo trza brać. Nieważne co, nieważne ile. Jak pan w supermarkecie mówiący do żony: „Wiesz, ja jogurtów nie cierpię, ale za darmo dawali …” 🙂

        1. Teraz to ja też już jestem taka mądra, wtedy czyli kilka lat temu, nie byłam. Tak, spójrzmy prawdzie w oczy – łyknęłam pochlebstwo. Dziś na słowa otwierające maila „jesteśmy pod wrażeniem pani bloga bla bla bla” tylko się uśmiecham i uprzejmie odpowiadam, że niestety, ale…
          Bazyl, ja wiem i Ty wiesz, że to czysty interes, ale wielu ludzi się na to łapie. Ja ich rozumiem, sama kiedyś się zachłysnęłam. Przyjdzie czas na wyrównanie poziomów w tych naczyniach połączonych. Mocno w to wierzę. Obie strony muszą dojrzeć.
          Ja wiem, że nie ma nic za darmo i wiem, że wysyłanie książki do recenzji to interes. Ale myślę, że dla prawdziwego bibliofila otrzymanie upragnionej książki za recenzję na blogu to też gratka. Przecież prędzej czy później i tak by ją sobie kupił, prawda? Albo w jakiś inny sposób zdobył. Więc dlaczego nie wziąć i nie przeczytać od razu?

          1. „Ale myślę, że dla prawdziwego bibliofila otrzymanie upragnionej książki za recenzję na blogu to też gratka”

            Dla bibliofila pewnie tak, ale ja zwykły czytelnik jestem. Nie mający półek na książki na każdej ścianie, nie ustawiający książek w 3 rzędach i nie gromadzący w stosach pod fortepianem, itd., itp Słowem do czytania nie jest mi konieczne posiadanie (z malutkimi wyjątkami, ale te kupuję) 🙂

            1. Bazylu, bardzo dziękuję Ci za uśmiech i miłe słowa. I gwoli ścisłości – to była nagroda w konkursie powszechnie uznanym za trudny.

              1. Ale, uściślając rzecz do końca, przewyższająca wartością regulaminowo ustaloną nagrodę. I to ja dziękuję raz jeszcze. No i Ty nie chcesz recenzji w zamian 😀

        2. Niestety ogladajac slynne opasle stosiska blogerow, mam wrazenie, ze albo nie sa zbyt wybredni albo biora wszystko co daja.Super 3/4 ksiazek mam za darmo. O wiele bardziej cenie osoby, ktore same kupuja badz wypozyczaja ksiazki – wiadomo ksiazki sa droge, ale to pokazuje, ze zakup jest prawdopobnie przemyslany i dana osoba ma wyrobiony jakis gust.

      3. Kalio, a w moim odbiorze (nie pracuję w wydawnictwie, jestem blogerką), to jednak blogerzy dołożyli do tego zamieszania sporą cegiełkę. W komentarzach u Agi to wygląda super, wszyscy są grzeczni, a to wydawnictwa nie odpowiadają, nie dają wyboru, itd. (no, poza tymi, którzy zakładają blogi dla darmowych książek, no ale). Tymczasem maile od blogerów (widziałam, nie – znam z opowieści) bywają nieraz też niemiłe, roszczeniowe. Część osób podchodzi do siebie „co to nie ja”, ale z drugiej strony (skoro ktoś pisze wprost, że u niego na blogu reklama jest warta miesięcznie 10 000 PLN (!)), nie ma zgody np. na udostępnienie statystyk, a komentarz wydawnictwa (w recenzji była skrytykowana beznadziejna graficznie okładka, wydawnictwo odpowiedziało, że w tym wypadku zostało to narzucone przez amerykańskiego wydawcę, o czym bloger wiedział, bo taką odpowiedź dostał dużo wcześniej) został usunięty… Błędy i problemy są – jak zawsze – po obu stronach…

        1. Ile???
          No to poratulować poczucia własnej wartości:)
          Wiem, sama kiedyś widziałam na FB, jak blogerka dopominała się od wydawnictwa w tonie mocno niegrzecznym. Ale to są wypadki ekstremalne, myślę, że znakomita większość zachowuje się po ludzku:)

    4. Podpytaj Pani Dorotki Nowak 🙂 . Tak cudownej osoby do współpracy jeszcze nie miałam okazji poznać, łezka mi się w oku zakreciła jak się dowiedziałam,ze odchodzi 😦

  20. Jako osoba która do wydawnictw postanowiła napisać, powiem, że miło by było nawet po dłuższym czasie otrzymać odpowiedź, bodaj odmowną, już nie mówię o napisaniu łaj not. Bo szczerze… nie mam pojęcia czym się kierują osoby odrzucającego mojego bloga a wybierające bloga innej osoby… hmmm żeby było jasne nie uważam mojego za cud świata czy szczyt opiniotwórczości etc. Ale jak widzę to wydawnictwo które mnie zbyło milczeniem a zgodziło się na bloga infantylnego aż do bólu, który znika po kilku notkach to jest mi… dziwnie.
    W wielu wypadkach my bloggerzy ponosimy winę(nie linczować mnie proszę), jak widzę jak niektórzy prezentują raz w tygodniu kopy książek WYŁĄCZNIE od wydawnictw to później da się zobaczyć które recenzje są pisane na odwal się(nie chcę sugerować, że bez zapoznania się z książką). I recenzje są takie hurra świetne, bo no łatwiej książkę w ciemno chyba zachwalać niż wejść w jakieś konkrety. Że wydawnictwa wolą tych co piszą laurki, dla mnie to jest niezrozumiałe, nie rozumiem mojej koleżanki bloggerki, która owszem swoją książkę krytykuje, ale w recenzenckiej szuka plusów. Dla mnie to jest niepoważne i rzuca cień na rzetelność.
    Wymagając od Wydawnictw należy również wymagać od siebie, widziałam blogi w których zakładka z propozycją współpracy była obwarowana milionem różnych warunków… toteż nie dziwię się, że wydwanictwa stawiają swoje, byle były one nie z kosmosu, żebym mogła dostrzec w nich jakieś ratio legis, wtedy spoko.

    1. Kasiek, ja akurat też staram się zawsze znaleźć plusy książki – i nie tylko tej, którą dostałam od wydawnictwa, ale każdej. Jeśli mi się strasznie nie podobała, to piszę o tym, ale fatalna treść nie przeszkadza mi zauważyć np. starannego wydania. Staram się po prostu pisać o wszystkim, żeby było w miarę obiektywnie (z naciskiej na „w miarę”). No ale jeśli ktoś tak robi tylko przy egzemplarzach recenzenckich, to rzeczywiście śmieszne.

  21. To ja może napiszę o pewnym, jednym jedynym, aspekcie współpracy wydawnictwa z blogerem, jaki szczególnie wydaje mi się interesujący i godny szerszego wdrożenia.
    Materiał do rozważań pochodzi z obserwacji blogosfery.

    Jeżeli można, chciałabym powołać się – jako na przykład najpełniej ilustrujący to, o czym będę pisała – na jeden ze sposobów funkcjonowania konkretnego bloga.

    Otóż: może i się narażę (zresztą, nie pierwszy już raz), ale wydaje mi się, że jednym z głównych grzechów wydawnictw, jest wysyłanie nieodpowiedniego rodzaju literatury do nieodpowiedniego typu blogerów.
    Nie oszukujmy się: każdy widzi, że nie każdy z kolei czytający jest w stanie przedrzeć się przez wszystko, co tylko wpadnie mu w ręce. Skutkuje to opiniami zupełnie pozbawionymi głębszej refleksji, często komicznie nieprzemyślanymi, opartymi o całkowite niezrozumienie czytanych treści czy niemożność usytuowania książki w jakimś szerszym kontekście kulturowym. Co więcej, w recenzjach takich brakuje bardzo często (także wtedy, kiedy książka szczerze się podoba) pasji, autentycznego zachwytu, olśnienia, ale opisanych tak, że od razu widać miłośnika rodzaju czy gatunku. Dlaczego? Dlatego, że czyta się masowo wszystko, cokolwiek wydawnictwa podeślą, na zasadzie „mam, dostałem/-łam, połykam, rozliczam się”. Słowem, brakuje opinii koneserów, ale i osób zadających sobie pewien czytelniczo-interpretacyjny trud, potrafiących swoim recenzyjnym zaangażowaniem, entuzjazmem wywracać na nice czytelnicze przywiązania innych.

    Wyjątki, oczywiście, są.

    I tutaj chciałabym wskazać jeden z nich. Mam na myśli blog pisany przez Sabinkę. Zauważyłam, że Autorka gustuje w określonym typie literatury, jest jego znawczynią i entuzjastką. Potrafi docenić książki z tego nurtu, w jej recenzjach widać prawdziwą radość czytania, odkrywania nowych nazwisk i tytułów. Często, kiedy czytam opinie Sabinki (a zupełnie rozmijamy się w czytelniczych upodobaniach), łapię się na myśli – ja, zatwardziała przeciwniczka literatury romansowej – że może, zwróciwszy się ku książkom zupełnie innego nurtu, zatraciłam gdzieś w końcu umiejętność emocjonalnego traktowania czytanych tekstów. I nie chodzi mi tutaj o nawracanie na lekturę romansów czy jakiegokolwiek innego typu lektury. Myślę o zarażaniu pasją, o zmuszaniu do przewartościowań, przemeblowań, do ogólnej refleksji nad czytaniem. Sabinka jest – według mnie – czytelnikiem idealnym. Jej entuzjazm czytelniczy jest zaraźliwy. Jej blog jest chyba jedynym mi znanym, gdzie najjaskrawiej widać miłość do czytanych książek.

    Reasumując: nie jest ważne, jakiego rodzaju literaturę czyta się i przedstawia na swoim blogu. Ważne, by był on miejscem pozytywnego zarażania emocjami, nie tylko prowokował do intelektualnych rozważań recenzowanych treści. Ktoś powie: mnie taka literatura nie interesuje. Dobrze, czytaj tę, która Cię pociąga. Ale pisz o swoich lekturach nie tylko pod kątem intelektualnego dyskursu. Łącz swoje pisanie z przeżywaniem – emocji różnych. To właśnie wydaje mi się w obcowaniu z książką ważniejsze.

    I tutaj sugestia dla wydawnictw: trzeba uważnie zapoznać się z blogiem osoby, której powierza się recenzowanie. Nikt tak dobrze nie wypromuje książki, jak bloger szczerze nią zainteresowany. Nie przypadkowy czytelnik, nie kolekcjoner tytułów, nie osóbka rozochocona darmowymi dostawami, nie ktoś czytający wszystko, „jak leci”, ale pasjonat, koneser gatunku, biegły w rozpoznawaniu perełek i gniotów tegoż. Ubolewam nad hipokryzją wydawnictw: wysyłają wszystko wszystkim, a później obrażają się za nieprzychylne opinie.

    To tyle. O innych aspektach współpracy z wydawnictwami nic mi wiadomym nie jest. Ile widzę, tyle napisałam. Za długość przepraszam, ale chciałam odpowiednio wyłuszczyć.

    Sabinkę, jeżeli nie spodobało jej się namaszczenie na przykład, serdecznie przepraszam. Ale musiałam 🙂

    1. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem co napisać.
      Przyznam się, że cieszą takie słowa. Z założenia na blogu miały być moje opinie wraz z emocjami, które mi towarzyszą podczas czytania. Najwodoczniej udało mi się to.
      Dziękuję.
      Pozdrawiam

  22. @ Książkozaur oczywiście, że się zgadzam, co innego napisać o mocnych stronach, przy pisaniu o slabych jest to tym uczciwsze, a co innego szukanie na silę! a o to mi chodziło.

    @Jabłuszko nie można odmówić sluszności Twoim słowom, z całym szacunkiem, ale dawanie do recenzji 13-to latce do recenzji ksiązki domyślnie przeznaczonej dla studentów historii jest błędem i czytałam takie recenzje, do jednej dziewczynki napisałam, bo to ta recenzja wolała o pomstę do nieba, najprawdopodobniej ona do niej nawet nie zaglądnęła, nie wiem dlaczego zglosiła się po tą książkę, skoro tematyka była taka a nie inna. Więc to nawet nie zawsze jest wina wydwanictw. co innego zamówić książkę, żeby sprawdzić czy nam „siądzie” co innego permanentnie brać coś w nie naszym guście, ja zrezygnowalam ze współpracy z pewnym portalem, albowiem dostawałam poradniki, filozoficzne książki, podręczniki(a nie czuję się na silach pisać recenzji pracy naukowej, to nie ten poziom – jesze. Recenzje piszą samodzielni pracownicy naukowi, jeszcze długa droga, i bylam zalewana historią, którą uwielbiam, ale w rozsądnych dawkach, ksiażki, publikacje historyczne to nie posiadówka na jeden wieczór, a jak dostałam takich książek 10 to już pad total.

    Wydaje mi się, że rozsądek z obu stron(nie chcę naprawdę nikogo obrazić z tego zacnego grona, bo wydaje mi się że osoby dyskutujące tutaj rozumieją problem i wiedzą o co kaman, co skłania mnie do smutnej refleksji, że gadam po proznicy 😛 ) i wszystko się ułoży 🙂

  23. Kasiek, Ty wykazałaś się zdrowym rozsądkiem, nie porywając się na książki, które z różnych względów Ci nie odpowiadały. Wydawnictwa, proponując Ci je czy wręcz podsyłając bez porozumienia z Tobą udowodniły, że nikt nie zadał sobie trudu zorientowania się w preferowanym przez Ciebie rodzaju literatury. A wystarczyło albo zapytać, albo wnikliwiej poczytać Twój blog. Nie może być tak, że – licząc na huraentuzjazm obdarowanych – wydawnictwa wciskają blogerom wszystko, mając nadzieję, że niechciane tytuły i tak zrecenzują, czując się do tego niejako zobligowanymi dziękczynnie. To nie fair.
    Poza tym, z perspektywy osoby czytającej blogi, potwierdzam, że naprawdę fajnie czytać recenzję, którą dany autor napisał sercem, a nie wycisnął z siebie, powodowany poczuciem obowiązku czy ambicją. Przecież to się czuje!

  24. Wiele trafnych uwag już zostało poczynionych, ale ja też, choć nie współpracuję z wydawnictwami, dorzucę swoje trzy grosze.
    Podobnie jak innych drażni mnie to, że dana książka przewija się na kilku- kilkunastu (kilkudziesięciu?) blogach jednocześnie, i o ile 2-3 recenzje przeczytam, to już siódmej i piętnastej nawet nie otwieram, może tracę przez to jakiś świetny tekst, ale trudno…. Jeśli to jest akurat książka autora, którego czytuję, to pal sześć recenzje, i tak kiedyś sięgnę- kupię/wypożyczę. Natomiast jeśli to „nowa nowość” nieznanego mi autora – to mnie takie działania odstraszają. Do takich książek, których „długim kijem nie dotknę” (pozwolę sobie zacytować jedną z przedmówczyń) należą „Kwiaty na poddaszu”)

    Jakoś specjalnie za współpracą recenzencką nie zabiegałam, ale swego czasu napisałam do dwóch mniejszych, mniej znanych wydawnictw. Zapytałam o możliwość współpracy, podałam link do bloga… Jedno wyd. odpisało, że bardzo chętnie prześle mi książki i poprosiło o adres. Wysłałam, dodałam też, że jakby była możliwość, to chętnie taką a taką książkę bym zrecenzowała, ale oczywiście czekam na ich propozycje. I odpowiedziało mi milczenie. Nie odpisali,nic nie przysłali.
    W drugim pan mi napisał, że owszem, oni współpracują z blogerami, ale obecnie mają pokaźnie grono recenzentów i niestety nie dla wszystkich starcza egzemplarzy. Poczułam się na wstępie jak intruz.
    Tu też kwestia- czy wszystkim wysyłają to samo, skoro nie starcza? To wg mnie mija się z celem, bo jedni są znawcami kryminałów, inni ‚wampirów’, trzeci romansów… jedne książki są dla nastolatek, inne dla historyków itp….Chodzi mi oto, że nie każdy jest kompetentny do każdej książki – przykład już był podawany we wcześniejszych wpisach.

    Ze swojego poletka powiem, że współpracuję z Matrasem, nie narzekam. Nie dostaję mejli i książek „co chwila”, nie mam terminu na recenzję, choć staram się na bieżąco. Jedynie co mogłabym skrytykować, to podawanie listy samych tytułów, z których mam wybrać to, co mnie interesuje. Często tytuł nic mi nie mówi, muszę wszystko wyszukiwać, a już podany autor pozwoliłby zakwalifikować, czy to obyczaj, kryminał, czy fantasy itp.
    Generalnie jednak dużym plusem jest to, że nie są na tej liście krzyczące bestsellery, a trafi się coś starszego, mniej znanego.

    pozdrawiam i życzę owocnej dyskusji

  25. Dzięki wielkie za wszystkie uwagi, zrobię jakiś spis podsumowanie jak już będę miała ciut więcej wolnego czasu (czyli pewnie za kilka dni). Ale ciągle oczywiście jestem ciekawa uwag czytelników 🙂

  26. Chociaż sama wiele nie pisałam, to temat jest świetny, z resztą widać po tym ile przybyło komentarzy. Oby więcej takich tematów, a nuż coś się zmieni (tu w sprawie Wydawnictw) 😀

  27. Rzekomy bład wydawców polegajcy na rozdawaniu wielu egzemplarzy książki i, co skutkuje zalewem recenzji, może niszczy blogosferę, ale wcale nie jest błędem z punktu widzenia wydawcy.
    Kombinuję tak, że najl;epiej jest sprzedac ksiażkę jak najszybciej, i w pełnej cenie, a do tego jest potrzebne jak najsilniejsze wsparcie.
    Targetem „zalewu” wcale nie są blogerzy, którzy i tak starają się książkę najpierw dostać, potem pożyczyć, tylko użytkownicy googla. Znacznie lepiej wygląda w wyszukiwarce 10 recenzji, niz 2.
    A to, że to wyjaławia blogosferę… cóż, sami na to pozwalamy.

  28. Na plus dla wydawnictw to to, że same szukają dobrego recenzenta i nawet jeżeli komuś książka się nie spodoba i napisze o tym szczerze nie musi się bać, że przestanie być ich współpracownikiem. Bardzo lubię gdy na daną książkę nie mam określonego limitu czasu i czytam to na co w danej chwili mam ochotę . Tragedią jest dla mnie moment, w którym jestem poganiana i od razu z takim wydawnictwem przestaję współpracować. Bardzo się cieszę,że wydawnictwa wierzą w nasze poczucie obowiązku i bardzo często wysyłają książki w liczbie hurtowej, nawet jeżeli zaczynamy dopiero wspólną przygodę. I niestety już ostatnia nie fajna rzecz to wysyłanie niespodziewanych egzemplarzy które zawsze kompletnie nie pasują do tego co lubię, a wtedy mam spory dylemat czytać czy też nie…

  29. A ja ostatnio zgłupiałam, gdy naprawdę zobaczyłam blogi z długą listą „współpracujących”, założone – no dajmy na to, że 3 lub 4 miesiące temu (to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, skoro blogerzy są dobrzy/popularni/cokolwiek?) jednak poziom recenzji jest… nie owijając w bawełnę, poniżej wszelkiej krytyki. Wiem, że nie piszę jakoś najlepiej, ale gdy chciałam na wakacjach przyciągnąć wydawnictwa i mieć co ze sobą zrobić przez te 4 miesiące po maturze to szło mi całkiem opornie. A tu wpadam na bloga, gdzie już pierwsze zdanie ma: błąd stylistyczny/powtórzenie/błąd ortograficzny/literówki/jeszcze jakiś inny defekt, i problemu z egzemplarzami do recenzji nie ma. Pytam się zatem, które wydawnictwa zwracają uwagę na to, JAK blogerzy piszą? Bo z tym CO piszą, to wiadomo, że jednak często negatywna recenzja kończy współpracę.
    Z chęcią rzuciłabym soczystym przykładem takiej „szalonej recenzji” ale nie warto. Po prostu dobija mnie to, gdy taka osoba dostaje książkę i marnuje się ona pod nawałem zachwytów w stylu: taka świetna książka, świetnie się czyta, bohaterowie są fajni, autorka jest fajna… Bo to najprościej w życiu nic nie wnosi. A takich recenzji nie da się nawet przeczytać, bez otwierania noża w kieszeni… Dlaczego wydawnictwa wyrzucają pieniądze w błoto, wysyłając takim ludziom książki a później narzekają jak to są biedni, pokrzywdzeni et cetera…

    1. Też się nad tym zastanawiałam i szybko znalazłam odpowiedź: wystarczy spojrzeć, ile pod wpisami takich osób jest komentarzy, ilu obserwatorów czy fanów na facebooku ma taki blog. Autor/autorka zwykle wydaje się osobą – tak bym to ujęła – poczciwą, a jednocześnie – bez względu na wiek – infantylną. I takich ma też czytelników, a imię ich to, niestety, Legion. OK, może trochę przesadziłam:). Nie żebym miała coś przeciwko poczciwym ludziom, ale infantylność u dorosłych osób działa mi na nerwy.
      W każdym razie takie osoby książki od wydawnictw otrzymują regularnie i w sporych ilościach, czego im nawet nie zazdroszczę, bo większość nadaje się tylko na makulaturę.

      Ale takie blogi mają swoje zalety. Podczytuję od czasu do czasu wpisy autorki jednego z powyższych komentarzy, która pisze tak źle, że to nawet bywa zabawne. Mam nadzieję, że wydawnictwa będą stale podsyłały jej kolejne książki do recenzji:).

      1. Zdaje się, że wiem, jaki tekst czytałaś:P Mnie się klawiatura w kieszeni otwiera, żeby coś wrednie przywalić na temat ortografii, interpunkcji i poszukiwania starannie ukrytego sensu zdań, ale się powstrzymuję jako człowiek miłujący pokój. A może nie powinienem? Może nie powinniśmy? Może zburzyć sielankową atmosferę blogosferci i jednak zacząć interweniować w tak jaskrawych wypadkach? Czy może jednak lepiej siedzieć cicho i podczytywać ukradkiem, śmiejąc się w kułak? Ostatnio subtelne próby uświadomienia paru rzeczy pewnemu autorowi skończyły się kasowaniem komentarzy i całych postów oraz oskarżeniami o zawiść i niemalże zarzutem deptania talentu. Więc może nie warto? Niech każdy ma swój kawałek internetu i robi w nim, co chce, choćby i niegramatycznie?
        Enga, chyba masz temat na kolejną wielką debatę:D

        1. Jeśli się takowa dyskusja wywiąże, to ja z chęcią, jako bierny obserwator, siądę i popatrzę. Cola i popcorn, i pewnie wyjście po kilkunastu minutach, bo średnio znoszę widok krwi 😛 Ja jestem zdania, że akcja zwracania uwagi na ewidentne potknięcia nie ma sensu. Raz – uświadomiłem sobie, że kto ja zacz, żeby kogoś pouczać jak ma pisać. Dwa – target jest tak opancerzony, że delikatne zwrócenie uwagi rykoszetuje z gwizdem, a z naprawdę grubej rury nie zwykłem walić (choć ochota czasem jest). Zostawić jak jest i robić swoje, a miejsce w czytniku zapewniać tym, których NAM się dobrze czyta. I tyle 🙂

      2. Zastanawiałam się czy napisać… Ale napiszę. Nawet jeśli okaże się to komentarz tak źle napisany, że aż zabawny.

        Pisać źle to jedno, krytykować to drugie. Po ostatnich kilku tygodniach doświadczeń dość nieprzyjemnych związanych z blogiem mogę powiedzieć, że czasem jednak lepiej, jakby niektórzy komentatorzy nie odzywali się. Zamiast tego pogrążają się narzucając blogerowi swoje idee, które nijak mają się do charakteru bloga. Tu na przykład: jak można krytykować, że blog zalatuje amatorszczyzną, kiedy ten występuje w kategorii warsztaty literackie?
        Bardzo często komentator w krótkim komentarzu popełnia więcej błędów (interpunkcyjnych, ortograficznych i logicznych) niż ja w całej recenzji (a Ci co znają mojego bloga wiedzą, że potrafię popełnić ich czasem całkiem sporo, co jest skutkiem mojego zmysłowego defektu). Niezmiernie irytuje mnie fakt, kiedy komentator namolnie próbuje przekonać mnie, jakim jest on znawcą literatury i języka polskiego pisząc przy tym takie bzdury, że od razu wiadomo, że ma się do czynienia z kimś zgoła przeciwnym.

        Nie mówię, żeby nie zwracać uwagę na błędy, bo czasami wynikają one z niewiedzy bądź z roztargnienia. Ale jeśli ktoś podziękuje za zwrócenie uwagi, ale widać, że nie jest zainteresowany wprowadzeniem ich w życie (z różnych przyczyn), to jaki cel ma dalsze napastowanie tekstów blogera? Czyż nie szkoda czasu na takie uwagi, które są przez autora tekstu ignorowane?

        Ja nie podejrzewam „książkowych” blogerów o takie zachowanie (choć być może mylnie), ale uczulam, żeby do takich kwestii podchodzić z wyczuciem. 😉

  30. Nigdy nie zabiegałam o możliwość współpracy z wydawnictwami. Chociaż są takie, na współpracę z którymi wcale bym się nie pogniewała tj Prószyński, Nasza księgarnia i Waltbild. To wydawnictwa, których książki kupuję najczęściej, i które z mojego punktu widzenia mają najciekawsza ofertę wydawniczą. Trochę odstrasza mnie terminowość, bo czasem mam więcej czasu na czytanie a czasem mniej. Nie chciałabym również otrzymywać książek, które mnie kompletnie nie zainteresują, bo na przykład nie lubię kryminałów lub fantastyki.
    A teraz napiszę coś co pewnie zdyskwalifikuje mnie jako współpracownika: jeśli jakaś książka nie podoba mi się to nie napiszę o niej pochlebnej recenzji. Nie mam też w zwyczaju doszukiwania się na siłę pozytywów w książce, którą uważam za beznadziejną. Nie hołduję i nigdy nie będę hołdować zasadzie, że „w każdej przeczytanej książce znajdę coś dobrego”
    Kiedyś odezwało się do mnie wydawnictwo Znak Litera nova proponując zrecenzowanie książki „Ostatnia tajemnica” zgodziłam się i kontakt się urwał podobnie postąpił znak emotikon zaproponował współpracę a po wyrażeniu zgody zamilkł. Pewnie moja zgoda wpadła w otchłań milionów e-maili.
    Mnie też denerwują recenzje tej samej książki na 10-ciu blogach jednocześnie.

    1. Hołdujesz bardzo dobrej zasadzie:) Ileż to razy czytałem, że książka do niczego, ale na bardzo ładnym papierze, szyta i w twardej oprawie – grunt to znaleźć pozytyw:P A wszystkie brandy Znaku właśnie tak mają: najpierw dużo szumu, a potem ślad po nich ginie:)

  31. Przeczytałam i trafiłaś dokładnie w moje myśli. Na szczęście moja współpraca jest na zasadach mi odpowiadających i tak to przyjemnie wygląda i daje niesamowitą satysfację. Ale i dostało mi się wczoraj na Fejsie – że niby jestem wielka Pani recenzentka.
    http://www.facebook.com/#!/permalink.php?story_fbid=301516659911422&id=100000617645875&notif_t=comment_mention
    Cóż mam swoje zdanie i będę go bronić.Pozdrawiam

  32. Zgadzam się z niemal wszystkimi powyższymi opiniami. Moim zdaniem największym błędem wydawnictw jest nieodpisywanie. Dlaczego? Bo ja nie wiem, czy mail z linkiem do recenzji (nie)doszedł, czy tą książkę mi (nie)przyślą. Osobiście mnie to denerwuje i cenię wydawnictwa, które odpisują chociaż JEDNYM słowem.

Dodaj odpowiedź do silaqui Anuluj pisanie odpowiedzi