Arcysmakowita opowieść literacka i filmowa („Podróż na sto stóp”)

przyprawy indyjskie
Fot. Urban Combing (Ultrastar175g) (flickr)

Historia zaczyna się od decyzji o tym, że rodzinny biznes opierać się będzie na karmieniu ludzi. Poczynając od rozwożenia porcji lunchowych po firmach, przez malutką knajpkę, aż do całkiem zacnego biznesu. A to wszystko od dzieciństwa obserwuje Hassan, który z fascynacją obserwuje dorosłych, jak zarządzają biznesem, jak walczą z przeciwnościami losu, ale przede wszystkim – jak gotują. Jak gotowanie wpływa na nich, jedzących, jak kształtuje świat dookoła niego.

Czas płynie, Hassan i jego rodzeństwo rosną szczęśliwie, restauracja się rozwija, jednakże los stawia na ich drodze politykę, rozruchy, ogień i śmierć…

Ojciec Hassana decyduje się zabrać rodzinę do Wielkiej Brytanii, ma nadzieję, że stworzy im nowy dom. Los ma wobec nich inne plany i decyduje się rzucić ich do małego miasteczka we Francji. Tam mężczyzna zostaje oczarowany opustoszałym domem, w którym oczami wyobraźni już widzi nową restaurację. Pełną smaków, zapachów, kolorów, przypraw, tradycyjnych potraw od lat serwowanych przez jego rodzinę.

Jest tylko jedno ale! Naprzeciwko ich lokalu od lat funkcjonuje ekskluzywna restauracja, którą docenili nawet krytycy tworzący przewodnik Michelin! Jest elegancka, pełna subtelnego uroku, odwiedzana przez arystokarcję, ministrów, znane osobistości. W ten wysublimowany świat wdziera się nagle przebojem głośna i niekrępująca się niczym rodzina Hassana! I tak oto zaczyna się wojna…

Wojna, wojną, przeuroczy to wątek, jest jednak tylko wstępem do głównej wątku – rozwoju Hassana, jego odkrywania drogi do sukcesu, dorastania do zrozumienia tego,  co oznacza bycie urodzonym kucharzem, z czym się taki talent łączy, szczególnie w momencie, gdy życie się na styku różnych kultur.

Zaczynałam lekturę z nastawieniem, że to nie będzie nic wielkiego. I owszem, nie jest to arcydzieło, ale jest to tak urocza, sugestywna, pełna ciepła opowieść, że miałam straszliwy konflikt wewnętrzny – czytać bez przerywania, czy też dawkować sobie, by starczyło na dłużej? Co robić, jak czytać?!

Naprawdę fajna książka „okołokulinarna”, a autorowi udało się oddać te wszystkie barwy, smaki, zapachy, opisać poszczególne sceny, że miałam wrażenie, że tam jestem z bohaterami jego książki. „Podróż na sto stóp” trafiła na półkę, na której gości „Czekolada” (i s-ka), „Smażone zielone pomidory” i inne książki-przyjaciele tego typu. Naprawdę smakowita, przepyszna lektura!

A kilka dni po lekturze miałam okazję obejrzeć ekranizację tej książki. Jako że upłynęło tak niewiele czasu, to byłam w stanie wyłapać wszystkie różnice między książką i filmem. I mogę teraz powiedzieć tylko jedno: film jest spójny z książką w może 60%, ale co z tego? Ekranizując tego typu powieść można świetnie powiększyć jej wartość dodając piękną stronę wizualną i dobrze dobierając aktorów. I tutaj udało się to znakomicie! Zresztą kompletnie mnie to nie dziwi, bo wiedziałam, że film reżyserował Lasse Hallstrom, ten sam, który stworzył jeden z moich ukochanych filmów – „Czekoladę”.

Owszem, film się różni od książki dosyć znacznie, ale jest stworzony w takim samym uroczym stylu, jak książka. Urzekły mnie zarówno zdjęcia, jak i aktorzy. Me serce podbił szczególnie aktor grający ojca Hassana, pokochałam go, chciałabym mieć takiego wujka 🙂 Ale i inni zostali świetnie dobrani, dzięki czemu widz ma w trakcie oglądania prawdziwą ucztę. A gdy jeszcze do nich doda się przecudnej urody zdjęcia gotowania i potraw, to po wyjściu z kina automatycznie szuka się najbliższej restauracji. Najlepiej serwującej kuchnię indyjską.

Film polecam tak samo mocno, jak książkę. Ja przez te dwie godziny siedziałam z uśmiechem na ustach! Przeurocza, ciepła, smakowita i zabawna bajka o tym, jak udaje się realizować marzenia, łączyć różne kultury, doceniając jednocześnie ich bogactwa.

Miłego czytania i oglądania!

©